Archiwum październik 2004


Nasz "ROCZEK" :)
Autor: linka-1
25 października 2004, 00:26

Po prostu nie mogę uwierzyć, że to już rok... Jak ten czas szybko leci :).

25 października 2003 r. ok. godziny 21 zdecydowaliśmy się z Sebastianem być razem :).

I była to jedna z najlepszych decyzji, jakie podjęłam dotychczas w swoim życiu... A może wręcz najlepsza :). Jestem z NIM i dzięki NIEMU tak niewyobrażalnie szczęśliwa, że trudno to wyrazić słowami. Co więcej czuję, że z każdą chwilą uczucie między nami się umacnia, a nasz związek staje się coraz doskonalszy i dający coraz więcej satysfakcji i zadowolenia nam obojgu :). Nie potrafię już sobie wyobrazić życia bez mojego Kochania :).

Modlę się o to, żeby to trwało wiecznie...

Wiem, że Sebastian jest mężczyzną, z którym mogłabym i chciałabym spędzić całe życie...

Być razem na dobre i na złe, wspólnie przezwyciężać kryzysy i przeciwności losu, cieszyć się i podnosić nawzajem na duchu... Pragnę oddać mu całą siebie, urodzić jego (a raczej nasze) dzieci i... po prostu zestarzeć się u JEGO boku :).

Po raz pierwszy w życiu jestem całkowicie pewna tego, co czuję... I wiem, że w grę nie wchodzi żadne chwilowe zauroczenie, ale coś o wiele bardziej trwałego, głębokiego i wyjątkowego. Coś, co czuję po raz pierwszy w życiu, a o czego prawdziwości jestem całkowicie przekonana...

Kiedyś twierdziłam, że nie potrafię naprawdę kochać i że nigdy nie będę stuprocentowo pewna swoich uczuć. Teraz już wiem, że się myliłam.

I ta świadomość jest wspaniała :).

 

Kochanie, Ty wiesz, co do Ciebie czuję :*.

I zdajesz sobie sprawę z tego, że wszelkie słowa to za mało.

Kocham Cię jak nikogo innego na świecie – z całego serca, z całej duszy i ze wszystkich sił.

Cokolwiek by się nie działo chcę, żebyś zdawał sobie z tego sprawę – nie zapominał o tym i nigdy w to nie wątpił. Bo nikt nie jest i nigdy nie będzie dla mnie tak ważny, jak Ty.

I nikt nigdy nie zastąpi Twojego miejsca w moim sercu i moim życiu.

Wierzę, że będziemy mieli okazję świętować jeszcze wiele naszych „roczków” :).

Wiara, Nadzieja, Miłość...

O tak :).

Właśnie tego potrzeba mi do szczęścia.

Dziękuję Ci, Koteczku :*.

Za wszystko, co mi dajesz, co dla mnie robisz i czego dzięki Tobie doświadczam.

Jesteś dla mnie wszystkim...

A nasza Miłość najpiękniejszą „rzeczą”, jaka spotkała mnie w życiu.

 

Jestem tylko człowiekiem...
Autor: linka-1
22 października 2004, 23:23

Bywają w moim życiu takie chwile, kiedy chciałabym przytulić do serca wszystkich ludzi zamieszkujących naszą planetę, kiedy kocham cały świat i zapominam o tym, ile zła i niesprawiedliwości na nim panuje i ile krzywd wyrządza się każdego dnia... Czuję jakiś wewnętrzny spokój i zgodę z samą sobą i własnymi przekonaniami. W takich momentach jestem niezwykle spokojna i łagodna i czuję w sobie niewyczerpane pokłady dobroci i miłość do wszystkich ludzi. Życie wydaje się wtedy niesamowicie piękne. To poczucie bezpieczeństwa, spełnienia i szczęścia jest po prostu wspaniałe. Szkoda, że nie może trwać wiecznie... Że bardzo często daję się ponieść emocjom i nie panuję nad swoją złością. Potrafię straszliwie ranić, a z moich ust padają okropne słowa. Trudno jest mnie wówczas poznać – zupełnie jakbym była zupełnie inną osobą – złośliwą, kapryśną, nieznośną, czasami można by rzec, że wręcz bezlitosną. Człowiek jest tak dziwną i niepojętą istotą... Czy można go tak naprawdę dobrze poznać i zrozumieć? Nie wydaje mi się... Jednak nie mogę się pogodzić z tym, że stanowię zagadkę dla samej siebie i czasami nie potrafię wyjaśnić, co się ze mną dzieje i dlaczego zachowuję się w taki sposób... Bywa, że niekiedy podsycam w sobie złość i wcale nie staram się jej w sobie zdusić. A przecież tak nie można... Zauważyłam, że czasami brakuje mi kłótni, a kiedy już dojdzie do jakiegoś nieporozumienia, staram się wyżyć i wyrzucić z siebie te wszystkie negatywne uczucia i emocje, które się we mnie zgromadziły. Po prostu wykorzystuję okazję. I dobrze, jeżeli sama owych kłótni nie prowokuję. Nie chcę uchodzić za złośnicę... Ale kiedy jestem naprawdę zła, jest mi wszystko jedno, co ktoś sobie o mnie pomyśli i wcale nie staram się uspokoić. Nie pomaga nawet świadomość, że sprawiam komuś przykrość. Tak jak potrafię robić na przekór i na złość samej sobie, tak ma to zastosowanie także jeśli chodzi o innych. A co wręcz absurdalne im bardziej mi na kimś zależy i im więcej on dla mnie znaczy, tym moje postępowanie gorsze.

Jakiś diabeł we mnie siedzi czy co?

Czasami, gdy tak czytam Wasze komentarze, zadziwia mnie, jak dobrze mnie rozumiecie. Nawet lepiej niż ja sama. Tak jakbym stanowiła większą niewiadomą dla samej siebie niż dla innych... Czy Wy potraficie mnie lepiej rozgryźć? Nie wiem... Może to przez to, że zawsze jesteście w stosunku do mnie bardziej pobłażliwi niż ja sama. Wydaje mi się, że potrafię być obiektywna w ocenie mojej osoby i moich poczynań. Ale zazwyczaj, kiedy konfrontuję moje wnioski z wnioskami innych okazuje się, że oni zawsze znajdują dla mnie jakieś wytłumaczenie i twierdzą, że jestem za bardzo surowa i wymagająca dla samej siebie... Czyżby? I przejawia się to w tym, że nie staram się nad sobą zapanować i pozwalam brać emocjom górę nad zdrowym rozsądkiem? Ja dziękuję za coś takiego...

Jednak bez względu na skalę mojej złości czy gniewu, kiedy już nieco ochłonę, jedno jest w stanie przywrócić mi zupełny spokój i równowagę i umożliwić spojrzenie na wszystko z innej perspektywy... A jest to muzyka. Są utwory, których mogłabym słuchać na okrągło i które z pewnością nigdy mi się nie znudzą... Tyle tylko, że zależnie od mojego nastroju i aktualnych upodobań, trochę się one zmieniają.

Ostatnio namiętnie słucham Tasmin Archer – „Sleeping satellite” i jestem po prostu zachwycona tym kawałkiem. Za każdym razem odnajduję w nim coś nowego, co wzbudza mój zachwyt i zwiększa przywiązanie do tej piosenki. Żadne inne wykonanie nie jest moim zdaniem tak doskonałe :). Dzisiaj natomiast słuchałam piosenki „Kiedy wołam wiatr – wołam Ciebie” i wzruszyłam się przy tym niesamowicie. Czuję, że teraz tego będę słuchała przez dłuższy czas. Muzyka niesamowicie silnie na mnie oddziałuje i potrafi mnie nie tylko skutecznie uspokoić, ale też napełnić energią lub doprowadzić do łez.

Życie bez muzyki? W żadnym wypadku!

W moim przypadku potrafi być ona lekiem na całe zło równie skutecznym, co silne ramiona ukochanej osoby.

I w tym momencie czuję się po prostu szczęśliwa i wyciszona.

Tylko nie mogę myśleć o tym, co czeka mnie w przyszłym tygodniu...

 

Bez tytułu
Autor: linka-1
19 października 2004, 20:11

Ostatnio opuściłam się troszkę w prowadzeniu bloga, więc teraz korzystając z tego, że mam wolną chwilę, nadrabiam zaległości... 11 dni bez pisania to sporo... Nie sądziłam, że kiedykolwiek dojdzie do tego, żebym zrobiła taką przerwę. No ale niestety nie mam na to zbyt wielkiego wpływu. Uczelnia pochłania sporo czasu, a kiedy wracam do domu jest milion różnych rzeczy do zrobienia.

Nasze spotkanie integracyjne doszło w końcu do skutku w czwartek – 14.10. Umówiliśmy się w Columbusie, do którego kilka osób niestety nie dotarło. Zagubili się gdzieś po drodze :P. Ponieważ jednak było drogo i niesympatycznie (kelnerzy nie chcieli nawet zestawić dla nas stolików, żebyśmy wszyscy mogli siedzieć razem), przenieśliśmy się do Metropolis, zahaczając po drodze o sklep monopolowy.

Mnie i trzy inne dziewczyny podkusiło, żeby kupić wódkę i tak też zrobiłyśmy.

Później miałyśmy problem ze znalezieniem miejsca, gdzie można by ją wypić, ale w końcu się znalazło. I byłoby ok. gdyby nie to, że pomieszałyśmy to z piwem.

Bawiłam się fantastycznie (wytańczyłam za wszystkie czasy. Nie przypuszczałabym, że mogę się tak dobrze bawić przy takiej muzyce :)), ale przegięłam. Co dziwne przez cały ten czas ani razu nie spojrzałam na zegarek, co po prostu nigdy dotychczas mi się nie zdarzyło – czas przestał dla mnie istnieć. Ważna była tylko ta chwila, ci ludzie i dobra zabawa. Skutek tego był taki, że wróciłam do domu o 3. A moi rodzice umierali przez ten czas ze strachu, czy coś mi się nie stało, bo nie powiedziałam im gdzie wychodzę i o której zamierzam wrócić.

Dzwonili do mnie 6 razy, ale rzecz jasna nie słyszałam tego. A kiedy zobaczyłam numer zastrzeżony nie zastanawiałam się nad tym, kto to mógł być i na myśl mi nie przeszło, że to moi rodzice.

Na spotkaniu tym dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy. Między innymi tego, że Marcin kojarzy Sebastiana z Liverpoola i nasze pierwsze w nim spotkanie :). Tak się tylko zastanawiam i dochodzę do wniosku, że musieliśmy zwracać na siebie uwagę, skoro coś takiego wbiło się mu w pamięć :D.

Ale najbardziej śmiałam się, kiedy Arek uświadomił mi, skąd go znam. Sądziłam, że kojarzę go z egzaminów do NKJO, bo praktycznie wszyscy z mojej klasy trafili do naszej obecnej szkoły w ten sam sposób – najpierw była nieudana próba dostania się na Uniwersytet, później właśnie do NKJO, a następnie wylądowaliśmy na Trzebnickiej =]. Ale myliłam się.

Arek zdawał ze mną maturę :)! Był tą piątą osobą – z technikum, która podjęła się zdawania pisemnego niemieckiego. Nie wiem, jak mogłam o tym zapomnieć :).

Lubię moją klasę :). Wczoraj w czasie nauk pomocniczych których nie było wyskoczyłam z Olą, Kasią, Alicją, Agatą, Marcinem i Przemkiem na piwo... Było co prawda zimno, a nam przyszło spożywać je na zewnątrz, ale warto było :). Odrobina szaleństwa raz na jakiś czas nie zaszkodzi :>. Cóż z tego, że mijający nas ludzie jakoś dziwnie na nas patrzyli :).

W sobotę planowałam wyskoczenie do klubu z moimi kumpelami, ale ponieważ zdawałam sobie sprawę, że przeholowałam w czwartek, dałam sobie spokój i zrezygnowałam z tego wyjścia, nie chcąc się jeszcze bardziej narażać moim rodzicom. Nawet nie wiem, czy doszło ono do skutku, bo nie miałam okazji porozmawiać od tamtej pory z dziewczynami.

A w niedzielę po południu pojechałam do mojego Aniołka, by spędzić z nim moje urodziny.

Teoretycznie to raczej on powinien przyjechać do mnie, ale wolałam spotkać się u niego, ponieważ dzięki temu, że Seba ma własny pokój, mamy więcej swobody i prywatności.

Było bardzo miło i intymnie :). Szkoda, że nie możemy częściej spędzać ze sobą czasu w podobny sposób. Muszę w tym miejscu wspomnieć o Uli – krówce, którą dostałam od mojego Kochania :). Jest po prostu nieziemska :) – zakochałam się w niej od pierwszego spojrzenia :).

Dołączyła już do swoich kompanów – jeżyka Filipka i żyrafy Oli :).

Poza tym moje Słoneczko upiekło dla mnie ciasto (haha, czy nie powinno być na odwrót :>? Ja niestety nie miałam na to czasu, więc przywiozłam Sebkowi kupny mały torcik).

Najzabawniejszy moment? Kiedy najpierw mój Tygrysek, a później pani Zofia opowiedzieli mi, co na mój temat powiedział Piotrek – brat Seby :>.

A mianowicie, że jestem za ładna i za inteligentna jak dla Sebastiana :D.

Uśmiałam się niesamowicie i mówiąc szczerze jestem w szoku, że takie słowa mogły paść z ust Piotrka :). Nie wiedziałam, że ma o mnie takie dobre zdanie :).

W końcu Sebastian opowiadał mi jak dawniej jęczał i narzekał, kiedy słyszał, że przychodzę i że w związku z tym on nie będzie miał dostępu do komputera :>. Cóż to za awans ;) w porównaniu do stwierdzenia, że jestem głupia, że zadaję się z kimś takim jak Sebastian :).

Nie ma co – wiadomo, że rodzeństwo rzadko kiedy żyje ze sobą w zgodzie.

Wiem, że Piotrek potrafi być nieznośny i dać się we znaki, że straszliwie przeklina i drze z Sebą koty, ale mimo to zawsze czułam do niego sympatię :).

I cieszy mnie ogromnie fakt, że wszystko wygląda na to, że jest ona odwzajemniona :).

Jednak to jeszcze nie koniec zaskoczenia wywołanego zachowaniem brata Sebastiana :).

Wczoraj podczas rozmowy na GG mój Aniołek poinformował mnie, że te kwiatki, które stały u niego na biurku były przeznaczone dla mnie :), tylko że nikt o tym nie wiedział, bo Piotrek nie raczył o tym poinformować (uznając chyba, że to oczywiste :)).

Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak cholernie miło mi się zrobiło i jaki szeroki uśmiech pojawił się na moich ustach, kiedy to usłyszałam :].

Uwielbiam kwiatki, a najdrobniejsze dowody sympatii z czyjejś strony zawsze wiele dla mnie znaczyły i sprawiały, że czułam się szczęśliwa. I pod tym względem nic się nie zmieniło :).

Szkoda tylko, że nie wiedziałam o tym wcześniej, bo nie mogłam podziękować Piotrkowi i zabrać kwiatków ze sobą. Ale moje Kochanie obiecało podziękować bratu w moim imieniu, a kwiatki ususzyć i jakoś do mnie przetransportować.

Dobre kontakty z innymi ludźmi, nić porozumienia i akceptacja mojej osoby z ich strony to właśnie to, czego zawsze pragnęłam. Dlatego cieszę się, że wszystko tak dobrze się układa, jeśli chodzi o moje stosunki z rodziną Sebastiana :).

A Piotrek po prostu podbił moje serce :P swoim zachowaniem ostatnimi czasy.

Jak tu nie lubić takiego miłego i sympatycznego chłopaka :).

Haha, ależ się rozpisałam na jego temat :>. Lepiej skończę, bo jeszcze ktoś sobie coś pomyśli ;). Moja mama kiedy to usłyszała, podsumowała następującym zdaniem: „Jednym słowem podobasz się bratu Sebastiana” :D. Pozostawię to bez komentarza :>.

Wracając do szkoły chcę tylko wspomnieć o tym, jak to w poniedziałek dowiedziałam się, że zmieniła się trasa dwóch tramwajów, którymi jeżdżę na uczelnię. Szkoda tylko, że dowiedziałam się tego po czasie, przez co spóźniłam się na zajęcia. Jednak chyba jakiś szósty zmysł podpowiedział mi, żeby wyjechać wcześniej, niż początkowo zamierzałam. Dzięki temu spóźniłam się tylko 5-7 minut, a nie 30 :>. Gdybym nie natrafiła na jakąś wstrętną staruszkę, która chyba ma jakiś uraz do młodzieży i skierowała mnie w złą stronę (bo ja spanikowana nie wiedziałam, co zrobić i w którą stronę podążyć :D), dotarłabym na czas. Żałuję, że nie posłuchałam swojej intuicji i tego, co podsuwała mi moja wątpliwa orientacja w terenie, tylko zdałam się na ową staruszkę. Przez nią odwiedziłam 2 tramwaje, zanim w końcu znalazłam się w tym właściwym. Nie ma to jak polegać na samym sobie, przekonałam się o tym na własnej skórze :D. Chyba muszę sięgnąć po mapę Wrocławia i zorientować się lepiej w układzie ulic, bo to przecież obciach zagubić się we własnym mieście :P.

Jutro czeka mnie ciężki dzień i straszliwa historia literatury z postrachem Kolegium, ale jeśli to przeżyję, będzie już z górki.

W czwartek idziemy na praktyki zawodowe do SP nr 63. i jestem ciekawa, jak to będzie wyglądało :).

A teraz muszę już zmykać, bo moja mama chce pracować na komputerze.

Dziękuję Wam wszystkim ogromnie za pamięć i życzenia :*.

Pozdrawiam Was gorąco i proszę o cierpliwość i zrozumienie. Postaram się stopniowo odwiedzać Wasze blogi i nadrabiać zległości.

Trzymajcie się cieplutko i nie dajcie przeziębieniu :).

 

Zagadka :)!...
Autor: linka-1
12 października 2004, 12:08

Zgadnijcie co jest 17 października 2004 roku ?:)...

 

PS. Moja Ewelinka nie ma narazie czasu na pisanie... No wiecie... Zawalona szkołą jest :(... + także małe lenistwo ;)... Napewno niebawem powróci z nową notką :)... Już ja ją przypilnuje ;P...

-=Buszmen=-

:>
Autor: linka-1
08 października 2004, 18:38

Wczoraj... Był taki miły dzień... Późnym popołudniem zadzwoniła Aneta i powiedziała, że ona, Magda, Michał i Michał idą na imprezę i chcą, żebym się przyłączyła. Uznałam pomysł za absurdalny, ponieważ dzisiaj miałam na 8. Ale jednak dałam się przekonać i poszłam, zamierzając powrócić ostatnim dziennym autobusem – o 22:44. Dwie godziny to nie dużo, ale wystarczająco, żeby porozmawiać ze znajomymi i wymienić się wrażeniami związanymi ze szkołą. Okazało się, że jest to impreza integracyjna dla Akademii Ekonomicznej :>. Jednak bez problemu udało mi się wejść na własną legitymację i wprowadzić ze sobą Anetę. Kiedy staliśmy jeszcze przed klubem i szukaliśmy osoby, która mogłaby wprowadzić drugiego Michała, podszedł do mnie i Anety pewien facet i... wręczył nam po róży. Byłyśmy zaszokowane i cały czas zastanawiałyśmy się, czy nie jest to jakiś zły znak... Czy ta róża w jego rozumowaniu nie będzie nas do czegoś zobowiązywała :D. Okazało się jednak, że są to bezpodstawne obawy. Początkowo ludzi nie było aż tak wielu, ale około 21:30 nie można było znaleźć wolnego miejsca. Później parkiet zaroił się od ludzi i tańczyć trzeba było na minimalnej przestrzeni, którą miało się do dyspozycji. Zwyczajnie panował ścisk, ale... kiedy już zdecydowałam się wyjść na parkiet, długo z niego nie schodziłam... Ba, właściwie siedziałam na nim do końca. Przegapiłam swój dzienny autobus i zostałam zdana na pierwszy nocny – o 12:38. Kiedy wysłałam sms’a do domu, żeby o tym poinformować, rodzice nie byli zachwyceni. Poznałam niezwykle sympatycznego człowieka – Andrzeja, z którym przetańczyłam praktycznie cały ten czas. Najśmieszniejsze jest to, że nie usłyszałam, na jakiej jest uczelni, a kierunku już nie pamiętam. Wiem tylko, że jest z Namysłowa i że podoba się mu moje imię :]. Poznałam też numer jego komórki, ale z wiadomych powodów nie zrobię z tego żadnego użytku. Gdybym była sama, jak najbardziej. Ale przecież mam moje Słoneczko, które jest najważniejsze i tak już pozostanie :). Później wymknęłyśmy się z Metropolis, bo było zbyt tłoczno... A na zewnątrz klubu panował istny szał – wszyscy się pchali i chcieli wejść do środka, na co nie pozwalał ochroniarz. I tak powinien przestać wpuszczać ludzi zdecydowanie wcześniej... W każdym razie jakimś cudem udało się nam wydostać i odetchnąć. Miałyśmy jeszcze trochę czasu, więc wstąpiłyśmy do rockowego klubu o nazwie Garage, który znajdował się naprzeciwko. I miałyśmy to nieszczęście, że przysiedli się do nas trzej starsi faceci. Jeden miał o ile dobrze pamiętam 23 lata, drugi 35 (i miał żonę i 6-letnie dziecko), a trzeci nie pamiętam. Na wszelki wypadek skłamałyśmy i przedstawiłyśmy się jako Ula (Aneta), Kasia (Magda) i Monika (ja). Rzecz jasna kilka razy się pomyliłyśmy i zwróciłyśmy do siebie po prawdziwych imionach, ale oni się nie zorientowali. Uratowali nas znajomi Anety – Radek i Daniel czy też Damian (ach ta moja słaba pamięć :P), którzy dosiedli się do nas. Dzięki nim czułyśmy się bezpieczniej. Zgodzili się też poczekać z Magdą na jej brata, gdy my musiałyśmy pędzić na autobus. Na przystanku miał miejsce niemiły incydent, kiedy jakaś podpita dziewczyna przyczepiła się do Anety, kiedy ta zwróciła jej uwagę, że sama szuka zaczepki, a później ma pretensje, że ktoś się jej czepia. (Była niezwykle wulgarna i zaczepiała jakichś chłopaków, po czym na nich wrzeszczała). Myślałam, że dojdzie do rękoczynów, ale na szczęście dziewucha dała spokój, a Aneta nie dała się sprowokować. Obie z Anetą miałyśmy nadzieję, że nie wysiądą na naszym przystanku. Autobus przyjechał spóźniony i zapchany. Kiedy wyraziłam przypuszczenie, że się nie zmieścimy, jacyś chłopacy zrobili nam miejsce, a jeden nieomal wniósł mnie do autobusu :>.

Ok. 1 byłam w domu i musiałam dobijać się do drzwi (nie wzięłam kluczy), bo jak na złość wszyscy poszli spać, chociaż zazwyczaj o tej porze są jeszcze na nogach. Zanim coś zjadłam i się umyłam, była już 1:30. Położyłam się przed 2, a musiałam wstać o 6.Znowu się nie wyspałam, ale nie żałuję. Było warto :).

 

Dzisiaj nie mieliśmy łaciny, więc w większym gronie usiedliśmy sobie w bufecie i zaczęliśmy rozmawiać. Było bardzo sympatycznie. Śmialiśmy się, że na każdej przerwie coś kserujemy i kiedy tylko widzimy kogoś z klasy przy ksero, natychmiast upewniamy się, czy aby na pewno już to mamy :>. To, co zaoszczędzimy na książkach (których nie musimy kupować wielu, bo cały czas będziemy korzystać z innych), wydamy na ksero... Najprawdopodobniej zostawimy na tym w szkole prawdziwy majątek :>. Po każdych zajęciach dostajemy coś nowego do skserowania... Pogubić się w tym wszystkim można. Mam już cały plik kartek... Strach pomyśleć, co będzie później :D.

Okazuje się, że Ola (z którą jak na razie najlepiej się zaznajomiłam) i Marcin – słynny chłopak w dreadach :>, często bywali w Liverpoolu i pojawiają się tam po dzień dzisiejszy. Ola idzie dzisiaj i żałuję bardzo, że ja nie dam rady wpaść. No ale nie można mieć wszystkiego. Zaraz się biorę za czytanie lektury... Do listopada muszę przeczytać około 15 książek – w tym Iliadę, Odyseję i Mitologię Parandowskiego. A najgorsze, że w większości książki te są niedostępne, bo już dawno poznikały z wszystkich bibliotek. No ale jakoś to będzie... Żeby tylko zdążyć przeczytać to wszystko!!

Jak na razie najbardziej podobają mi się zajęcia z praktyk zawodowych i gramatyki opisowej języka polskiego. Najbardziej przerażają mnie natomiast historia literatury polskiej i powszechnej (z postrachem całego Kolegium) i gramatyki opisowej języka niemieckiego, z której wiele nie zrozumiałam. Kiedy chciałam zapisać to, co usłyszałam i zrozumiałam po niemiecku lub po polsku, ulatywał mi cały sens i za żadne skarby świata nie mogłam sobie przypomnieć, co właściwie chciałam zapisać. A przecież trzeba było słuchać dalej... Czarno to widzę, ale pociesza mnie, że niektórzy nie zrozumieli praktycznie ani słowa. Nie wiem, jak sobie damy z tym radę... Zobaczymy. Zaliczenia, prace, sprawdziany, kolokwia... Już mi się wszystko plącze i wiem tylko, że łatwo na pewno nie będzie. A nawet wręcz przeciwnie – cholernie ciężko. Ale może się uda...

 

Największym zmartwieniem w tej chwili jest dla mnie nieporozumienie z Sebastianem. Miał nadzieję, że dzisiaj się spotkamy, ale niestety nie jest to możliwe. Jutro właściwie przez cały dzień powinnam się uczyć, przepisywać notatki i czytać... A w niedzielę... zamierzamy ponownie gdzieś z dziewczynami wyskoczyć. Ciekawe tylko, czy mnie puszczą :P.

Okazuje się, że nie wiem kiedy znajdę czas na spotkanie z moim Aniołkiem.

I cholernie mnie to martwi...

 

Pierwszy tydzień za mną... Szkoda tylko, że każdy następny będzie coraz gorszy i coraz trudniejszy. Ale nie zamierzam się tak łatwo poddać :).

Mam nadzieję, że w końcu znajdziemy czas na jakąś imprezę integracyjną z ludźmi z mojej grupy :). Przecież do tej pory nie znam imion wszystkich spośród tych 39 osób, które do niej należą :).