Archiwum sierpień 2004


Spotkanie...
Autor: linka-1
26 sierpnia 2004, 16:41

Ach życie potrafi płatać nam figle... Na spotkanie z Anetą i jej facetem poszłam sama, bez Sebastiana, z wiadomego powodu... Okazało się, że Diabolique otwierają dopiero o 19. Nie wiem dlaczego dokonali nagle takiej zmiany w godzinach jego otwarcia. Dotychczas można było zawitać w jego progach już od 16. Uważam, że wielu osobom może się to nie spodobać. Gdybym wiedziała o tym wcześniej, zabrałabym moje Kochanie ze sobą i... uniknęłabym nieporozumienia. Jednak było już za późno. Notabene kiedy zmierzałam do Diabla, o mało nie rozjechał mnie jakiś samochód :P. Pojawiło się zatem pytanie, gdzie w takim razie się wybierzemy. Dowiedziałam się, że oni zdążyli się już wcześniej nachodzić od klubu do klubu i mieli ochotę gdzieś spokojnie usiąść. Zresztą mi także nie uśmiechały się długie wędrówki. Aneta była już gotowa pójść do obojętnie jakiego klubu (Metropolis, Metrobar, Szuflada itd.), ale ja wolałam coś z atmosferą i przede wszystkim z odpowiadającą nam muzyką. Zaproponowałam więc Intro.Obawiałyśmy się co prawda, że może być jeszcze nieczynne, ale zgodnie ruszyliśmy w drogę. Początkowo wszyscy byli skrępowani i rozmowa toczyła się na dwie osoby - trzecia zawsze milczała :P. Ale kiedy znaleźliśmy się w klubie, poczuliśmy się swobodniej w swoim towarzystwie i już do samego końca było po prostu super - niezwykle sympatycznie :). Piotrek zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Właściwie lubiłam go od samego początku, zanim go jeszcze poznałam :P. Wystarczały mi już same opowieści kumpeli. Usłyszałam od niego, że on tez bardzo dużo o mnie słyszał, ale nie mógł sobie przypomnieć co konkretnie (ach ta skleroza :>), zastrzegł jednak, że były to same dobre rzeczy :). No ja myślę, inaczej Aneta by mnie popamiętała ;D. W pewnym momencie Aneta zaczęła opowiadać różne śmieszne wpadki i zachowania z czasów, kiedy systematycznie bywałyśmy na różnych imprezach. A gdy zaczęła opisywać moje zachowanie i różne dziwne pytania i rozmowy odbyte ze mną, gdy znajdowałam się pod wpływem procentów, wszyscy zaśmiewaliśmy się w głos. Później opowieści posypały się jak z rękawa i śmiechom nie było końca.

Po pewnym czasie zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. Postanowiłyśmy z Anetą odprowadzić Piotrka na dworzec i zaczekać z nim na nadejście pociągu. Po drodze chcieliśmy wstąpić na moment do Liverpoolu, ale wydawało się nam, że nie zdążymy, więc daliśmy sobie spokój. Na miejscu okazało się jednak, że jego pociąg przyjeżdża pół godziny później. Usiedliśmy więc sobie i czekaliśmy. Pociąg stał już na peronie, ale my jeszcze sobie gawędziliśmy. W pewnym momencie podeszła do nas jakaś dziewczyna i zaczęła prosić o pieniądze na bilet, bo podobno zgubiła portfel. Zalała się przy tym gorzkimi łzami i stwierdziła, że ma strasznego pecha, bo zdarzyło się to po raz drugi. Nie wiem, czy mówiła prawdę, ale każdy z nas jej coś dorzucił. Nie chciałabym się nigdy znaleźć w podobnej sytuacji i musieć prosić ludzi o pieniądze.

Kiedy zostało raptem kilka minut do odjazdu pociągu, powiedziałam uśmiechając się przy tym szeroko: „Macie jeszcze tylko 8 minut”. Oni spojrzeli po sobie i na mnie i wzruszyli ramionami. Czułam, że Aneta ma mnie ochotę zamordować :D. Trzy minuty później zrobiłam dokładnie to samo, a Aneta nie wytrzymała i odezwała się do Piotrka mówiąc coś w stylu: „Piotrek, jeżeli chcesz jeszcze kiedyś zobaczyć Mrówkę, to lepiej zostań i poczekaj na następny pociąg”. Roześmiałam się, bo strasznie mnie to rozbawiło. W pewnym momencie Piotrek i Aneta wstali. Myślałam, że zaczną się żegnać, więc siedziałam dalej. Tymczasem on zwrócił się do mnie tak jakoś miękko: „Mrówka, chodź”. Tak słodko to zabrzmiało :P. Okazało się, że szukamy jakiegoś odpowiadającego mu wagonu i przedziału :). Kiedy już znaleźliśmy, pora było się pożegnać. Padli sobie w ramiona, a mnie pokorciło po raz trzeci i zapytałam niewinnym głosem: „A buzi?” :D. Niestety żadne z nich się na to nie zdobyło :P. Tak wiem, jestem kochana ;]. Podałam więc Piotrkowi rękę i stwierdziłam, że miło go było poznać. Naprawdę się cieszę, że miałam go okazję spotkać i skonfrontować moje wyobrażenia z rzeczywistością. Konfrontacja ta zdecydowanie wypadła na jego korzyść :). Gdybym to ja była Anetą, trzymałabym się tego niezwykle sympatycznego młodego człowieka ;). Szkoda, że ona ma jakieś wątpliwości...

Pomachałyśmy Piotrkowi na pożegnanie, pociąg ruszył, a my zaczęłyśmy zmierzać w stronę McDonalds’a znajdującego się na dworcu, bo zgłodniałam. Tam wysłuchałam Anety w jakiej to niezręcznej sytuacji ją stawiamy (ja i Iza, nasza kumpela, która miała okazję poznać go przede mną), rzucając takimi tekstami :>. No cóż, czasami nie sposób się powstrzymać :P.

A tak w ogóle niezwykle mnie rozśmieszyła opowieść Anety... Iza podobno upiła się dwoma małymi piwami i... pojechała do lekarza z butelką wina w torebce. Co więcej ma chore gardło, a można by pomyśleć, że ma przepity głos :D. No czegoś takiego to ja bym się po Izie nie spodziewała :]. Ciekawe co na to wszystko powiedział lekarz (zwłaszcza jeżeli zobaczył to wino :>).

Kiedy już zmierzałyśmy na dworcu do wyjścia, Aneta stwierdziła, że zadzwoni do domu i powie rodzicom, kiedy wróci do domu. Podczas gdy ona rozmawiała przez telefon, do holu weszła grupka kibiców. Jeden z nich, jakiś młody chłopak (mógł mieć jakieś 21 lat :D), zaczął zmierzać w naszym kierunku. Wydałam z siebie jęk i odwróciłam się do niego plecami. Coś tam powiedział, ale nie usłyszałam co takiego. Kiedy zbliżałyśmy się do drzwi wyjściowych, zastąpił mi drogę i z szerokim uśmiechem zapytał: „Może tak mały taniec - przytulaniec?” i rozłożył szeroko ramiona.

Potrząsnęłam przecząco głową i podziękowałam, na co on uśmiechnął się mówiąc: „Przecież nie zrobię ci krzywdy”. Raaaany... Co tym facetom się ostatnio stało :>? Zrozumiałabym, gdyby był pijany, ale tak? Wyminęłam go i szybkim krokiem wyszłam na zewnątrz. Kiedy Aneta zapytała, czego chciał, ryknęłam śmiechem. Po prostu mnie to rozbawiło :). Facet wyglądał zbyt poczciwie, żeby wzbudzić we mnie lęk lub obawę. A poza tym był niczego sobie :D.

Kiedy wróciłam do domu usłyszałam, że mogłabym się wziąć za porządki lub naukę, zamiast gdzieś latać.

Ech, widocznie nie dotarło do moich rodziców, że to była wyjątkowa sytuacja i że pewne osoby nie przyjeżdżają do Wrocławia codziennie :/.

I tak się teraz tylko zastanawiam, jak się tu wymknąć w piątek na koncert do Diabla :P.

Jakby na to nie spojrzeć, to już wyjątkowa sytuacja nie jest :D.

PS. Ostatnio zaczynam robić to, czego tak bardzo chciałam uniknąć - piszę notki o tym, co mi się przytrafiło, zamiast poruszać jakieś mniej lub bardziej filozoficzne tematy.

Niech tłumaczy mnie to, że to w końcu wakacje ;P.

Notka - gigant :D
Autor: linka-1
23 sierpnia 2004, 21:24

Ach, nie zgadniecie co znalazłam w trakcie tych porządków... Całe teczki i koszulki (od segregatora, jakby ktoś nie skojarzył :>) moich prac i rysunków z dzieciństwa (zdarzały się jakieś komiksy, ale najczęściej postacie kobiece) i stos zeszytów, w których od małego zapisywałam to, co podsuwała mi wyobraźnia... Muszę Wam powiedzieć, że lubiłam czytać te swoje opowiadania, które pisałam będąc nieco starszą... Jaka akcja i budzący sympatię bohaterowie :D. Tak na dobre zarzuciłam tę pisaninę raptem jakiś rok lub półtora roku temu. A jak starannie się przygotowywałam ;), zanim zaczęłam wymyślać jakąś historię :D – najpierw planowałam o co właściwie ma w tym chodzić (żeby miało to ręce i nogi), a później wymyślałam imiona i cechy osobowości i wyglądu moich bohaterów. Przeważnie były to jakieś zagmatwane perypetie nastolatków z zamiłowaniem do tych sercowych :]. Niektóre opowiadania uświetniłam dodatkowo ilustracjami :P. Poza tym gdzieś na dnie kartonu znalazłam karteczki z notesików i plastikowe smoczki, które kiedyś tak namiętnie zbierałam (pamiętacie jeszcze tę modę :D?). Co jakiś czas wybuchałam śmiechem, kiedy natrafiałam na te „skarby”. I nie miałam serca tego wyrzucić... Jeżeli będzie to możliwe, zachowam to wszystko, żeby moje dzieci mogły kiedyś obejrzeć ;).

Nie chcę rozprawiać na temat remontu, więc powiem jeszcze tylko, że powoli zbliża się ku końcowi... Ściany zostały już pięknie pomalowane na dwa różne odcienie zieleni, a meble dzisiaj przywieziono. Niestety nie uda się ich dzisiaj skręcić i poustawiać, więc będzie to dokańczane jutro. A później zostaje już tylko układanie wszystkiego na miejsce i martwienie się gdzie to wszystko pomieścić i upchnąć :P.

Do 31 sierpnia mam złożyć papiery, a ja jeszcze nie mam zdjęć i zaświadczenia lekarskiego, że nadaję się do zawodu nauczyciela :P. Nie mam kiedy tego wszystkiego załatwiać...

 

Niedawno zadzwoniła do mnie kumpela z propozycją spotkania, ale niestety musiałam odmówić, bo nie miałam się jak wyrwać z domu – zbyt wiele było pracy przy tym nieszczęsnym remoncie. Chciałam jej to jakoś wynagrodzić, więc umówiłam się z nią na piątek (20.08) do klubu. Miałam ochotę odsapnąć i może trochę potańczyć.

Jak zwykle najpierw poszłyśmy do Diabolique i wypiłyśmy dwa piwa. Okazało się, że miał tam być koncert i jakaś grupa się do niego przygotowywała. Aneta początkowo chciała na nim zostać, ale ponieważ miałyśmy mało czasu, bo musiała wcześnie wrócić do domu, zmieniła zdanie i udałyśmy się do Liverpoolu.

Po kilkakrotnej zmianie miejsca ulokowałyśmy się w końcu przy długim stole w samym rogu przy ścianie, zaraz przy wejściu. Byłam w połowie trzeciego piwka, kiedy poczułam potrzebę skorzystania z toalety. Gdy wróciłam, do klubu weszła grupka osób i jakiś chłopak zapytał, czy ten stolik jest zajęty. Zaprzeczyłyśmy, więc zaczęli się rozsiadać. Naprzeciwko, obok Anety usadowił się długowłosy blondyn, koło mnie jakiś inny chłopak. I wtedy „sąsiad” Anety powiedział, że wyszło tak, że siedzimy przy jednym stoliku, więc chcąc nie chcąc będzie słyszał naszą rozmowę, ale żebyśmy się nie martwiły, bo nie będzie się wtrącał. Zaśmiałam się tylko, bo akurat prowadziłyśmy z Anetą dyskusję na temat Boga, religii i wiary. Jakoś tak nam zeszło z tematu o facetach :D. Okazało się, że swego czasu obie miałyśmy słabość do lektorów w kościele ;). Śmiać mi się chce, kiedy sobie przypomnę, jak potrafiłam przyciągnąć spojrzeniem wzrok każdego lektora, który przewinął się przez mój kościół i sprawić, by co jakiś czas szukał ze mną kontaktu wzrokowego... Konsekwencje tego zachowania mogę zaobserwować nawet po dzień dzisiejszy... Z żadnym z nich nie zamieniłam nigdy ani słowa, ale poznałam imię wielu z nich i bardzo wiele powiedzieliśmy sobie bez jakichkolwiek słów. To ta magia spojrzenia – w końcu nie bez przyczyny mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy :]. Gdyby tylko któryś z nich miał więcej odwagi, a ja nie byłabym tak nieśmiała, to kto wie... Ale odchodzę od głównego wątku :P.

Kiedy ów blondyn się nam przedstawił okazało się, że... ma na imię Sebastian. Cóż za zbieg okoliczności, prawda? W pewnym momencie mówiłam coś na temat mojego Słoneczka, a on usłyszał imię Sebastian i natychmiast powiedział „Sebastian to ja”, uśmiechając się przy tym szeroko. Wyjaśniłam, że chodziło mi o mojego faceta, po czym on odparł, że on może nim być, w końcu ma tak samo na imię :]. Kiedy zaprzeczyłam i powiedziałam, że imię co prawda się zgadza, ale reszta nie bardzo, pokiwał ze zrozumieniem głową.

Tymczasem ja musiałam ponownie udać się pilnie do toalety, więc opuściłam Anetę i naszego nowego znajomego. Kiedy wróciłam, nie zastałam ani jej, ani naszych torebek, które zostawiłam pod jej opieką. Zaniepokoiłam się, ale mój towarzysz uspokoił mnie i wskazał stolik, przy którym siedziała Aneta wyjaśniając, że zobaczyła swoich znajomych.

I Sebastian poczuł się zobowiązany zabawiać mnie rozmową przez czas jej nieobecności. Jak później stwierdziła moja mama, był bardzo dobrze wychowany :).

Muszę przyznać, że świetnie mi się z nim konwersowało... Rzadko kiedy łapię taki dobry kontakt z nowo poznanymi ludźmi. Może to zasługa jego imienia ;).

W pewnym momencie zapytał mnie o wiek, więc zrobiłam to samo. Nie wiem czemu zdziwiłam się, kiedy powiedział, że ma 21 lat (a tak na marginesie jeśli chodzi o zawierane w klubach znajomości, mam szczęście do 21-latków :P), więc ze słowami, że nigdy tego nie robi, ale uczyni wyjątek, pokazał mi swoją studencką legitymację. Zaśmiał się przy tym, że będę wiedziała już wszystko – włącznie z tym jak ma na nazwisko i gdzie mieszka. Normalnie nie przyszłoby mi chyba do głowy sprawdzanie czegoś takiego, ale z ciekawości to zrobiłam :D.

Nagle za moimi plecami stanął kolega Sebastiana, a ten stwierdził, że ma dla niego miejsce. Sam przesiadł się wcześniej na krzesło Anety, siadając dokładnie naprzeciwko mnie. Zaśmiałam się i zapytałam, gdzie w takim razie miałaby się zmieścić Aneta – chyba na kolanach któregoś z nich, na co on odpowiedział, że raczej on na jej :D. Ale rzecz jasna jego kumpel tam nie usiadł. Tymczasem Aneta, zupełnie jakby poczuła, że jej „miejscówka” jest zagrożona ;), raczyła wrócić do stolika :D. Sebastian uznał, że teraz będziemy rozmawiały ze sobą, więc skupił się na swoich znajomych. Niebawem musiałyśmy się ewakuować na autobus. Sebastian zapytał mnie na pożegnanie, czy często bywam w Poolu. On sam jest z Siechnic i już nie pamiętam, co odpowiedział... Chyba raz na jakiś czas się tam zjawia, więc jest szansa, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Nie miałabym nic przeciwko, bo niezwykle sympatyczny z niego człowiek :].

Kiedy znalazłyśmy się z Anetą w autobusie, zaczęłyśmy wyć na cały pojazd ze śmiechu. Nie mogłam sobie przypomnieć, co nas właściwie tak rozbawiło. W późniejszej rozmowie telefonicznej Aneta stwierdziła, że widok kolesia, który próbował się usadowić na fotelu, ale omal nie upadł, kiedy zakręcał autobus. Ja sobie nawet nie przypominam takiego faktu, najprawdopodobniej więc w ogóle tego nie widziałam, a śmiałam się z dwóch chłopaków, którzy stali naprzeciwko nas na kole i przyglądali się nam spode łba. Kiedy tak śmiałyśmy się na cały głos, jakaś dziewczyna, która siedziała za nami powiedziała, że nie jesteśmy same i zapytała, czy nie możemy się trochę uciszyć. Wtedy nieomalże udusiłam się ze śmiechu, wybuchając ze zdwojoną siłą i próbując zdusić ów śmiech w sobie.

Jak dla mnie sytuacja była przezabawna, a kiedy konspiracyjnym szeptem stwierdziłam, że jeśli nie od tych dziewczyn z tyłu, to oberwiemy zaraz od tych kolesi przed nami, ryknęłyśmy śmiechem, nie zważając już na nic. (Tak na marginesie Aneta sprostowała, że za nami siedzą dziewczyna i chłopak, a kiedy rozmawiałyśmy dzień później przez telefon i próbowałam dociec, co nas właściwie tak rozbawiło, Aneta opisała mi całą sytuację twierdząc, że to ona wyrzekła te słowa, że zaraz ktoś nam wpierdoli, co jednakże nie jest prawdą :D. Ach co alkohol robi z pamięcią człowieka ;)).  

Ten wieczór był niezwykle udany... Potwierdza on zresztą moją tezę ;), że kiedy człowiek nastawia się na dobrą zabawę i ma dużo czasu, zazwyczaj wcale nie jest tak rewelacyjnie, a kiedy nie obiecuje sobie specjalnie niczego po takim wypadzie i musi wcześnie wrócić, jest super. Mam nadzieję, że w miarę szybko uda się to powtórzyć, co może być trochę trudne przy moim braku czasu wolnego.

 

Oczywiście nigdy nie może być idealnie... Znowu doszło do spięcia między mną i moim Kochaniem... A wszystko to za sprawą Diabolique. Chciałam, żeby poszedł tam ze mną w środę, bo przyjeżdża facet Anety i ona chce go tam zabrać i nas z nim zapoznać. Ale Seba zarzekał się kiedyś, że nigdy tam nie pójdzie, bo nie trawi tego klubu i poczuł się przymuszany przeze mnie... Ja tymczasem do niczego go nie zmuszam.

Po prostu miałam nadzieję, że może uczyni wyjątek i uda się tam ze mną ten jeden, jedyny raz... Ale nic z tego. Będę musiała pójść sama i tym sposobem stracimy okazję do spotkania... Z tych planowanych jeszcze w trakcie roku szkolnego codziennych spotkań nic nie wyszło... Widujemy się ostatnio bardzo rzadko, bo przez ten remont i mój niemiecki praktycznie na nic nie mogę sobie pozwolić. Co więcej Sebastian ma mi chyba za złe, że znajduję czas na spotkania z Anetą, a jego zaniedbuję. Ale to nie tak... Po prostu staram się podtrzymać kontakt z Anetą, z którą ostatnio praktycznie wcale się nie widywałam. Nie chcę wybierać między facetem, a moimi kumpelami. To musi się dać jakoś pogodzić...

Tylko że na razie nie znajduję potwierdzenia dla swoich słów :(.

 

PS. Po raz kolejny usłyszałam, że wlewam w siebie trunki jakby to była woda :D (bez względu na to, czy jest to piwo czy wódka).

Tylko jakoś nigdy nie mogę się upić, nawet jeśli tego chcę :P, a oznaką kaca jest u mnie tylko i wyłącznie wielkie pragnienie.

Haha, a wiecie jak trudno było zapanować nad tym trochę nieskoordynowanym poruszaniem się i wynosić z pokoju wieżę zaraz po powrocie z klubu :D?

PSS. Nie wiem kiedy zawitam na dobre na blogach... Wybaczcie, że póki co będę niezbyt systematycznie komentowała Wasze notki i to na raty. Zbyt dużo Was jest, żebym dała radę w ciągu godziny lub dwóch wszystkich odwiedzić i zostawić ślad po swojej bytności w postaci komentarza... Myślami jednak jestem przy Was :*.

PSSS. Na czas bliżej nieokreślony nie mam komórki, więc nie miejcie mi za złe i nie dziwcie się, że nie odpowiadam na dzwonki i sms’y.

 

Uwaga!... Komunikat :)
Autor: linka-1
19 sierpnia 2004, 18:18

Właścicielka tego bloga czyli Ewelinka NIE MA i NIE BĘDZIE MIAŁA internetu przez jakiś czas... Sam dokładnie nie wiem kiedy znowu sie pojawi..  Może po remoncie odzyska neta :)... Faktem jest że jak narazie nie będzie odwiedzała waszych blogów i pisała notek (no chyba że u mnie :) )... Pozdrawiam...

Bastuś

Remont :/
Autor: linka-1
14 sierpnia 2004, 21:02

Och ja już nie mam sił, wysiadam!! Po moim powrocie do domu usłyszałam jakże radosną nowinę – w pokoju moim i mojej siostry będzie remont. Na początku wakacji był taki pomysł, ale wydawało mi się, że moi rodzice go dawno porzucili. Jednak moja siostra zdołała ich przekonać i prace powoli ruszają z miejsca. W związku z tym przyszło mi przeglądać wszystkie szpargały i duperele, które do tej pory siedziały w różnych kartonach, bądź też leżały w szafach. To już drugi dzień, odkąd staram się z tym uporać i już po prostu opadam z sił. Boże, jak ja dużo tego nagromadziłam. Wywaliłam już kilka wielkich worków różnych śmieci, pożegnałam się z wieloma rzeczami, ale całkiem sporo pozostało i co więcej nie mam najmniejszego zamiaru się z tym żegnać. Ale gdzie się na to znajdzie miejsce przy nowych meblach to ja nie wiem... Na razie nie chcę się nad tym zastanawiać.

Najbardziej mnie denerwuje i martwi to, że muszę robić porządki i przygotowywać pokój do remontu, zamiast się uczyć. Teraz zupełnie nie mam warunków do nauki, a przecież 14 września mam egzamin!! Jestem wściekła na moją siostrę, że zachciało się jej tego wszystkiego. Tym sposobem sama też nie może się przygotować jak należy do wrześniowych poprawek. Ech, to jest bez sensu. Jutro będę siedziała nad niemieckim, ale i tak nie zdążę zrobić nawet połowy z tego, co powinnam. Najgorsze jest to, że nie mam pojęcia, kiedy uda mi się spotkać z moim Kochaniem :(.

Jestem zniechęcona i rozdrażniona. Naprawdę czarno to wszystko widzę. Niech się później nie dziwią, jeśli nie dostanę się do tego cholernego Kolegium :/.

Te wakacje naprawdę nie są dla mnie zbyt łaskawe...

No ale jakoś muszę się z tym pogodzić i uporać.

Pozdrawiam gorąco :*.

 

PS. Jeżeli w razie będę teraz rzadko bywała na blogach, to będziecie znali przyczynę.

 

Ciap Hut :>
Autor: linka-1
11 sierpnia 2004, 22:45

Tak więc jestem z powrotem, żeby zamęczać Was swoją obecnością, długaśnymi notkami i moimi komentarzami na Waszych blogach :P. Cieszycie się, prawda ;)?

Nawet nie wiem, od czego powinnam zacząć... W mojej głowie panuje wielki zamęt i przewija się przez nią tysiąc myśli na sekundę.

***

Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo nie chciałam wracać... Powrót do domu jest bowiem równoznaczny z końcem wakacji, odpoczynku i błogiego lenistwa... A przede wszystkim oznacza koniec tych magicznych, niezapomnianych chwil, przeżytych u boku Sebastiana.

Tak bardzo chciałabym pozostać w Ustroniu Morskim... Jeżeli nie na zawsze, to jeszcze przynajmniej na jakiś miesiąc. Wiadomo, że człowiekowi zawsze jest za mało i pragnie więcej, niż dostaje... A niestety wszystko, co dobre, szybko się kończy...

Dla upamiętnienia tego wyjazdu i w celu poinformowania Was o tym, jak się bawiłam, spróbuję pozbierać myśli i opisać w skrócie (o ile to w ogóle możliwe :P – bo wiadomo, że jak zacznę pisać, to nie mogę skończyć :]) mój pobyt nad morzem.

Przyznam się Wam, że początkowo, kiedy zajechaliśmy na miejsce, byłam rozczarowana. Miejscowość wydawała mi się nieładna, nasze miejsce tymczasowego zamieszkania niezadowalające i ogólnie czułam się zawiedziona. Co więcej okazało się, że naprawdę spory kawałek dzieli nas od centrum i plaży. To wszystko wystarczyło, żeby zupełnie mnie zniechęcić. Jednak stopniowo zaczęłam się przyzwyczajać i patrzeć na wszystko bardziej optymistycznie. Ostatecznie Ustronie Morskie niesamowicie mi się spodobało – uważam, że panowała w nim miła atmosfera... Było bardzo nastrojowo :). Tak wiele bym dała, żeby móc tam pozostać dłużej... Ale to niestety niemożliwe.

***

Nie pamiętam już dokładnie, ale chyba przez pierwsze trzy (lub cztery) dni nie wychodziliśmy w ogóle z pokoju :P. Nie czuliśmy takiej potrzeby, bo mieliśmy wszystko, czego nam było trzeba. Cieszyliśmy się naszą wolnością, prywatnością i możliwością przebywania ze sobą całymi dniami i robienia wszystkiego razem.

Jednak później doszliśmy do wniosku, że nie możemy spędzić w taki sposób całych naszych „wakacji” i zaczęliśmy bywać na plaży i w mieście.

Tylko jeden raz leżałam plackiem na ręczniku i się opalałam... Później niestety musiałam się chronić przed słonkiem, więc wróciłam prawie tak blada, jak wyjechałam :P. W wodzie się zanurzyłam, ale uznałam, że pływać się nie da. Miałam nadzieję, że będzie ona w końcu cieplejsza, ale niestety nie miałam możliwości popływania z powodu comiesięcznych katuszy :P, które jak zwykle dopadły mnie niespodziewanie - zdecydowanie za szybko.

Wieczorami chodziliśmy sobie brzegiem morza po plaży i podziwialiśmy widoki. Za wszelką cenę chciałam zobaczyć zachód słońca, ale niestety zawsze zjawialiśmy się za późno (o ile w ogóle :D). Ponieważ jednak oboje jesteśmy uparci, postanowiliśmy w końcu postawić na swoim. I udało się nam zaobserwować to przepiękne zjawisko po tym, jak spędziliśmy cały dzień na plaży :]. Oczywiście jak na złość słonko zachodziło wtedy wolniej, niż sobie tego życzyliśmy (ponieważ robiło się coraz zimniej).

Przeważnie, kiedy już znaleźliśmy się na plaży, zbieraliśmy kamyczki, wynajdując te najładniejsze :). Przywiozłam ich sobie do domu cały słoik :]. Nie zapomnę, jak moje Kochanie chciało zbudować zamek z piasku. Ochoczo zabrało się do pracy i wzniosło budowlę wielkich rozmiarów, która częściowo zawaliła się chyba ze cztery razy. Mimo wszystko ja już bym chyba zrezygnowała i dała za wygraną, ale w mojego Tygryska wstąpił duch przekory i postanowił, że bez względu na przeciwności losu zbuduje dzieło, które przetrwa wszystko ;). I udało się mu to, co zostało uwiecznione na zdjęciu :].

***

Któregoś popołudnia zabrzęczał złowieszczy telefon. Dzwoniła siostra Seby i już po jej głosie poznałam, że coś jest nie tak. Okazało się, że moje Kochanie musi wrócić do Wrocławia, żeby stawić się na badaniach wymaganych przez uczelnię, na której chciałby studiować. Byłam załamana i przepłakałam cały dzień. Nie mogłam się uspokoić i zapanować nad potokiem łez, chociaż bardzo się starałam. Wiedziałam, że przez to wszystko mój Skarb cierpi jeszcze bardziej, ale nie mogłam nic na to poradzić. To był przygnębiający wieczór. Świadomość, że na półtora dnia moje Kochanie mnie opuści przytłaczała mnie i wywoływała smutek i przygnębienie aż do dnia jego wyjazdu. Kiedy tylko pożegnałam moje Kochanie, pocałowałam na pożegnanie i wróciłam ze stacji, nowy potok łez trysnął z moich oczu. Tak bardzo się bałam, że stanie się mu coś złego... W końcu musiał jechać w nocy...

Po raz kolejny moja wyobraźnia podsuwała mi tysiące czarnych scenariuszy. W końcu jednak zdołałam się jakoś wziąć w garść i zaczęłam normalnie funkcjonować. Przez czas jego nieobecności przetłumaczyłam sobie zdania na niemiecki. Nie licząc tego nawet nie zajrzałam do książek. W końcu coś mi się od życia należało – a na pewno marne kilkanaście dni wakacji!!

***

Noce w większości przypadków miałam z różnych powodów nieprzespane lub też przespane, ale bardzo marnie i krótko. Tak jak początkowo wstawaliśmy w południe, tak później zarządziłam pobudki najpóźniej o 9. Zdarzało się, że już przed 8 byłam na nogach.

Okazało się, że mój Skarb stanowi poważną przeszkodę w prawidłowym wysypianiu się. Nasze łóżka były zestawione, a moje Kochanie ma zwyczaj sypiania na środku. Czasami nie wiedziałam, co ze sobą zrobić i jak się zmieścić na łóżku i w miarę wygodnie ułożyć. Zawsze coś stawało mi na przeszkodzie, by porządnie odpocząć w nocy – jak nie brak miejsca, to ręka lub inna część ciała Sebka, a kilka razy potrzeba skorzystania z toalety (która znajdowała się poza naszym pokojem na drugim końcu korytarza). A moje Kochanie spało jak kamień i co gorsza za żadne skarby świata nie dało się go przesunąć. Nie chciałam go budzić, więc się męczyłam, ale którejś nocy nie wytrzymałam i kiedy moje Maleństwo znowu wylądowało na środku naszego łóżka (powstałego z zestawienia ze sobą dwóch), a jego ręka znalazła się na mojej poduszce nie wytrzymałam – puściły mi nerwy. Zerwałam się z łóżka i urządziłam sobie lokum na podłodze :]. Ponieważ jednak panicznie boję się wszelkich robalów (a tych kilka na niej zabiliśmy) nie wytrzymałam tam długo :D. Wpadłam więc na inny pomysł i rozsunęłam nasze łóżka, czym naraziłam się mojemu Słoneczku i się na mnie obraził. Następnej nocy Sebek spał niemalże na szafie :D (z twarzą do niej przyciśniętą), oddając mi łóżko do dyspozycji.

Oj, zdarzały się różne nieporozumienia z powodu tych "burzliwych" nocy ;). Jakby mało było mi tego wszystkiego okazało się, że moje Kochanie potrafi całkiem głośno chrapać :P. Najzabawniejsze jest to, że za każdym razem, kiedy nadchodziła pora kładzenia się do łóżka, miałam ochotę ją odwlec (na co jednak nie pozwalało mi zmęczenie) i modliłam się o spokój lub rychłe nadejście  poranka :].

***

Któregoś razu jak byliśmy w centrum wypatrzyłam mały indiański straganik i zaciąnęłam tam moje Kochanie. Natychmiast wpadł mi w oko pewien wisiorek i... Indianin ;). Poza tym zachwyciła mnie muzyka, którą było słychać w tle. Dowiedziałam się, że jest to drugi utwór na jednej z trzech płyt, który nosi tytuł White buffalo :).Doszłam do wniosku, że muszę mieć zarówno płytę, jak i łańcuszek. Niestety kiedy następnego wieczoru znaleźliśmy się w mieście zobaczyliśmy tylko, jak Indianin zwija swój interes. A ponieważ nie byłabym sobą, gdybym nie wynajdywała sobie problemów, zaczęłam panikować, że więcej może się on nie pokazać w Ustroniu. Wtedy moje Kochanie żeby mnie uspokoić zapewniło, że gdyby miało się tak stać objedziemy wszystkie sąsiednie miejscowości w jego poszukiwaniu. Moje Kochanie :*. Na szczęście nie okazało się to konieczne :). Kiedy już miałam w ręku zarówno płytę, jak też ozdóbkę, zapragnęłam pstryknąć sobie fotkę z tym czerwonoskórym facetem :). Moje kochanie mnie wyśmiało i zdeklarowało gotowość przyozdobienia się i umalowania jak Indianin, ale ja byłam zdecydowana postawić na swoim. Za bardzo zaczęło mi na tym zależeć. Co prawda było mi głupio podchodzić do niego i prosić o zdjęcie, ale jak się chce mieć, trzeba się przemóc i działać :]. Na szczęście odpuściłam sobie tę zachciankę, kiedy ów obywatel z Peru wyglądał normalnie, ale gdy zobaczyłam go któregoś dnia w pełnej krasie - ubranego w swoje indiańskie odzienie, nie wytrzymałam. Podeszłam i poprosiłam go o fotkę, na co chętnie przystał i jak oznajmiło moje Kochanie, ślicznie się do zdjęcia uśmiechnął. Jeżeli to zdjęcie miałoby nie wyjść, to chyba jechałabym do Ustronia specjalnie w tym celu :D. Ale mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze :>.

Ileż ja się narozwiązywałam razem z moim Słonkiem krzyżówek i nagrałam w karty w czasie tego wyjazdu :). Wciągające to jak nie wiem co :D.

***

Powrót także mieliśmy urozmaicony. Początkowo zamierzaliśmy wracać w środę wieczorem (o 23), ale ze względu na konieczność pojawienia się w czwartek rano mojego Słonka u lekarza, zdecydowaliśmy się na powrót wcześniejszym pociągiem (o 10). Wszystko mieliśmy starannie zaplanowane tylko że... coś stanęło nam na przeszkodzie i zburzyło nasze plany. Okazało się bowiem, że wywieszony na dworcu w Ustroniu rozkład jazdy jest nieaktualny i... nie mamy czym dostać się do Kołobrzegu. Uprzejmie poinformował nas o tym młody facet, który zatrzymał się przy nas w samochodzie, kiedy byliśmy w połowie drogi na dworzec w Ustroniu. W tym momencie pewnie normalnie dostałabym zawału serca ;), ale byłam zbyt zmęczona i z trudem wszystko kojarzyłam. Wiedziałam tylko, że mamy spory kłopot i najprawdopodobniej nie zdążymy na czas na dworzec w Kołobrzegu, by złapać pociąg jadący przez Wrocław. Okazało się jednak, że Opatrzność nad nami czuwała, bo facet zaproponował, że za 20 zł podwiezie nas na sam dworzec w Kołobrzegu. A ponieważ byłam przygotowana, że za naszą kwaterę przyjdzie nam zapłacić więcej pieniędzy, a tak się nie stało, zgodziłam się bez wahania. Zaczęłam się tylko trochę obawiać, kiedy już znaleźliśmy się z facetem w samochodzie, a ten po raz kolejny powtórzył, że nie wie skąd nas kojarzy.

Kiedy bezpiecznie znaleźliśmy się na dworcu i zaczęłam się śmiać z gadania tego faceta moje Słonko oznajmiło, że najprawdopodobniej ten facet mieszkał w tym samym domu co my.

Wierzcie mi, że zbaraniałam, a do tej pory kiedy to sobie przypominam, mam ochotę się śmiać. Prawda jest jednak taka, że niektórych lokatorów z ulicy Koszalińskiej nie widziałam na oczy. A jednak dochodzę do wniosku, że tego faceta naprawdę mogłam spotkać na schodach lub w kuchni :>. Co więcej przypuszczam, że to właścicielka domu, w którym mieszkaliśmy, wysłała go za nami, bo zdawała sobie sprawę, że pociąg, którym mieliśmy zamiar dojechać do Kołobrzegu, nie kursuje w ten dzień.

Jeżeli naprawdę by tak było, niesamowicie dobrze by to o niej świadczyło :).

***

Och... to rzeczywiście był najpiękniejszy wypad w

moim życiu, tak jak przypuszczałam. Taki niepowtarzalny... Wszystko to dzięki temu, że był ze mną facet, w którym zakochałam się bez pamięci :). Nawet wyjazd do mojej ukochanej Chorwacji nie mógłby mnie bardziej ucieszyć i zadowolić... No chyba że z Sebą :).

Dziękuję Ci, Koteczku, za te wspaniałe chwile, obiadki, troskę i w ogóle wszystko :*.

Wiem tylko jedno – za rok trzeba to powtórzyć.

Będę oczekiwała z niecierpliwością, kiedy to wszystko, co robiliśmy wspólnie, znowu stanie się możliwe :).

Kocham Cię do granic... niemożliwości :D.

Ciap... Hut... Ciap... Hut...

Mój Ty Tygrysku :*.