Archiwum wrzesień 2004


Dzień jak NIE co dzień...
Autor: linka-1
30 września 2004, 02:45

Niedawno wróciłam ze spotkania z moim Słoneczkiem. Jak zawsze było wspaniale, ale dzisiaj (29.09) zapanowała jakaś taka wyjątkowa, rodzinna atmosfera. Na samo wspomnienie uśmiechałam się szeroko w autobusie, co zwracało na mnie uwagę innych ludzi :P. Czy to takie nienaturalne, kiedy człowiek chodzi uśmiechnięty od ucha do ucha :>? W każdym razie u mnie to często spotykane :). Kiedyś zmierzałam do bramy Sebastiana i natknęłam się na jakąś jego sąsiadkę – miłą starszą panią. Przywitałam się więc, a ponieważ miałam dobry humor, cały czas szczerzyłam zęby ;). Na to ta pani także się uśmiechnęła i powiedziała, że nieczęsto można spotkać na ulicy tak radosnych i pogodnych ludzi. Czy ma rację :)? Pewnie tak... Ludzie sprawiają wrażenie, jakby bali się unieść kąciki ust ku górze z obawy, żeby ktoś sobie czasem czegoś nie pomyślał... No bo jak można śmiać się do samego siebie :>? Ja wiem, że można :). Często uśmiecham się do własnych myśli i nie przejmuję się innymi =]. Ale przypomniało mi się, co kiedyś opowiadała Aneta... Jechała sobie autobusem i nagle coś tak ją rozbawiło, że nie mogła się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Odwróciła się więc do okna, wyjęła komórkę i przyłożyła do ucha udając, że z kimś rozmawia :D. Można i tak :>, ale po co niepotrzebnie kombinować :]? Ja tam wolę zarażać swoim uśmiechem i optymizmem innych :).

 

Kiedy tylko przekroczyłam próg mieszkania Seby, przywitałam się z jego tatą, który siedział jak zwykle w swojej pracowni (jest artystą – mistrzem metaloplastyki :)) i powitał mnie szerokim uśmiechem spod swoich długich wąsów :). Automatycznie humor jeszcze dodatkowo mi się poprawił, chociaż licho wie co on tam sobie pomyślał :P. Pewnie coś w stylu: „O rany, ona znowu tutaj” :D :P. Ostatnio widuję się z moim Kochaniem praktycznie codziennie, a co drugi dzień od jakiegoś czasu bywam u niego :>. Chcę wykorzystać te ostatnie dni wolności. W piątek zaczynam swoją „karierę” studentki w Kolegium Nauczycielskim im. Grzegorza Piramowicza we Wrocławiu :). Cieszę się i obawiam jednocześnie :). Zobaczymy, jak to będzie :>.

Ale koniec dygresji, wracajmy do głównego wątku ;) – ulokowaliśmy się z Sebkiem w jego pokoju. Usiadłam sobie przed komputerem, żeby zmienić muzykę, a mój Skarb władował się na moje kolana. (Dobrze, że jest taki szczupły, bo inaczej byłoby ze mną krucho :P. Przecież sama jestem drobna i mała – taka Kruszynka, jak to mówi mój Kochany.) I nagle do pokoju wkroczył ojciec Sebka z zapytaniem, czy zamierzam jeść musli lub jogurt, bo idzie do sklepu. Zaprzeczyłam, bo nie byłam głodna, ale to naprawdę było cholernie miłe :). Ciekawe tylko jaka była jego reakcja, kiedy zobaczył nas w takiej pozycji :> - nie miałam możliwości obrócenia się w jego stronę... Może to i lepiej :D.

Później poszłam z moim Słonkiem i Czarkiem do sklepu, żeby kupić kartkę pocztową na nasze rozwiązania z krzyżówek i makaron, który zamierzaliśmy zjeść z dżemem jabłkowym (to „wynalazek” Sebcia :>), po który z kolei trzeba było zejść do piwnicy. I wtedy mojemu Kochaniu coś odbiło ;). Czekaliśmy na windę i już otwierałam drzwi, kiedy on wziął mnie na ręce i wniósł do niej... Haha, przeniósł przez próg ;). Zaczęłam sobie żartować, że z tego wynika, że winda stanie się naszym domem – łazienka, kuchnia i sypialnia w jednym pomieszczeniu, a robić to będziemy chyba pod siebie :P. Mój Skarb podchwycił ten wątek i zauważył, że przynajmniej często będziemy mieli gości :>. I tak sobie żartowaliśmy jeszcze jakąś chwilkę. A kiedy wróciliśmy, ugotowaliśmy sobie makaronik i spałaszowaliśmy nasze danko :).

Ok. 16 wróciła mama Sebastiana. Zajrzała do pokoju, przywitałam się z nią, a ona zapytała Sebka, czemu nie jest odkurzone (na podłodze walały się trociny od szczurków), na co Sebastian odparł, że zagonili go do mycia naczyń. A pani Zofia zdziwiona zapytała, czy zmywał cały dzień. Zaśmiałam się i wyznałam, że przyszłam stosunkowo wcześnie – a dokładniej przed 12, a przecież Sebek śpi do południa :>. Mama Sebastiana zapytała z rozbawieniem, czy zastałam go jeszcze w łóżku (nie, nie tym razem :D), po czym wyjaśniła, że moje genialne Kochanie siedzi po nocach przed komputerem, a później śpi w efekcie tak długo. Chyba nigdy tego nie zrozumiem :P. Chociaż czy tylko mi się zdaje, czy ja podczas nieobecności moich rodziców upodabniam się do niego :>? To już normalne, że myślimy tak samo, mówimy to samo w tej samej chwili i przejmujemy swoje nawyki :D.

Porozmawiałyśmy jeszcze chwilkę, po czym mama Sebastiana wyszła, żeby przygotować coś do jedzenia. Znowu zostaliśmy na trochę sami :]. Kiedy wychodziłam z toalety, do której mnie poniosło, zaczepiła mnie pani Zofia. Spojrzała na mnie, złapała mnie pod boki i powiedziała: „Ewelina, jaka ty chudziutka jesteś. Będę musiała cię trochę dokarmić” :). Haha, gdyby tylko wiedziała, jak niezdrowo się odżywiam i ile potrafię zjeść :) (zresztą później jej to uświadomiłam :))... Po prostu mam szczęście, że tego po mnie nie widać :D. Wróciłam do pokoju i przez jakiś czas było w porządku. No ale ja nie byłabym sobą, gdybym nie zepsuła tej sielanki :(. Naprawdę już nie wiem, co we mnie siedzi – chyba sam diabeł :P. Czasami powinnam się ugryźć w język, zanim coś powiem i nie dopuszczać do siebie absurdalnych myśli. Tym razem poszło o moją siostrę i coś, co moim zdaniem miało miejsce we wtorek . Nie przyjmowałam do wiadomości, że się mylę... Nie reagowałam na zapewnienia, prośby i przyjazne gesty ze strony Sebastiana, aż w końcu wyprowadziłam go z równowagi.

W jakiś czas później udałam się ponownie do łazienki, ale nie dane mi było do niej wejść :>, bo zawołała mnie mama Sebka i stwierdziła, że chyba powinna nam znaleźć jakieś zajęcie, bo się nam nudzi :D. Jabłek do obierania nie ma... :D, więc trzeba by wymyślić coś innego :>.

Kiedy wkroczyłam do pokoju, moje Kochanie siedziało przed komputerem i oglądało jakieś stronki. Wkurzył się na mnie i mówiąc szczerze miał prawo... Po chwili zajrzała mama Sebastiana, usiadła obok mnie na fotelu i zaczęłyśmy rozmawiać. Kiedy pytała o coś Sebę, ten tylko odburkiwał w odpowiedzi i w pewnym momencie zapytała mnie, co się mu stało. Zaczęłam więc pokrętnie wyjaśniać, że się zdenerwował, bo coś powiedziałam. Pani Zofia z pewnością chciała wiedzieć, co takiego, ale przecież nie przeszłoby mi to przez gardło. Stwierdziła, że nieładnie się tak obrażać i traktować w taki sposób gościa. I wtedy Sebastian odparł, że ciekawe od kiedy uważa mnie za gościa :D. Zaczęłyśmy się gwałtownie śmiać, a pani Zofia powiedziała, że on jej chyba nigdy tego nie zapomni. I ponownie stwierdziła, że jabłek niestety nie ma. Zarżałam, cały czas kątem oka obserwując Sebę i zastanawiając się, jak go udobruchać :P. A później znowu wróciła do zachowania Sebastiana, więc powiedziałam, że to właściwie moja wina, a ona na to, czy nie mogłam pomyśleć, że pewne słowa mogą urazić jej syna :D. Początkowo zbaraniałam i nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, ale kiedy mama Seby prychnęła śmiechem, ja także nie potrafiłam się opanować. Wychodząc pani Zofia powiedziała do swojego syna, że już dosyć tych fochów, na co on pokiwał głową. Zostaliśmy sami, a ja zbliżyłam się do mojego Kochania i próbowałam go nakłonić, żeby odwrócił się od ekranu i spojrzał na mnie, ale udało mi się to tylko na moment. I wtedy przeprosiny i wszelkie słowa ugrzęzły mi w gardle i zebrało mi się na płacz... Przerażające, że ostatnio coraz częściej płaczę i to właśnie w takich sytuacjach... W  sytuacjach, które sama prowokuję. Za każdym razem jest mi tak cholernie przykro, że znowu krzywdzę moje Słonko, ale jednocześnie nie potrafię temu zapobiec... I łzy same zaczynają płynąć... Wyrzuty sumienia i poczucie winy to coś strasznego.

Ale moje Kochanie nigdy nie potrafi patrzeć na moje łzy. Poprosiłam go o wybaczenie, pocałowałam i uzyskałam przebaczenie (za cukierka :P). Usiadł na fotelu, a ja ulokowałam się na jego kolanach. Wycierałam sobie nos, kiedy drzwi zaczęły się uchylać. Przywołałam więc szybko wymuszony uśmiech na twarz i zamrugałam oczami modląc się o to, żeby nie było widać, że płakałam. Mama Sebastiana usiadła obok i zapytała, czy aż taki mam katar. A później zaczęłyśmy rozmawiać... Naprawdę długo, na rozmaite tematy... Poczynając od jedzenia, przez wiarę, kościół, wychowanie, szycie, dawne czasy, a na świętach skończywszy. W trakcie tej rozmowy kilkakrotnie wybuchaliśmy śmiechem, ale najbardziej wtedy, kiedy mama Sebastiana opowiadała, jak miał on 5 latek i przewrócił się z koszyczkiem pełnym pisanek, które zaczęły się turlać po ulicy we wszystkich kierunkach. Wystarczyło, żebym to sobie wyobraziła i gruchnęłam niepowstrzymanym śmiechem (ba, ja nawet teraz, opisując to, rżę do komputera :>). To dopiero musiał być widok :)!!

W międzyczasie do pokoju wszedł brat Seby – Piotrek, z patelnią w oblepionych ciastem dłoniach (okazało się, że robi ciasteczka), żeby zapytać, czy ktoś ma ochotę na jajecznicę. Nikt jej nie miał :), ale w moim odczuciu zrobiło się jeszcze sympatyczniej :). Później wszedł także tato Sebastiana i obserwowany przez sześcioro zaskoczonych oczu (moje, Seby j pani Zofii), podszedł do biurka, po czym wyprostował się i oznajmił: „W końcu grzeją! U X kaloryfery są włączone już od tygodnia” :).

Czułam się tak swojsko i swobodnie, jakbym już teraz była członkiem tej rodziny :).

Niedługo później ziewnęła mama Seby, ja i on sam... Tylko ja to zauważyłam i zaśmiałam się, na co pani Zofia, że to ona tak ciekawie opowiada, że wszystkim chce się ziewać, co oczywiście nie było prawdą :). To naprawdę była miła pogawędka :].

Masz rację, Carnation – równa z niej babka :D.

Sebastian zaproponował, żeby jego mama zrobiła pieczonki (typowo poznańską potrawę), ale brakowało niektórych składników, więc udaliśmy się z Sebkiem do sklepu, zabierając przy okazji Czarka na spacer. Nie wzięłam swojej torebki i okazało się, że to był błąd, bo padało, a ja miałam w niej parasolkę. Poszliśmy jeszcze wrzucić nasze zgłoszenie konkursowe do skrzynki. Kto wie, może a nóż uda się nam coś wygrać :).Wróciłam wyglądając jak zmokła kura ;), na co pani Zofia, żeby Sebastian dał mi suszarkę, a pan Czesław zagrzmiał, czy nie mógł mi dać parasolki :). Niesamowite i miłe, że tak bardzo się tym przejęli, przecież nic takiego się nie stało :]. W końcu nie jestem z cukru, nie roztopię się :).

Kiedy rozwiązywałam z moim Kochaniem pozostałe krzyżówki, wszedł Piotrek i powiedział coś, czego oboje nie zrozumieliśmy. Po chwili ze słowami: „No dobra, nie będę taki” zbliżył się do nas z garnuszkiem, w którym były ciasteczka :D. Sebastian zaczerpnął całą garść, a Piotrek powiedział, że muszę spróbować jedno na jego oczach. Nie mogłam odmówić, więc zjadłam :). Było co prawda trochę twarde, ale naprawdę niezłe, co zresztą powiedziałam :). Haha, a Sebek teatralnym szeptem rzucił w tym momencie tekstem, żebym powiedziała, że dobre :>. Zresztą na jednym się nie skończyło, a to mówi samo za siebie :]. Po prostu jestem zaszokowana, że Piotrek był taki milutki :). Wiem, że potrafi być nieznośny i w złości nagadać na mnie różne rzeczy (zwłaszcza wtedy, kiedy siedzę u Seby i nie może się dostać do komputera :>), ale i tak go lubię :).

Gdy zajadaliśmy się już pieczonkami, do pokoju chciała wejść mama Sebka, żeby podać nam sól, ale drzwi były zabarykadowane łóżkiem. A mojemu Skarbowi nie chciało się go odsuwać i pani Zofii udało się tylko wsadzić rękę z solniczką :>. Mieliśmy dosolić sobie i ją oddać. Wróciła więc tą samą drogą – przez szparę w drzwiach :D. Zdążyliśmy zjeść, a mój Tygrysek ruszył po dokładkę, kiedy nagle wszyscy zaczęli mnie wołać do kuchni krzycząc, że muszę coś zobaczyć. Poszłam więc zaciekawiona do kuchni, gdzie siedzieli Piotrek, Karolina i pani Zofia. Karolina, zaśmiewając się i przekrzykując z Piotrkiem zaczęła odgrywać scenkę, która miała miejsce chwilkę wcześniej z udziałem mamy Sebastiana. Weszła ona do kuchni, postawiła sól na blacie, po czym spojrzała na nią zdziwiona i kiwając głową odstawiła na półkę. Zaczęłam rżeć (zresztą nie ja jedna), chociaż zastanawiałam się, czy aby na pewno dobrze to wszystko zinterpretowałam :>. A jak Wy byście to zrozumieli :D?

Wróciłam z Sebą do jego pokoju, zabarykadowaliśmy się, ale niedługo później ktoś załomotał do drzwi. To była Karolina ze szklankami z kompotem w rękach.

Cholera, naprawdę było niezwykle sympatycznie i tak po prostu rodzinnie... Zwłaszcza przez tę króciutką chwilę w kuchni. Nie miałabym nic przeciwko, żeby mieć takich teściów i szwagrów :).

Zawsze cieszyło mnie to wszystko, co niepozorne, każdy najmniejszy przyjazny gest z czyjejś strony i akceptacja mojej osoby przez tych, na których mi w jakiś sposób zależy. Dlatego to mnie po prostu rozczuliło i ucieszyło w takim stopniu, że postanowiłam upamiętnić w tej notce. Co za wspaniały dzień :). Tego poczucia jedności, zrozumienia i bliskości z rodziną Sebastiana nigdy nie zapomnę. I uważam, że warto było tworzyć te wypociny przez niemal cztery godziny, ponownie przypłacając niewyspaniem.

Na punkcie kontaktów międzyludzkich, a zwłaszcza z określonymi osobami, zawsze byłam wrażliwa i wyczulona... I tak zwyczajnie czułam się dzisiaj w pełni szczęśliwa :).

Kocham moje Słoneczko całym sercem i przepadam za jego rodziną, przez którą jestem w pełni akceptowana, a Sebastian jest akceptowany przez moją... Czy może być coś piękniejszego?

 

...
Autor: linka-1
26 września 2004, 11:49

Dochodzę do wniosku, że naprawdę jestem szalona... Ostatnio robię coraz więcej dziwnych rzeczy i podejmuję zaskakujące decyzje... Ale po kolei :>.

Wczoraj na 18 pojechałam do mojego Słoneczka, za którym ogromnie się stęskniłam po zarządzonej przeze mnie przerwie w naszych spotkaniach :P. Doszłam do wniosku, że widywaliśmy się za często i nie mogłam za nim tak naprawdę zatęsknić... Co innego po takiej trzydniowej przerwie, kiedy marzyłam tylko o tym, żeby znowu znaleźć się w jego ramionach i poczuć ciepło jego ciała i bicie jego serduszka :).

Oczywiście jak zwykle już od progu obszczekał mnie uroczy psiak Seby – Czarek :). Własnych myśli nie można usłyszeć, kiedy zaczyna on swój „koncert” :D. Nie zmienia to jednak faktu, że go uwielbiam i cały czas żartuję sobie, że go ukradnę :P. Zresztą jeśli chodzi o Wiktora i Warkę (szczury), jest dokładnie tak samo. Brakuje mi jakiegoś miękkiego, puszystego stworzonka, któremu można by się czasem wyżalić ;).

Zdążyłam się tylko przywitać z moim Kochaniem i zamienić z nim kilka słów ;), kiedy do pokoju wkroczyła mama Sebastiana i zapytała, czy jej pomożemy, na co moje Słonko rzecz jasna nie, a ja tak :>. Okazało się, że mamy obierać jabłka, z których będą robione dżemy.

Zajęło nam to trochę czasu, a ja się spieszyłam, ponieważ chciałam jak najszybciej skończyć i zająć się moim Aniołkiem :>. Kiedy cieszyłam się, że zostało ich już tylko kilka, mama Sebka przyniosła drugą turę :D. Gdy zanieśliśmy obrane i wydrążone jabłuszka do kuchni, Sebastian zapytał, jak jego mama może zawalać gościa robotą, na co pani Zofia odparła, że żaden ze mnie gość (no taak, prawie członek rodziny :D), a jeśli w razie chcę wejść do ich rodziny, powinnam wkupić się w łaski :]. Oczywiście zaczęłam się śmiać :>.

Jak się okazało czekała mnie miła niespodzianka przygotowana przez Sebastianka... Niedawno poprosiłam mojego Tygryska, żeby namalował mi żyrafę i jeżyka... A zaczęło się zupełnie niewinnie – od gry w kalambury :D. Wiadomo, że za pomocą myszki trudniej cokolwiek namalować niż na kartce. A jednak moje Kochanie doszło do wprawy i szalenie spodobały mi się jego zwierzątka... Później do mojej listy życzeń ;) doszły jeszcze kotek i krówka. Nie chciałam zadawać Sebie pracy... Myślałam, że zajmie mu to nie więcej niż 20 minut na jedno zwierzątko. Ale mój Skarb odkrył ostatnio jakieś zamiłowanie do pracy artystycznej i przyłożył się do tego bardziej, niż mogłabym przypuszczać.

Kiedy zobaczyłam jeżyka i żyrafę, zamarłam z wrażenia. Szkoda, że nie możecie ich zobaczyć, są śliczne :). A powstały z kasztanów, żołędzi i zapałek :). Natychmiast zostały nazwane :D – jeżyk to Filipek, a żyrafa Ola :).

Siostra Sebastiana opowiedziała mi, jak to wszystko powstawało i jestem zdumiona, że Sebkowi chciało się tak wysilać :). Jeżyk ma brzuszek z kasztana, pomalowany szarą farbą, czarne, namalowane oczka, nosek z małej czarnej kuleczki (jak się okazało kwiatka z drzewka) i kolce z zapałek (wszystkie tej samej długości, pomalowane czarną farbą i suszone za pomocą suszarki :)).

Natomiast żyrafa ma łepek z żołędzia pomalowany na czerwono, szyjkę z zapałki w żółto czerwone plamki, brzuszek z kasztana pomalowany czerwoną farbą w żółte plamki, nóżki z pomalowanych na czerwono zapałek i kopytka z jarzębiny zabarwionej na czarno. Zapomniałabym o ogonku, różkach i uszkach z kawałeczka zapałek i ślepkach i pyszczku pomalowanych na czarno :). Po prostu niczego jej nie brakuje :).

Jakby tego było mało stoi na postumencie z deseczki pomalowanej na zielono, na niewielkim pagórku z plasteliny w dwóch odcieniach zieleni :>.

Podobno mama Sebastiana zażyczyła sobie takiej samej do pracy :D. Teraz zamówienia posypią się jak z rękawa. Strzeż się, Kochanie ;).

I tylko nie wiem, jak moje Słonko chce stworzyć krówkę i kotka tą samą metodą :>.

Ale niewątpliwie uda się mu tego dokonać :). Już nie mogę się doczekać, kiedy będą gotowe :).

Pominę milczeniem, co robiliśmy później :>. Wystarczy, że wspomnę, że zajęliśmy się sobą :D. Pozostawię pole do popisu dla Waszej wyobraźni ;). Tylko nie rozpędźcie się czasem za bardzo :D. W międzyczasie odmówiliśmy przyjęcia pokarmu ;). Nie chciało się nam odrywać od tego, co pochłonęło nas bez reszty dla tak przyziemnej czynności, jaką jest jedzenie. Skutkiem tego było późniejsze burczenie dochodzące z naszych brzuchów :P.

Słuchaliśmy na okrągło pewnej rosyjskiej piosenki (błąd - okazuje się, że była to wyjątkowo angielska piosenka, chociaż praktycznie przez cały wieczór słuchaliśmy rosyjskiej muzyki), która w pewnym momencie wydała mi się niezwykle dołująca... Na skutek tego stanęły mi przed oczyma różne przerażające obrazy, a przez głowę przelatywały straszne myśli. Po chwili automatycznie łzy popłynęły mi z oczu. Może to pod wpływem książki o 15-letniej narkomance, którą ostatnio czytałam. Nagle pojawiło się wiele obaw i ukrytych lęków, których nie potrafiłam od siebie oddalić.

A moje Słoneczko zaczęło mnie pocieszać, tulić i uspokajać... Boże, jak dobrze, że zawsze mogę na niego liczyć... W końcu zdołałam się opanować i oddalić od siebie te wszystkie niewesołe myśli. I do końca było już po prostu super :).

Zupełnie straciliśmy poczucie czasu... Kiedy zainteresowałam się w końcu tym, która może być godzina, obstawiałam północ. Okazało się, że pomyliłam się raptem o 40 min. :].

Przeraziłam się... Tym sposobem mogłam zapomnieć o dziennych autobusach. A żebym mogła wracać nocnym, musielibyśmy przejść się kawałek i dotrzeć na dworzec PKS, co wcale się nam nie uśmiechało. I wtedy Seba zaproponował, żebym została na noc. Zwariowany pomysł, początkowo nie chciałam go w ogóle przyjąć do wiadomości, ale stopniowo zaczęłam się przyzwyczajać do tej myśli... W mieszkaniu zrobiło się wyjątkowo cicho, chyba rodzeństwo i rodzice Seby poszli już spać. Zgodziłam się na to, chociaż cały czas zdawałam sobie sprawę z absurdalności takiego postępowania. Nikt nie miał się o tym dowiedzieć... Tak więc moje buty i płaszcz zostały wniesione do pokoju, a drzwi zabarykadowane łóżkiem. Cały czas martwiłam się tym, że rano się na kogoś natknę... Jeżeli w razie by się tak stało, naprawdę więcej bym się u Seby nie pojawiła :P. Wysłałam sms’a do mojej siostry, żeby ją powiadomić o mojej decyzji. Po raz pierwszy musiałam zapomnieć o kąpieli przed położeniem się spać :( ;).

Ponieważ moje Słonko dzisiaj na 9 miało do szkoły, postanowiliśmy się już wtedy położyć. Ustawiłam komórkę na 6, żeby wrócić do domu pierwszym porannym autobusem, który odjeżdżał o 6:33. I zaczęły się męczarnie. Łóżko Sebastiana jest bardzo wąskie i ledwo się na nim mieściliśmy. Musieliśmy leżeć opleceni ciasno ramionami. Normalnie nie byłoby to takie straszne, gdyby nie to, że żadna pozycja mi nie odpowiadała. Albo zaczynałam się dusić, bo przez zatkany nos miałam utrudnione oddychanie, albo drętwiała mi ręka czy też zaczynała boleć szyja tak, że co chwilę musiałam zmieniać pozycję, co bynajmniej nie było łatwe :D. Moje Kochanie mogło spać obojętnie w jaki sposób, bo przywykło spać na jednym boku, ale ja zazwyczaj bardzo się wiercę, co chwilę przekręcam itd. Czułam, że po prostu oszaleję... O zaśnięciu w ogóle nie mogło być mowy. Starałam się leżeć bez ruchu, żeby nie przeszkadzać Sebastianowi i go nie budzić, ale po prostu nie dałam rady. Wszystko mnie bolało i nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Uznałam, że to jest bez sensu, bo tym sposobem oboje się nie wyśpimy. A dlaczego moje Kochanie miało cierpieć przeze mnie tym bardziej, skoro rano musiało wstać (bo dla Seby 8 to środek nocy ;])? Obudziłam więc moje Kochanie i zaczęłam prosić, żeby pozwolił mi przenieść się na ziemię, ale napotkałam gwałtowny sprzeciw z jego strony. Marudziłam przez jakieś pół godziny, próbowałam przemówić mu do rozsądku, ale wszystko na nic. W końcu po prostu wstałam i sprzeciwiając się jego życzeniu ułożyłam się na podłodze. A co zrobił Sebastian? Przyszedł do mnie... Rozczulił mnie tym zupełnie. Stwierdził, że jak on może dopuścić do tego, żebym u niego spała na podłodze i wyjaśnił, że chce spać ze mną nawet jeżeli wiązałoby się to z niewygodami i ciągłym wybudzaniem. Kochany jest, ale czasami dochodzę do wniosku, że nie damy rady dogadać się w przyszłości, jeżeli oboje będziemy równie uparci.

Żadne kompromisy nie będą wchodziły w grę, bo żadne z nas nie będzie chciało ustąpić :P. Trzeba by nad tym popracować :D.

Ostatecznie zaczęłam się śmiać, że to jest niedorzeczne, żeby łóżko stało puste, podczas gdy my leżymy na podłodze. Próbowałam go namówić, żeby położył się we własnym łóżku, ale on był zdecydowany – ze mną albo wcale.

Skończyło się na tym, że zupełnie odechciało mi się spać... Jemu chyba zresztą także. Zaczęliśmy więc rozmawiać i obdarzać się czułościami. Ostatecznie wróciliśmy na łóżko i postanowiliśmy na nim poleżeć. Spojrzałam wtedy na komórkę i okazało się, że jest za 20 czwarta. Czyli mieliśmy jeszcze tylko dwie godziny na to, żeby się jako tako wyspać :P.

Paranoja :>. Możliwe, że na chwilkę przysnęłam, bo poderwałam się gwałtownie, kiedy zawyła komórka. I poczułam, że dopiero wtedy naprawdę zachciało mi się spać.

Sebek poprosił, żebyśmy jeszcze chwilkę poleżeli, ale ja powtarzałam, że nie ma czasu... W końcu jednak uległam. Kiedy spojrzałam ponownie na zegarek, było 22 po. Zerwałam się gwałtownie i zaczęłam w pośpiechu ubierać. Nie mogłam przegapić autobusu, ponieważ obiecałam siostrze, że wrócę ok. 7, a ona na 7:30 zamierzała iść do kościoła. Nie wzięłam ze sobą kluczy, więc musiałam zdążyć do czasu jej wyjścia.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy znalazłam się na klatce schodowej. Drzwi strasznie skrzypiały, kiedy Seba je otwierał i obawiałam się, że ktoś się obudzi i wyjrzy sprawdzić co to za odgłosy... Tego by mi tylko brakowało. Sebastian trzymał w worku moją żyrafę i jeża, żeby mi je podać. Pocałowałam go na pożegnanie, on zamknął drzwi, a ja zdałam sobie sprawę, że nie mam zwierzątek :P.

Bałam się nawet zastukać, a co tu dopiero mówić o dzwonieniu... Poza tym czas naglił. Jedyną nadzieję pokładałam w tym, że Sebek będzie na tyle przytomny, że zda sobie sprawę z tego, co nadal trzyma w ręku. Nie pomyliłam się – sekundę później drzwi się uchyliły i moje Słonko podało mi moje skarby :>. Pognałam na przystanek. Dzwony w pobliskim kościele zaczęły wydzwaniać 6:30.

Na to jakiś chłopak, który stał na przystanku ubrany w garnitur, zapytał jakiejś kobiety czy to 7. Ona zaprzeczyła, po czym spojrzała na mnie i zaczęłyśmy się śmiać. Chłopak chyba był nieprzytomny ze zmęczenia :>. Jak można wyjść z domu i nie wiedzieć, która godzina :D?

Przez całą drogę pilnowałam, żeby żyrafie nic się nie stało. Kiedy wysiadłam na swoim przystanku zauważyłam, że worek przykleił się do jej główki. Chciałam go delikatnie odkleić, ale jeszcze bardziej Olę poturbowałam :P. Różki się jej przekrzywiły i kopytka odkleiły. Ola runęła ze swojego postumentu :P. Obchodząc się z nią, jakby była ze szkła, doniosłam ją do domu i tam się nią zajęłam. Operacja dała zadowalający efekt ;) – Ola znowu pełna gracji stoi na trawce ;), chociaż niestety z nieco przekrzywionymi uszkami :P.

Była 7 – czułam się głodna i zmęczona... Zastanawiałam się, czy iść się umyć czy położyć, ale moja siostra zaproponowała, żebym poszła z nią do kościoła. Zjadłam więc coś w locie i poszłam... Mało brakowało, a zasnęłabym na tej mszy... Cóż za męczarnie...

Po powrocie zjadłam coś i wzięłam się za pisanie tej notki... Jest już 11:45. Wynika z tego, że piszę ją już jakieś 3 godziny :P. Znowu zaczynam odczuwać niedobór snu, ale najpierw wezmę się chyba za przygotowanie obiadu, a dopiero później ewentualnie położę.

To by było na tyle... Do usłyszenia :).

 

Wspomnienia z imprezy :P
Autor: linka-1
25 września 2004, 15:11

Umówiłam się w piątek na wypad do klubu z moimi kumpelkami. Miałyśmy się spotkać przed Liverpoolem. W autobusie jak zwykle stanęłam na samym końcu. Naprzeciwko mnie, na pierwszym siedzeniu skierowanym w moją stronę, siedział sobie skejt. Zaobserwowałam z rozbawieniem, że obrzucił mnie przeciągłym spojrzeniem od stóp do głów, zatrzymując wzrok odrobinę dłużej na moich butach – czyli oczywiście glanach :D. Autobus ruszył, a on co jakiś czas na mnie spoglądał, aż musiałam się ugryźć w język, żeby się nie roześmiać. W pewnym momencie, kiedy na niego spojrzałam okazało się, że patrzymy sobie prosto w oczy :>. Mój wzrok nie wyrażał żadnych emocji, pozostałam niewzruszona nawet wtedy, kiedy chłopak się do mnie uśmiechnął. Nie powiem, żeby jego zainteresowanie moją osobą mi przeszkadzało :>. Kiedyś miałam wielką słabość do skejtów :D. Trzy przystanki dalej od mojego domu kierowca zamknął drzwi tak szybko, że kogoś przytrzasnął. Ludzie zaczęłi krzyczeć, więc kierowca otworzył drzwi, ale błyskawicznie znowu zamknął. Nie wiem, czy coś się mu zepsuło czy jak, w każdym razie staliśmy dłuższą chwilę, a drzwi cały czas otwierały się i zamykały. Kiedy w końcu ruszyliśmy, do kogoś zadzwoniła komórka... Miała tak śmieszny dzwonek, że musiałam się ponownie ugryźć w język, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Widziałam, że ów skejt uśmiechał się pod nosem. I nagle ponownie zadzwoniła czyjaś komórka, która miała dzwonek jeszcze dziwaczniejszy i zabawniejszy i gryzienie się w język nie pomogło. Odwróciłam się do okna i zaczęłam trząść się ze śmiechu. Co gorsza nie potrafiłam się opanować i przestać. Skejt też się śmiał pełną gębą ;) i popatrzył na mnie „porozumiewawczo”. Zarżałam ponownie :>. Jazda upłynęła w bardzo przyjemnej atmosferze :]. Ten chłopak wysiadał razem z kolegą przystanek przede mną i byłam ciekawa, czy się obejrzy :>. Jak myślicie, zrobił to :D?

 

Kiedy dotarłam z Izą i Anetą pod klub, okazało się, że dopiero go otwierają. Poczekałyśmy więc chwilkę i zaczęłyśmy kombinować, co zrobimy z kurtkami, bo nie chciałyśmy płacić za szatnię. Ja miałam tylko swoją torebkę, Aneta plecaczek, a Iza torbę przewieszaną przez ramię. Weszłyśmy na schody prowadzące do sklepu znajdującego się obok i, schowane przed wzrokiem ludzi, zaczęłyśmy upychać kurtki do torby i plecaka. Iza włożyła swoją kurtkę i uznałam, że na mój płaszcz nie ma już w nim miejsca... Ale ona zaczęła go upychać i ugniatać, żeby torba nie wyglądała tak pękato. Przypomniałam sobie, że torby i plecaki też każą zostawiać w szatni i stwierdziłam, że w razie czego Iza powie, że to jej torebka... Zatrzęsłam się ze śmiechu, a Aneta dodała, że wyjaśni, że nosi w niej wszystko, co się da. Śmiałyśmy się przy tym w głos tak, że pewnie było nas słychać nawet w klubie :P. I nagle... Aneta szepnęła, że ktoś idzie. Okazało się, że była to para, która także stała przed klubem. Zawyłam, bo musieli nas wziąć za kretynki :>. Moje kumpele mi zawtórowały, a oni obejrzeli się na nas zdziwieni. I wtedy któraś z dziewczyn wypaliła z tekstem, że może oni też idą ukryć gdzieś kurtki... Wtedy zaczęłam niemal płakać ze śmiechu... Ale najlepsze było dopiero przed nami :D.

W końcu pewnym krokiem wmaszerowałyśmy do klubu. Ja zasłaniałam Izę od boku, żeby nie było widać torby. Aneta zawahała się stając przy stanowisku ochroniarza i przywitała się z nim, na co on kazał nam pokazać dowody :>. Dobrze, że zapobiegawczo Iza dała swój portfel Anecie, bo ze swojej torby w życiu by go nie wygrzebała :D. Kiedy zadowolone chowałyśmy dowody ochroniarz zażyczył sobie sprawdzić nasze torby, by zobaczyć, czy czegoś nie wnosimy :D. Nie, panie ochroniarzu... Nic takiego poza trzema kurtkami :]. I wtedy się zaczęło... Odwróciłyśmy się tyłem i zaniosłyśmy śmiechem. Nic dziwnego, że tak wypchane plecaki zwróciły uwagę ochroniarza. Z każdą chwilą nasz śmiech stawał się głośniejszy i gwałtowniejszy. Wydusiłam z siebie, że w mojej torebce nie ma nic poza masą chusteczek higienicznych (bo jestem przeziębiona) i koleś dał mi spokój. Ale spanikowana Iza nie wiedziała, co zrobić z kurtkami :D. Zaproponowała, żebyśmy wyszły i poczekały na zewnątrz na Magdę i Kasię. W końcu wyjęła mój płaszcz i podała mi za plecami, po czym oddała torbę do rewizji. Kiedy wróciła, podałam jej mój płaszcz, żeby ponownie go włożyła, ale drań rozwinął się i był zbyt wielki. Trzymałam go w ręku, starając się złożyć w mały kwadracik i zaczęłam się zwijać ze śmiechu... Po chwili dałyśmy radę jakoś go upchnąć. A facet kazał Anecie pozbyć się reszty wody mineralnej, którą miała. Nie wiedząc, co z nią zrobić, Aneta zaczęła pić, ale upiła tylko trzy łyczki i zapytała, czy któraś z nas nie ma ochoty, bo ona już nie może. Nie chciałyśmy. Cały czas zaśmiewając się, poradziłam Anecie, żeby ją wywaliła i tak też zrobiła. Ochroniarz obserwował nas ze zdziwieniem i zapytał, co brałyśmy. A co my na to? Oczywiście ryknęłyśmy jeszcze głośniej (o ile to w ogóle możliwe :D).

W końcu zaczęłyśmy się zastanawiać, przy jakim stoliku usiąść i stwierdziłyśmy zgodnie z Anetą, że takiego wstydu jeszcze się nigdy nie najadłyśmy. Zaklinałyśmy, że nigdy więcej nie pokażemy się w Poolu i nawet zastanawiałyśmy się, czy nie wyjść, ale odrzuciłyśmy ten pomysł. I szybko nam przeszło, bo za tydzień chcemy się tam wybrać ponownie :>. Nie moja wina, że po prostu lubimy ten klub :). 2 minutki później Iza udała się z Anetą do toalety, a ja usadziłam się przy stoliku. Ale coś mi nie pasowało. Przyjrzałam się ławce i dostrzegłam dziwne pręty, które niejako tworzyły na niej trzy oddzielone siedzenia. Uznałam, że będą się nam one wpijały w tyłek. Przy pozostałych ławkach nie było czegoś takiego, więc zawyrokowałam, że musimy się przesiąść. I wtedy do stolika wróciły moje kumpele. Podzieliłam się z nimi moimi spostrzeżeniami i wstałam. I wtedy one spojrzały na siebie i na mnie i wybuchnęłyśmy niepohamowanym śmiechem. Wszystko stało się jasne... Okazało się, że usiadłam na złożonym oparciu ławki :D. Nie mogłyśmy się uspokoić. Całe szczęście, że klub był jeszcze wtedy pusty, nie licząc jednego metala, który jednakże nie zwracał uwagi na nic, co działo się dookoła niego :>.

Stwierdziłam, że ten ochroniarz musiał pomyśleć, że czegoś się naćpałyśmy i oczywiście ryknęłyśmy śmiechem. Facet widocznie nie może uwierzyć, że można się tak zachowywać zupełnie na trzeźwo, normalnie :). A z nami tak właśnie bywa...

I nagle Aneta ryknęła i pyta, czy możemy sobie wyobrazić mnie pod wpływem narkotyków.

Uznała, że skoro ja się śmieję tak w całkiem normalnym stanie, to gdybym miała odlot zagłuszyłabym pewnie muzykę i w całym klubie byłoby słychać tylko i wyłącznie mój śmiech :D. Kto wie, czy nie ma racji :>. W każdym razie nigdy się o tym nie przekonamy, bo jestem wielką przeciwniczką narkotyków. A Aneta ciągnęła dalej i pytała, czy wyobrażamy sobie, co by było, gdybym musiała się tłumaczyć ze swojego zachowania i udowodnić, że nic nie brałam. Zgodnie stwierdziłyśmy, że nie potrafimy sobie tego wyobrazić :>. W każdym razie na cały klub zagrzmiał nasz śmiech, aż zaczęłam się obawiać, że zaraz przyjdzie ochroniarz i nas wyrzuci, bo naprawdę pomyśli, że znajdujemy się pod wpływem środków odurzających :P.

Po jakimś czasie zdołałyśmy się w końcu uspokoić, ale niestety kiedy nagle zamiast muzyki rozbrzmiał jakiś dziwny huk i grzmot, który nas wystraszył (Aneta nawet podskoczyła na krześle) i okazało się, że coś im nawaliło, znowu wybuchnęła salwa naszego śmiechu. W międzyczasie zaczęło przybywać ludzi. Kiedy zobaczyłyśmy, że każdy wchodzi sobie normalnie z kurtką i nikt nie każe im zostawiać jej w szatni, niemalże eksplodowałyśmy. Dziewczyny, które siedziały przy stoliku obok kilkakrotnie się odwracały i patrzyły na nas zdziwione :D. No cóż, jeżeli ktoś nas nie zna, faktycznie może go dziwić nasze zachowanie. Nagle Iza wyciągnęła rękę i sięgnęła po płaszcz, który wisiał na oparciu krzesła od sąsiedniego stolika i powiedziała, że trzeba by go stamtąd zabrać, bo sądziła, że jest mój. Na to jednak zaoponowała jego właścicielka, a ja myślałam, że po prostu się uduszę.

Później Iza powiedziała, że widziała chłopaka, który chodził z nami do szkoły, a kiedy próbowała go opisać, strasznie namieszała. Nie wiedziałyśmy już, czy na ciemne czy jasne i proste czy kręcone włosy. Niemal w tym samym momencie ów człowiek podszedł do naszego stolika, bo nas rozpoznał. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby przewidzieć, jaka była nasza reakcja :>. Pogadałyśmy z nim chwilkę, po czym wrócił do swoich znajomych. Jeszcze kilkakrotnie przysiadał się do naszego stolika i raz próbował mnie nawet wyciągnąć na parkiet, ale się nie dałam. Obawiałam się, że jego zainteresowanie jest większe, niż być powinno, a ja przecież jestem zajęta :>. Kiedy Adrian siedział jeszcze razem z nami coś nas cholernie rozbawiło, chociaż nie pamiętam już co takiego i zaczęłyśmy się skręcać ze śmiechu. I po raz drugi tego wieczoru usłyszałyśmy to samo pytanie – co brałyśmy :D.

A w Izę wstąpił już chyba sam diabeł ;), bo co napotkała nasze spojrzenie, na nowo prychała śmiechem, a my rzecz jasna razem z nią. Wolę nie wiedzieć, co sobie o nas pomyślał Adrian :>. Pewnie rozejdzie się wśród starych znajomych ze szkoły pogłoska, jakie to my niby nietrzeźwe byłyśmy :>.

Ledwo skończyłam pić piwo, poczułam potrzebę skorzystania z toalety. Często słyszę, że mam mocną głowę i jest to prawda, ale pęcherz wręcz przeciwnie :D. Kiedy popiłyśmy jeszcze trochę, chodziłam do toalety raz za razem :P.

W końcu towarzyszyłam także Magdzie, która postanowiła się wygłupiać i udawać nie wiadomo jak zalaną. Dostosowałam się do niej i zaczęłyśmy gadać z ociąganiem, a ona oparła się o drzwi. Chciała przetrzymać tego kogoś, kto w toalecie w tamtej chwili przebywał, ale na szczęście zmieniła zdanie... Bo co się okazało? Że siedziała tam koleżanka Sebastiana, Iwona :D. Mam nadzieję, że wiele z tego wszystkiego nie usłyszała :D.

Piwo, jeden drink (Biała Mary), drugi (Krwawa Mary) i trzeci (jakiś dziwny :P), znowu piwo, piwo, piwo... A po to wszystko za każdym razem chodziła Aneta. W końcu stwierdziła, że ona więcej nie idzie do baru, bo kiedy kupowała trzeciego z kolei drinka dziwili się, że ona jeszcze trzyma się na nogach :D.

 

Ogólnie muzyka tym razem niespecjalnie mi się podobała. Chyba trafiłyśmy na jakiś wieczór z Depeche Mode, bo ciągle puszczali ich kawałki, a ja akurat niespecjalnie przepadam za tym zespołem. Jednak kilka razy wyszłam na parkiet z Magdą lub Kasią.

Aneta i Iza zmyły się stosunkowo szybko. A ja postanowiłam wykorzystać fakt, że moi rodzice są daleko od domu i posiedzieć dłużej.

Ostatecznie wyszłyśmy z klubu wcześnie (po 1), bo uznałyśmy, że nie ma sensu dłużej siedzieć, skoro muzyka jest jaka jest i żadnej z nas specjalnie nie odpowiada.  

Zaskoczeniem było dla mnie to, że w pewnym momencie puścili na życzenie „Jej czarne oczy” i „Dragostea din tei”, a na parkiecie zaroiło się od metali :). Podoba mi się to, że potrafią się oni bawić przy różnej muzyce :). Zresztą była to naprawę miła odmiana :).

Magda zamierzała spać u Kasi, więc dziewczyny odprowadziły mnie na przystanek. Szkoda tylko, że pomyliły mi się autobusy :P. Zapomniałam zupełnie, że muszę wracać nocnym 243, a nie dziennym 122 i okazało się, że z przystanku na który dotarłyśmy, ten pierwszy niestety nie odjeżdża. Tym sposobem miałam godzinę do następnego i Magda zaproponowała, żebyśmy wstąpiły na momencik do Szuflady. Przynajmniej tam było ciepło :P.

Usiadłyśmy sobie opatulone w kurtki i zaczęło się nam robić trochę gorąco. Wyglądałyśmy z Kasią zgoła odmiennie od innych, biorąc pod uwagę nasz ciemny strój i glany na nogach, jednak nikt nie zwracał na to uwagi :). Puścili jakiś całkiem sympatyczny (zgoła nie metalowy :>) utworek i Magda chciała wyjść na parkiet (w końcu to jej żywioł :)). Spojrzałyśmy z Kasią na siebie i zgodziłyśmy się. Tak, jak stałyśmy – w kurtkach, z torebkami na ramieniu, wyszłyśmy na parkiet i zaczęłyśmy szaleć. Ludzie patrzyli na nas z zaciekawieniem, ale bez niechęci, a nawet wręcz przeciwnie :). Chyba byli trochę zaskoczeni, że potrafimy się bawić przy takiej muzyce :). Było bardzo sympatycznie, a stopniowo do naszego kółeczka przyłączało się coraz więcej osób, w tym pewien chłopak, który wyglądał na skejta :D.

Czy mi się tylko wydaje, czy coś ich ciągnie do dziewczyn podobnych do nas : >?

Nie wiem czemu wydawało mi się zawsze, że metale są uprzedzeni do skejtów, a oni do metali, ale na szczęście nie jest to regułą :). Uważam, że każdy ma prawo słuchać tego, czego chce i nie powinno być to wyznacznikiem osądu o danej osobie. Bo czyż można mówić o gorszej i lepszej muzyce? Wszystko zależy od gustu i własnych upodobań i jest to ocena jak najbardziej subiektywna.

Po kilkunastu minutach opuściłyśmy progi Szuflady.

Wracając zahaczyłyśmy o sklep monopolowy, żeby kupić coś do picia (dla jasności wodę :)), bo odezwało się w nas pragnienie. Zaczepiło nas tam trzech chłopaków, którzy podążyli za nami na przystanek. Oczywiście tam znowu do nas podeszli i zagadnęli... Rozmowa z nimi była kretyńska, ale przynajmniej zabawna. Zaśmiewałyśmy się do łez i przynajmniej czas oczekiwania na autobus tak się nam nie dłużył. Kasia z Magdą zamierzały przejechać tylko 2 przystanki, ale przede mną była długa droga, dlatego kiedy zaczęli wsiadać za nami, odłączyłam się od nich i wmieszałam w tłum :>. Nie miałam ochoty na ich dłuższe towarzystwo :P.

Około 2 znalazłam się w domu... Oczywiście jak zwykle się wykąpałam (u mnie to jest standard – nie ważne czy wracam zmęczona o 2, 3, 4 czy piątej i tak muszę się wykąpać i umyć głowę :>. Inaczej nie położę się spać :)), a nawet zrobiłam pranie :D.

Jedyna wada przebywania w klubie – zawsze nawdycham się dymu papierosowego, którym zresztą przesiąka całe ubranie. Nienawidzę tego, ale nie powstrzymuje mnie to od bywania w nim raz na jakiś czas :].

Ogólnie wieczór zaliczam do bardzo udanych ze względu na towarzystwo :). Mam nadzieję, że za tydzień będzie jeszcze lepiej.

Dawno nie śmiałam się tyle, co w trakcie tego jednego wieczoru :).

 

PS’ Napisałam to dla siebie, żeby zachowało się w mojej pamięci :), a że przy okazji może się stać nową notką, tym lepiej :>.

PS’2 Mam problemy z wirusami, które znowu opanowały mojego kompa i klawiaturą...

Kiedy uda się nad tym zapanować i wszystko wróci do normy, obiecuję odwiedzić w końcu Wasze blogi :). A póki co pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w szkole / na uczelni :).

 

Studia...
Autor: linka-1
21 września 2004, 18:34

Ostatnio strasznie nie chce mi się pisać, ale w końcu coś jestem Wam winna...

Jeżeli chodzi o egzaminy, tak jak pisemny poszedł mi bardzo dobrze, to na ustnym wyłożyłam się „jak długa” ;).

Koniec końców znalazłam się na liście osób, które zdały egzamin, ale nie dostały się z powodu braku miejsc... Takich osób było 14. Okazało się, że ja spośród nich jestem pierwsza, więc gdyby ktoś się wycofał, zostałabym przyjęta na jego miejsce... Ale mówiąc szczerze wcale bym tego nie chciała :D. Jestem zmienna jak mało która istota na świecie :P. Na tablicy z wynikami zobaczyłam ogłoszenie, że osoby, które nie dostały się do NKJO na niemiecki mogą złożyć podanie o przyjęcie do innej szkoły.

A jest to Kolegium Językowe :) – szkoła państwowa, która działa od 1992 r., a o której do tej pory nie miałam pojęcia :]. I zapragnęłam się tam dostać... Co więcej jeszcze w trakcie zdawania do NKJO, kiedy tylko zobaczyłam to ogłoszenie doszłam do wniosku, że byłoby to dla mnie lepsze rozwiązanie :>. W końcu za rok zamierzam ponownie próbować na iberystykę, a tam trzeba zdać niemiecki pisemnie i polski ustnie :). A w szkole tej trafiłabym na profil język polski z poszerzonym niemieckim :>.

100% pewności, czy mnie tam przyjmą, będę miała dopiero we wtorek, ale z dobrego źródła wiem, że mam tam zaklepane miejsce. W końcu jestem pierwsza spośród tych, którzy mają prawo ubiegać się o indeks na tej uczelni :).

I powiem Wam, że jestem zadowolona z takiego obrotu sprawy :).

Jeżeli kiedykolwiek widziałam się w roli nauczycielki, to tylko języka polskiego, w żadnym razie niemieckiego :>. Nie muszę się już obawiać, że nie zrozumiem nic z wykładów, które w NKJO odbywałby się po niemiecku :). Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło :).

Jeżeli spodoba mi się na tej uczelni, biorę pod uwagę możliwość ukończenia jej i startowania na iberystykę dopiero później :). Ale wszystko się okaże :).

 

Dziękuję za to, że we mnie wierzyliście i że trzymaliście kciuki :). Jesteście kochani :*.

Przepraszam, że nie odwiedzam Was ostatnio na Waszych blogach, ale chyba muszę od nich odpocząć... Za jakiś czas z pewnością powrócę. Nie zapomnijcie o mnie, proszę :).

Pozdrawiam serdecznie, do usłyszenia :*.

 

Błahostki :)
Autor: linka-1
13 września 2004, 20:21

Dzisiaj będzie na wesoło, taki ot błahy temat :). Przypadki (lub też wpadki :D) z życia codziennego :D.

 

Ostatnio moja mama dzwoni na informację, żeby dowiedzieć się o numer do sklepu meblowego. Bierze przenośną słuchawkę i wykręca numer. Co dziwne wszyscy słyszymy wybieranie, a po chwili zgłasza się kobieta, tyle tylko, że słychać ją na całe mieszkanie i moja mama musi trzymać telefon 10 cm od ucha. Moja utalentowana mama włączyła nieświadomie funkcję głośnego mówienia :D. Ja oczywiście nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Moja mama mówi do słuchawki: „Przepraszam, ale tak głośno panią słyszę”. W tym momencie ja już po prostu zaczęłam się tak trząść ze śmiechu, że aż sobie przysiadłam na podłodze. Starałam się zdusić śmiech, żeby nie usłyszała go owa kobita. Moja mama ledwo potrafiła zapanować nad sobą. I w tym momencie spojrzała na mnie i już nic nie było w stanie powstrzymać jej od wybuchnięcia śmiechem :>. Zapisała numer, ale nie była w stanie wykrztusić słowa i podziękować, bo tak jak ja umierała ze śmiechu. I po prostu się rozłączyła, na co mój ojciec: „Co za wieśniactwo”. A moja mama: „No to dlaczego nie podziękowałeś i nie powiedziałeś do widzenia w moim imieniu, skoro widziałeś, że ja nie dam rady?”. Zawyłam, a moja mama razem ze mną, chociaż starała się hamować widząc wyraz twarzy ojca :D. Dobrze, że na informacji nie trzeba podawać swojego nazwiska, bo faktycznie byłaby porażka :]. No cóż, kobita musiała sobie pomyśleć, że moja mama była „nawalona” :P.

 

***

 

Kawałek rozmowy z moim Kochaniem:

 

Seba (11-09-2004 19:05)

aaa kochanie :D

Seba (11-09-2004 19:05)

słuchaj tego :D

Ewelina (11-09-2004 19:05)

słucham :)

Seba (11-09-2004 19:05)

wiesz jak moja mama Cię nazwała ? :)

Seba (11-09-2004 19:05)

:D :D

Ewelina (11-09-2004 19:05)

jak :>?

Seba (11-09-2004 19:06)

Fruśka :D

Seba (11-09-2004 19:06)

ja się smieje a ona :D:D:D :

Ewelina (11-09-2004 19:06)

że co :D?

Seba (11-09-2004 19:06)

"Ewelina - Fruśka nie może być tak ? :D:D "

Ewelina (11-09-2004 19:06)

aaaaaaaaaaaa

Seba (11-09-2004 19:06)

hahaha

Ewelina (11-09-2004 19:06)

o mój Boże

Ewelina (11-09-2004 19:06)

umieram

Seba (11-09-2004 19:06)

:D:D:D:D:D:D

Ewelina (11-09-2004 19:06)

ahahaahahaaaa

Seba (11-09-2004 19:06)

ja tez:D:D:D:D

Seba (11-09-2004 19:06)

konam ze śmiechu :D:D:D

Ewelina (11-09-2004 19:07)

a co ona w ogóle mówiła na mój temat :> ?

Ewelina (11-09-2004 19:07)

że mnie tak nazwała?

Ewelina (11-09-2004 19:07)

:)

Seba (11-09-2004 19:07)

zapytala sie mnie tak :

Seba (11-09-2004 19:07)

„Czemu nie spotykasz się (dzisiaj) z Fruśką ?”

Ewelina (11-09-2004 19:07)

aaaahaha

Ewelina (11-09-2004 19:08)

och nie

Seba (11-09-2004 19:08)

a ja się pytam co za jedna :D

Ewelina (11-09-2004 19:08)

niee :D:D

Ewelina (11-09-2004 19:08)

ja nie mooooooogę

Ewelina (11-09-2004 19:08)

co za jedna :>

Seba (11-09-2004 19:08)

nie no :D:D:D

Seba (11-09-2004 19:09)

moja mama potrafi :D:D

Seba (11-09-2004 19:09)

:)

Ewelina (11-09-2004 19:09)

to ile ich masz, co :>?

Seba (11-09-2004 19:09)

jedną :)

Seba (11-09-2004 19:09)

ma na imie Ewelina :)

 

***

 

Moja mama siadła do kompa, a ja poszłam coś zjeść. GG było cały czas włączone. I nagle moja mama mnie woła i mówi, że wyłączyła coś od Sebka. Przybiegam więc do pokoju, żeby zorientować się, co się stało. Ale wszystko wydaje się być w porządku :]. Moja mama stwierdza, że coś widziała, więc pytam co :>. A ona na to, że widziała słowo diabełku. I podkreśla: „mój diabełku”. Doszłam do wniosku, że widocznie moje Kochanie napisało mój diabełku, a moja mama dodała od siebie „podkreślam mój”, bo często się śmiała, że nazywamy siebie mój, moja itd. Ale wchodzę do archiwum, czytam wiadomość od mojego Słonka i zaczynam się zwijać ze śmiechu :>.

Seba (22:25)

a ja Ciebie kocham mój diabełku :)

Seba (22:25)

:)))))

Seba (22:26)

podkreślam słowo MÓJ

Seba (22:26)

tylko mój :)

 

Niedługo potem wchodzę do pokoju, a moja mama majstruje coś przy GG. Myślałam, że chce wejść na swoje konto (ostatnio namówili ją w pracy, żeby sobie sprawiła :>), a tymczasem ona śmieje się i mówi: „Nie to hasło”. Patrzę i co się okazuje? Że chciała włączyć mi moje, żebym mogła dokończyć rozmowę z Sebkiem :).

 

***

 

Moi rodzice wyjeżdżają w piątek na pielgrzymkę. Na ten czas chcieli ściągnąć babcię, żeby nie musieli się denerwować... Jednak babcia po wylewie dziadka nie może zostawić go samego. Nie powiem, żeby mnie to nie ucieszyło – nie potrzebuję kontroli :D. Ale mój ojciec wyskoczył ostatnio z tekstem, że trzeba będzie poprosić drugą babcię, żeby ze dwa razy w tygodniu zajrzała i ugotowała porządny obiad. Ja na to gwałtowny sprzeciw... Nie przepadam za tą moją babcią – jest zbyt religijna i nie da się z nią pogadać. A moja mama stwierdziła: „Sebek przyjdzie i ugotuje” :D. A po chwili dodała, że takiego jak on to ze świecą szukać :). I pyta co będzie, jeżeli to nie przetrwa... Gdzie bym znalazła drugiego takiego i jak sobie z tym poradziła. Oj mamo, masz rację. Nie wyobrażam sobie życia bez Sebastiana... Teraz już nie!

 

***

 

Siedzę przed komputerem i rozmawiam na GG... rzecz jasna z Sebastianem :). A moja mama zadaje pytanie: „Rozmawiasz z Sebkiem? Pozdrów go ode mnie” :).

 

***

 

Jaki z tego wniosek :)? Moje Słoneczko zupełnie podbiło serce mojej mamy :). A z tego, co udało mi się wywnioskować, Seba bardzo ją polubił :]. Cieszy mnie to, że moi rodzice darzą mojego faceta sympatią i że rodzice Sebka nie mają nic przeciwko mnie :). Jak zauważył mój Tygrysek dobry kontakt z teściami jest bardzo ważny :>.

 

***

 

Byłam wczoraj u Sebastiana. Początkowo sobie grzecznie gawędziliśmy, graliśmy w karty und so weiter ;). Ale w pewnym momencie zapłonął w nas żar i hormony wzięły górę :>. Drzwi zostały zastawione fotelem, a my wylądowaliśmy na kołderce na podłodze tak, jak nas pan Bóg stworzył :P. Oczywiście do niczego nie doszło :), ale miło było poczuć dotyk jego skóry na swoim nagim ciele :). Leżymy sobie w najlepsze, a tu nagle ktoś stuka do drzwi i odzywa się głos mamy mojego Kochania: „Sebastian, ciasto”. Popłoch i przerażenie w moich oczach, ale mój Tygrysek zachował zimną krew ;). Udając zaspany głos zaryczał: „Co? Ciasto? Za chwilkę.” :D. I zaczęliśmy się w pośpiechu ubierać :].

 

Jakiś czas później ponownie graliśmy w karty (moje Kochanie chciało zmniejszyć moją przewagę, bo go ograłam :D) , ale ja nie mogłam sobie znaleźć miejsca i cały czas się wierciłam, zmieniając pozycję. Leżałam na podłodze, siedziałam na niej, aż w końcu się zdenerwowałam ;) i usiadłam na moim Słoneczku :D. On opierał się plecami o fotel, nogi miał wyprostowane, a ja z podkurczonymi nóżkami ulokowałam się na jego :]. Graliśmy na kolanie... I w tym momencie do pokoju głowę wsadził młodszy brat Seby :D.

 

Ale to jeszcze nie wszystko... Ten wieczór wyjątkowo obfitował w atrakcje :P. W pewnym momencie położyłam się na podłodze i podłożyłam sobie poduszkę pod głowę. Widocznie ta moja pozycja skusiła Sebastiana, bo przyklęknął nade mną, łokciami oparł się o ziemię i korzystając z okazji ;), że jesteśmy twarzą w twarz, zaczęliśmy się całować. Przynajmniej ja nie musiałam stawać na palcach albo on się garbić :>. I nagle trach... Do pokoju majestatycznie ;) wkroczył ojciec mojego Kotka, żeby zabrać cukier :D. Spojrzał na nas i powiedział: „Podaj mi lepiej cukier, zamiast ćwiczyć pompki” :D. A niewiele wcześniej stwierdziłam, że gdyby któryś rodzic Seby zobaczył nas w jakiejś takiej pozycji, nie zawitam więcej w jego domu :D. Ledwo za ojcem mojego Tygryska zamknęły się drzwi, a on z szelmowskim błyskiem w oku zapytał: „To jak, przyjdziesz jeszcze do mnie?” :). No cóż Skarbie, na pewno nie da się tego uniknąć :].

 

***

 

Chyba mnie za to wszystko pokarało, bo kiedy wróciłam do domu spostrzegłam (a właściwie uswiadomił mi to mój ojciec), że weszłam w czyjąś kupkę :P. Ciekawe gdzie i kiedy to nastąpiło... Teraz już rozumiem te dziwne spojrzenia osobników płci męskiej w autobusie ;). Czyżby wabił ich ten "zapach" :D? Dzisiaj czyściłam na balkonie swoje glany, próbując nie oddychać i nie zwymiotowac z obrzydzenia. To trzeba mieć moje szczęście...  Wystrzegajcie się wszelkich podejrzanych skupisk i ciemnych uliczek, dobrze Wam radzę :>.

 

***

 

Nie wierzę... I ja mam pojutrze egzamin? Jak na razie w ogóle mnie ten fakt nie przeraża i nie stresuje... To już typowe w naszym związku, że im bliżej jakiegoś ważnego egzaminu, tym częstsze stają się nasze spotkania :P. Tak było z maturą i tak jest teraz... Co mam na swoje usprawiedliwienie ;)? Do tej pory dwa razy w tygodniu miałam lekcje niemieckiego, na których ćwiczyłam mówienie z moją kobietą. Co do gramatyki wychodzę z założenia, że niczego nowego i tak się już nie nauczę. Jutro zacznę sobie wszystko utrwalać i... już w środę wszystko się wyjaśni. Moje być lub nie być.

 

Nie miałabym nic przeciwko, gdybyście zmówili modlitwę w mojej intencji, a w środę trzymali kciuki :D. Pozdrawiam Was gorąco, kochani :*.