Archiwum lipiec 2005


Do Maćka
Autor: linka-1
29 lipca 2005, 14:10

 

Nie pamiętam daty naszej pierwszej rozmowy (rzecz jasna przez GG), ale pamiętam okoliczności… Finał pierwszej (chyba) edycji Idola… Kiedy oboje byliśmy za Eweliną Flintą :>. Pamiętam, że miałeś w statusie coś na ten temat… A ponieważ przewinęło się w nim jej imię zastanawiałam się, czy to przypadek, że wyszukałeś sobie do rozmowy kogoś, kto nosi takie samo imię jak ona :). Może mi powiesz, jak to było :)?

Pamiętam, że często rozmawialiśmy… Chyba przypadliśmy sobie do gustu, bo nigdy nie obawiałam się, że zabraknie nam tematów :). Później emalie, sms’y (ach te rachunki za komórkę ;)), a następnie zwykłe, tradycyjne listy :). I oczywiście nasze pierwsze i jak na razie jedyne spotkanie w Częstochowie :).

Nasza znajomość, która stopniowo zaczęła się przeradzać w przyjaźń… Byłeś wówczas jedną z nielicznych osób, którym naprawdę ufałam. I to właśnie chyba Ciebie pierwszego mogłam nazwać przyjacielem…

Nie wiem jak to się stało, ale później (przez krótki czas :>) zaczęły się pojawiać jakieś „podteksty”, a ja zastanawiałam się, do czego my właściwie zmierzamy… Czy to jest przyjaźń, czy początki czegoś innego :). Nie wiem, czy Twoje odczucia były podobne… Może mógłbyś mi coś powiedzieć na ten temat :P?

Do tych listów nie mogę się w tej chwili dokopać, chociaż oczywiście je zachowałam… Natomiast wciąż mam przed oczami niektóre z sms’ów, które od Ciebie dostałam :). Kiedy musiałam wymienić komórkę, te najważniejsze zapisałam do zeszytu…

 

Wsyłany w sierpniu 2003 r.w nocy sms o następującej treści:

„W 200% kocham Cię jak przyjaciółkę, bo poszedłbym za Tobą w ogień, jak siostrę, bo bym się Tobą opiekował jak brat i jestem pewien, że pokochałbym Cię jako kobietę.” :)

 

Marzec 2004…

„Na wszystko nie ale na taki słodki zwrot chyba tak :) Pewnych osób pewnych miejsc pewnych chwil się nie zapomina… Powinniśmy się znów spotkać…”

 

I ten z czerwca 2004 r., który uświadamia mi, od jak dawna się znamy :).

„2 lata temu mniej więcej o tej porze.. Poznałem wspaniałą osobę, która tak wiele dla mnie znaczy.. Poznałem wspaniałego Przyjaciela.. Poznałem Ciebie Ewelinko..:*.”

 

A więc poznaliśmy się 3 lata temu :). Jak ten czas szybko leci…

Właśnie przejrzałam sobie maile od Ciebie… I wiesz, co znalazłam? Twoje rady dotyczące osoby niejakiego Krzysztofa. Czyli człowieka, a właściwie faceta, starszego ode mnie o 11 lat, którym byłam zafascynowana. Przyznam Ci się, że do tej pory wspominam go z dziwnym sentymentem :P. I miałeś rację… Z całą pewnością nigdy go nie kochałam :D. Boże, jak ja mogłam tak w ogóle myśleć :D? To był 2003 rok… Całkiem niedawno, a ja tak się dałam ponieść emocjom… Zresztą to mi się zdarza do tej pory… Tak, te emalie potwierdzają, jak wielkim zaufaniem Cię darzyłam, co zresztą nie zmieniło się po dzień dzisiejszy. Dobrych ludzi chyba po prostu się wyczuwa… Ciekawa jestem, czy za takie stwierdzenie mi się od Ciebie nie oberwie :P. Pisałam Ci o Robercie… Ach, cóż to był za burzliwy, jednotygodniowy związek :D.

 

„Zaczynam rozumiec Roberta, ale niestety troszke nie rozumiem Ciebie. Spotkaliscie sie dwa razy (moze wiecej niewazne) i on Ci powiedzial ze znaczysz dla niego znacznie wiecej niz Ty sadzisz. Wytlumaczenie jest jedno. Chlopak oszalal wrecz na Twoim punkcie i wcale mu sie nie dziwie [Och coś podobnego :]. Dalczego się nie dziwiłeś ;)?]. A to ze Ty do niego nie czujesz tego samego (przynajmniej na razie to tez nic niezwyklego) to normalna reakcja”.

 

„Wiedz ze zawsze mozesz na mnie liczyc i mimo ze znamy sie tylko przez neta to znaczysz dla mnie wiele(to zle brzmi w kontekscie tych spraw ale musialem to napisac) i naprawde zawsze jesli masz jakies problemy to mozesz sie do mnie zwrocic. Ja zrobie wszystko co w mojej mocy aby Ci pomoc. Glowa do gory. BEDZIE DOBRZE BO MUSI BYC DOBRZE.”

 

Zawsze o tym wiedziałam, Maciek :). I wygląda na to, że należycie to wykorzystywałam ;).

 

Och, jaki miły mail :). Tu chyba zresztą znajduje się część odpowiedzi na moje wcześniejsze pytanie…

 

„Ponownie przeczytalem wszystkie maile jakie do Ciebie pisalem i

jakie dostalem od Ciebie i postanowilem napisac jeszcze raz... Moze za

duzo dostajesz ode mnie tych maili ale naprawde ostatnimi czasy nie

mam z kim szczerze pogadac ani w zyciu realnym ani w listach zwyklych

ani na GG ani na innych plaszczyznach. Zostalas tylko Ty. Zupelnie jak

Penelopa:). Niestety wielokrotnie tracilem archiwum wiadomosci na GG i

nie pamietam dokladnie kiedy poznalismy sie i o czym rozmawialismy.

Jesli mozesz podrzuc mi choc fragment tej rozmowy. Tak z czystej

ciekawosci, bo przeciez teraz nie ma to wiekszego znaczenia. Jednak

chcialem pisac o czyms zupelnie innym, ale zawsze jakos odchodze od

tematu, a potem ciezko jakos wrocic.

        Chcialem pisac o tym jak bardzo zmienil sie ostatnio moj

stosunek do Ciebie. Bo przez ten caly czas bardzo Cie lubilem i w

ogole swietnie mi sie z Toba rozmawialo ale jednak bylo inaczej...

Prawdopodobnie wynikalo to z faktu ze zycie tu w Janowie ukladalo sie

lepiej niz teraz. Traktowalem Cie jak zwykla znajoma z netu i nie

chcialem tego zmieniac. Ot fajnie od czasu do czasu pogadac w necie,

ale nic wiecej. Teraz sytuacja sie nieco zmienila. W Janowie jest

inaczej. (…) Wszystko zaczyna sie walic.

I wlasnie teraz pojawiasz sie Ty. Udalo Ci sie zdobyc moje zaufanie.

Czuje ze moglbym Ci teraz powiedziec praktycznie wszystko bez zadnych

oporow. W pewnym sensie zawladnelas moim sercem. Do tej pory udalo sie

to tylko Justynie i Tobie. Jej bardziej ale to chyba normalne, bo znamy

sie dluzej i wogole obcujemy ze soba na codzien. I nie jest to wylacznie

zasluga faktu ze ostatnio panuje w nim jakas pustka. Bo przeciez nie

moze sie tam dostac kazdy. Zaufalem Ci i nie zawodze sie. Czuje jakbym

Cie znal od lat. Zdobylas moje zaufanie tak jak nikt kogo znam tylko

za posrednictwem netu. I chwala Ci za to. Bo teraz kiedy naprawde mam

ciezkie chwile, to mam sie do kogo zwrocic i mam z kim naprawde

szczerze porozmawiac. Dziekuje Ci za to bardzo Ewelino. Zostalas moim

przyjacielem i mowie to z pelna odpowiedzialnoscia. Mimo ze znamy sie

tylko poprzez net to jednak momentami czuje jakbys byla ze mna tutaj.

Ciezko to nawet okreslic, takie mam odczucia. Ale to naprawde wspaniale

uczucie. Czuc bliskosc kogos kogo sie zna tylko z netu. Szanse na to

ze spotkamy sie w prawdziwym zyciu sa raczej niewielkie. Moze kiedys

przez przypadek... Wiedz Droga Ewelino ze takiej dziewczyny jak Ty to

ze swieca szukac. I wcale sie nie dziwie ze chlopcy sie o Ciebie bija,

bo naprawde jest o kogo. [Och nie, proszę :>. Aż się popłakałam ze śmiechu… Jak ja mogłam być aż tak rozrywana przez chłopaków :D?]

Mnie niestety musi wystarczyc znajomosc

poprzez net, ale i tak bardzo sie ciesze ze Cie poznalem. Moglo sie

przeciez zdarzyc ze nie znalibysmy sie nawet przez neta. I dzis

siedzialbym przygnebiony, a tak to dzieki rozmowom z Toba sie jakos

trzymam. I dziekuje Ci bardzo ze w tych trudnych chwilach jestes przy

mnie. I choc nie mozemy sie spotkac, nie moge Cie dotknac(bez zadnych

skojarzen), nie moge przytulic, poczuc Twego oddechu to jednak

swiadomosc ze po drugiej stronie kabla jest ktos kto mnie rozumie,

kto mnie wyslucha jest naprawde budujaca. Naprawde bardzo Ci za to

dziekuje.

         Wiem ze mozesz mojego meila odebrac roznie, ale nie

wiedzialem jak to napisac bys to dobrze zrozumiala. Napisalem naprawde

szczerze, bez sciemniania bo to wtedy nie mialoby zadnego sensu.

Niektore moje slowa mozesz odebrac jako wyznanie milosne albo cos w

tym stylu. Nie to nie jest deklaracja milosci ani oswiadczyny, ale raczej

zapytanie o mozliwosc i sens naszej dalszej znajomosci. Czy Ty ze swej

strony chcesz kontynuowac te znajomosc, bo ja ze swej bardzo. Bo jesli

Cie to meczy to lepiej powiedziec od razu i przestac ciagnac cos

sztucznego. Decyzja nalezy do Ciebie.”

 

A widzisz… I w końcu Cię zawiodłam… Może niesłusznie mnie takim zaufaniem obdarzyłeś, Maciek… Bo przecież w końcu kontakt się nam urwał… Z mojej winy. Nie wiem, jak mogłam do tego dopuścić… Dlaczego tak się stało… Jest mi wstyd i bardzo mi przykro. Tak jak kiedyś mogłeś na mnie liczyć, tak później nie doczekałeś się żadnego znaku życia z mojej strony…

 

W późniejszym mailu napisałeś:

„Pytanie o kontynuowanie dalszej znajomosci nie bylo calkowicie

bezzasadne, po tym co napisalem w meilu, dlatego je zadalem. Tu musze

niestety ochrzanic Cie musze Droga Ewelino. W zyciu nie slyszalem na

swoj temat tylu pochwal, w dodatku calkowicie bezzasadnych. Ja

naprawde nie jestem taki krysztalowy za jakiego mnie uwazasz. Miewam

sowje humory, potrafie naprawde byc chamski, powiedziec pare ostrych

slow, ale staram sie tego unikac. Gdybys poprzebywala troche w moim

towarzystwie to bys sie przekonala, dlaczego dziewczyny omijaja mnie z

daleka...”

 

Wierz mi, i mówię to w pełni świadoma wypowiadanych przeze mnie słów, że zasłużyłeś na wszystkie miłe słowa, które kiedykolwiek skierowałam pod Twoim adresem. I nawet nie waż się zaprzeczać… Nie twierdzę (i wtedy też tego nie robiłam), że nie masz żadnych wad… Z pewnością potrafisz czasem nieźle zaleźć za skórę i wyprowadzić z równowagi :>. Zresztą, czego pewnie się zupełnie nie spodziewasz ;), ja potrafię się zachować jeszcze gorzej. Ale co z tego… Nie o to mi chodziło. Tak wiele mi dała znajomość z Tobą… Dzięki Tobie się otworzyłam i znalazłam w Tobie oparcie i przyjaciela, gotowego w każdej chwili pospieszyć mi na pomoc. Nigdy mnie nie zawiodłeś… Ale ja to zrobiłam. Stąd nasuwa się prosty wniosek… To ja nie zasłużyłam na te wszystkie piękne słowa!! I dlatego mam teraz łzy w oczach… Nie potrafię tego zrozumieć i sobie wybaczyć. Dlaczego się od Ciebie odsunęłam?

 

„Ja takze mam wielka nadzieje ze nasza przyjazn bedzie sie

rozwijac i kiedys spotkamy sie takze w realnym zyciu.”

 

Tak, Maciek… Spotkaliśmy się w realnym życiu. I ta przyjaźń się rozwijała, dopóki nie podcięłam jej skrzydeł. Dopóki nie zamilkłam na długi, zbyt długi (!!!!!), czas…

 

Czytam kolejne emalie, które od Ciebie dostałam i zastanawiam się, jak mogłam być taka głupia… Ach, spójrz…

 

„Teraz juz sobie przypominam dzien naszego

poznania. 30 czerwiec i porazka narodu ktory nie wybral wlasciwej

osoby na Idola.”

 

Wiemy już więc, że nasza pierwsza gadulcowa rozmowa odbyła się 30 czerwca 2002 roku…

 

„Widze rowniez ze Cie nie przekonam co do mojej osoby. No coz

obys nigdy nie doswiadczyla przykrosci z mojej strony. Chcialbym

pozostac w Twoich oczach taki jaki jestem obecnie choc to moze byc

trudne. Tak szczerze mowiac to nikt o mnie nie mowil w taki sposob.

Dziekuje Ci za to.”

 

Nigdy mnie do tego nie przekonasz, Maciek… Nie zmienię zdania na Twój temat… Tym bardziej jednak jest mi przykro, że Ty tak się pomyliłeś w mojej ocenie i że to zdanie musiałeś zmienić…

Wiesz, że ja nawet nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało? Nie mam nic na swoją obronę i to chyba nawet lepiej… Bo w końcu czy cokolwiek mogłoby usprawiedliwić takie zachowanie? Nie!! Sprawiłam, że obdarzyłeś mnie zaufaniem, a później zwyczajnie odepchnęłam… Na to właśnie wygląda, jakkolwiek trudno się z tym pogodzić :(. Czy nagle życie stało się dla mnie tak bardzo ekscytujące, że przestałam znajdować czas na rozmowy z przyjacielem?? Mój Boże, jak ja w tej chwili nienawidzę samej siebie… Byłam taka głupia!

 

„Maila tego pisze po dosc dlugiej przerwie i sadze ze naleza Ci sie

wyjasnienia. Jeszcze raz Cie pragne uspokoic ze moje milczenie nie ma

nic wspolnego z Twoim postepowaniem. Nie wiem za co mialbym sie na

Ciebie obrazic, raczej powinienem Ci dziekowac ze JESTES.

 

Tak, faktycznie było za co dziękować… Dlaczego w tej chwili mógłbyś to powiedzieć wyłącznie w czasie przeszłym?!?! Sama jestem sobie winna i wiem o tym aż za dobrze… Cóż za ironia losu, że dotarłam do maila, w którym napisałeś coś takiego… Nie mam siły już więcej przypominać sobie przeszłości… Boję się, co jeszcze mogłabym tam znaleźć…

Ostatni email od Ciebie, który znajduję w mojej skrzynce, pochodzi z maja 2003 roku. Prawdopodobnie jednak to nie wtedy urwał się nam kontakt… Były chyba jakieś rozmowy na GG, czego teraz nie mam już możliwości sprawdzić, więc mogę się mylić…

Nie mogę także sprawdzić, kiedy zamilkłam ostatnio, prawdopodobnie po naszej ostatniej wymianie zdań od dłuższego czasu, kiedy sobie tak niefortunnie zażartowałeś ;). Nie wiem już nawet, o co właściwie poszło… I chciałam tylko napisać jedno… Nie obraziłam się wtedy na Ciebie. Po prostu poczułam się urażona i sobie poszłam… Jednak nie potrafię długo chować urazy, a poza tym wiem, że nie miałeś nic złego na myśli i że nie chciałeś mnie zdenerwować. Ja po prostu czasami nie panuję nad sobą i swoimi emocjami. Jestem zbyt wybuchowa i wszystko biorę za bardzo do siebie… Fakty są jednak nieubłagane i dobitnie świadczą o tym, że od tego czasu nie odezwałam się do Ciebie słowem… Ile to minęło? Kilka miesięcy? Nie odzywałam się aż do teraz, kiedy postanowiłam to zmienić. Bo przecież nie zasłużyłeś sobie na takie traktowanie…

Na koniec jeszcze tylko jedno… Nie należę do tych osób, które potrafią tak po prostu zapomnieć o zdarzeniach i osobach, które odegrały ważną rolę w ich życiu… Bardzo szybko i mocno przywiązuję się do ludzi. Nie mogłabym Cię zapomnieć… Nie wiem, czy kiedykolwiek mi się to uda… Zresztą nawet nie będę się starała zapomnieć, bo wcale sobie tego nie życzę… Chciałabym, żebyś nie był wyłącznie pięknym wspomnieniem… A jednak zdaję sobie sprawę, że mógłbyś mnie w taki sposób „ukarać” i byłaby to w pełni zasłużona kara…

Przepraszam Cię, Maciek… Wiem, że to nie wystarczy, ale nie mogę zrobić ani powiedzieć nic więcej. Nie rozumiem samej siebie, nie wiem, jak mogłam do tego dopuścić… A jednak to zrobiłam :(. I Bóg mi świadkiem, że bardzo tego żałuję. Równie mocno, jak nienawidzę poczucia bezsilności, nie znoszę zawodzić ludzi… A robię to coraz częściej. Raz za razem…

 

*Wzruszenie*
Autor: linka-1
26 lipca 2005, 15:59

Siedziała przy komputerze i po prostu słuchała swojej ukochanej muzyki… Przedziwnej mieszanki stylów i gatunków… Z jej oczu płynęły łzy… Łzy wzruszenia. Te dźwięki poruszały jej duszę do głębi… Mogłaby tego słuchać godzinami… Ale koniecznie w samotności. Kiedy nie było świadków.

Czytając książki też unika spojrzenia innych ludzi… Zwłaszcza przy końcu. Bo porusza ją każda historia, która dla jakiegoś bohatera kończy się tragicznie lub nieszczęśliwie… Gdy kończy się szczęśliwie, także się często wzrusza… Ale to jest inny rodzaj wzruszenia i ewentualnych łez, jeśli się pojawiają.

Kiedy, w jakich sytuacjach i przy jakich okazjach ona się jeszcze wzrusza? Oglądając filmy, rzecz jasna. Bo tam też są przedstawione historie ludzi… Te prawdziwe lub wymyślone… To nie ma znaczenia. Najważniejsze, że prawdopodobne… Że ona wczuwa się w położenie bohaterów… Przeżywa wszystko, co się im przytrafia. Ale ponieważ w zasadzie nie ogląda nigdy w samotności, zazwyczaj musi ukrywać łzy wzruszenia… Nie chce, żeby inni je zauważyli. Zamyka wtedy oczy i powtarza sobie: „Spokojnie, to tylko film”, „To nie wydarzyło się naprawdę”, „To tylko jakiś trick” lub też: „Uspokój się, to wydarzyło się dawno temu… Twój płacz niczego nie zmieni”. Próbuje myśleć o czymś przyjemnym, szczęśliwym, wywołującym uśmiech. Czasami myśli sobie: „Nieważne, co się dzieje… Pamiętaj, masz jego. Na nim zawsze możesz polegać… Przy nim jesteś bezpieczna”. Zwłaszcza to ostatnie często pomaga… Na szczęście.

A w życiu? Kiedy widzi nieszczęście innych… Jakiś wypadek, bezdomny lub schorowany czy kaleki człowiek, żebrak, bezpański zwierzak… Skrajna nędza, głód, przemoc, wojna, zamachy… To wywołuje ból i sprawia, że łzy napływają do oczu. Że pojawia się niepokój… Tysiące pytań bez odpowiedzi..

Prześladowania, wyszydzanie, dokuczanie czy znęcanie się nad innymi… Smutek na czyjejś twarzy… Łzy w czyichś oczach… Strach…

Po prostu krzywda, niesprawiedliwość… To wywołuje u niej współczucie i łzy… Nie potrafi pozostać obojętna… Prześladuje ją to później dniami i nocami… Przypomina o sobie w najmniej oczekiwanych momentach.

Czy ona wzrusza się jeszcze kiedyś? Tak, zdarza się, że w kościele… Czasami wystarczy sen… Czy jakieś wydarzenie, którego staje się uczestnikiem… Rozmowa z kimś… Lub kilka słów napisanych przez dobrego człowieka… Potrafi ją wzruszyć własna myśl… Ale jest to zawsze myśl o jednej z tych rzeczy wymienionych powyżej. Wzrusza ją także, kiedy widzi przywiązanie i miłość, którą okazują sobie ludzie… Czasami starzy, czasami młodzi… Bez względu na wiek. Wzrusza ją bezbronność małych dzieci… Okazane jej zaufanie, sympatia… Rozstania… których szczerze nienawidzi. Bo to zawsze tak boli… Tak bardzo…! Dlaczego musi się tak szybko i łatwo przywiązywać do ludzi…? Dlaczego!?

Wspomnienia… Tak bliskie jej sercu. One też poruszają ją do głębi. I jeszcze coś… Przypomnienie sobie jego uśmiechu, wyrazu twarzy, błysku w oczach… I świadomość, że on jest szczęśliwy. Z nią… Dzięki niej…? Może odrobinkę :). To nie tylko wzrusza, ale wywołuje uśmiech na jej ustach, tak skorych do uśmiechu :).

To właśnie ją wzrusza… To chyba wszystko?

 

Nie, to nie wszystko... Jest jeszcze wzruszenie wywołane widokiem biednego dziadka... Takiego słabiutkiego i chudziutkiego... Dlaczego coś musiało się spieprzyć?! Dlaczego musiał przejść kolejną operację, w trakcie której tak się nacierpiał?! Ulituj się nad nim, Boże...

Sprawozdanie :)
Autor: linka-1
25 lipca 2005, 14:09

 

Nadszedł czas na małe sprawozdanie, którego wiele osób się ode mnie domaga :). Postaram się więc zaspokoić Waszą ciekawość, chociaż po tej przerwie pisanie przychodzi mi z niejakim trudem…

Wyruszyliśmy w niedzielę 17.07. o 3 rano… W sobotę, 16.07. byłam na pogrzebie męża chrzestnej mojego kuzyna… Tak bardzo nie chciałam na niego iść… Bałam się tego, co zobaczę, usłyszę i jak na to zareaguję. To miał być pierwszy pogrzeb w moim życiu od dawna… Wcześniej byłam na dwóch, ale jako bardzo małe dziecko, więc niewiele z tego pamiętam. Ale nie było wyjścia. Musiałam reprezentować całą naszą rodzinę… Moi rodzice z siostrą byli w tym czasie w Pobierowie i czekali na nasz przyjazd. Jakoś przetrwałam to straszne wydarzenie. Tylko dwa razy nadszedł moment prawdziwego załamania i z wysiłkiem starałam się zapanować nad napływającymi do oczu łzami. Zaczęłam się trząść od z trudem powstrzymywanego wybuchu płaczu… Na szczęście prawdopodobnie widział to tylko mój kuzyn, który siedział obok i jakaś pani, która odwracała się kilka razy i pewnie zastanawiała, kim ja mogę być dla zmarłego, czy może raczej on dla mnie. Jednak nie mogłam się rozpłakać i dobrze o tym wiedziałam. Nie chciałam robić przedstawienia. W końcu dla mnie to nie był nikt bliski… Widywałam pana Józefa wyłącznie przy takich okazjach, jak imieniny cioci lub urodziny kuzyna. A jednak to wystarczyło, żebym zapałała do niego szczerą sympatią. To był taki cichy, spokojny człowiek, który godnie i cierpliwie znosił cierpienia, których doświadczał przez długie lata w związku z chorobą… Przez cały czas starałam się omijać wzrokiem jego żonę, panią Anię, która siedziała zaledwie trzy rzędy przede mną… Kiedy zakończyła się msza i szykowaliśmy się, żeby wyruszyć na cmentarz, odwróciła się nagle i zobaczyłam jej wykrzywioną bólem i rozpaczą twarz. I to był właśnie ten drugi moment załamania… To był widok, którego zdecydowanie nie mogłam znieść… Jak bardzo jej współczuję…

Po pogrzebie udałam się na krótko do mojej babci, a od niej pojechałam prosto do domu Sebastiana (trzy przystanki dalej) i „porwałam” go do siebie. Wziął swój spakowany już bagaż, który zawieźliśmy do mojego mieszkania, a następnie przebrałam się i poszliśmy na ostatnie zakupy. Pozostało mi jeszcze zapakować rzeczy i posprzątać przed odjazdem mieszkanie. Ponieważ ciągle znajdowałam coś do zrobienia, nie było mowy o przyłożeniu głowy do poduszki chociażby na krótką chwilę. Trzeba się było jeszcze wykąpać przed podróżą :). Koło 2 padałam już z nóg.

Mieliśmy się zabrać ze znajomymi moich rodziców – państwem K., którzy jechali w to samo miejsce. A tym docelowym miejscem był niewielki teren w Pobierowie, należący do innych znajomych rodziców – państwa O., na którym mieli dwie przyczepy kempingowe i jeden domek. Tylko tyle pozostało ze wspaniałego ośrodka, który prowadzili w innym miejscu w Pobierowie przed kilkunastoma laty. W tej przyczepie, w której przez cztery dni zakwaterowani byli moi rodzice, miałam zamieszkać ja z Sebą, natomiast w drugiej państwo K. z córką, którzy zaoferowali się nas ze sobą zabrać. Dzięki temu uniknęliśmy podróży pociągiem z jedną przesiadką w Szczecinie, a następnie PKS’em.

Jazda była długa i męcząca, tym bardziej, że chociaż zmęczona, nie mogłam na dłużej zasnąć. Kiedy znaleźliśmy się w końcu w Pobierowie okazało się, że nikt nie wie, na jaką ulicę powinniśmy trafić :P. Pan K. konferował przez komórkę z moim ojcem, zwanym przez niego panem Prezesem :>, który jednakże nie potrafił powiedzieć, na jakiej ulicy znajduje się ten „ośrodek”. Wiadomo było, że ode mnie nie można się spodziewać pomocy, pomimo że byłam tam 2 lub 3 lata temu :P. Niestety moja kiepska pamięć i jeszcze gorsza orientacja w terenie, nie pozwalają z siebie skorzystać w potrzebie :P. Tłumaczenie przez telefon na niewiele się zdało. Jeździliśmy po Pobierowie we wszystkich kierunkach, ale bez rezultatu. Nigdzie nie dostrzegliśmy mojego ojca machającego ręką :P. W związku z tym postanowił on, że wyjedzie po nas. Wyjedzie, a nie wyjdzie, chociaż twierdził, że od dworca PKS, to tylko kilka minut drogi :>. Wypatrywaliśmy pilnie jego samochodu, ale nigdzie nie dostrzegliśmy :P. Znowu trzeba było skorzystać z telefonów komórkowych :). Jednak pan K. i mój ojciec nadal nie mogli się dogadać. Zrobiło się jeszcze zabawniej i nikt już nie powstrzymywał się od żartów. W końcu gdzieś w oddali zamajaczył nam samochód mojego ojca (a właściwie gwoli ścisłości mojej mamy :)). Zanim pan K. zdążył za nim pojechać, zniknął za jakimś zakrętem i nie było wiadomo, za którym :D. Nie potrafiliśmy zapanować nad wybuchami wesołości. W końcu jednak szczęśliwie, pilotowani przez mojego ojca, zajechaliśmy na miejsce :>. (Rzeczywiście raptem kilkanaście kroków od dworca PKS :)).

W niedługi czas potem moi rodzice pokazali nam i państwu K. kilka miejsc, gdzie można było zjeść smaczną rybkę lub placki ziemniaczane, jak także ulubione zejście na plażę, a później zabrali Sebę i mnie na obiad. Śmiali się, że to jedyny raz, kiedy zjemy porządny posiłek :P. Siedzieliśmy sobie przy rybce i piwku i rozmawialiśmy. W pewnym momencie do naszego stolika podeszło jakieś małe dziecko, które pomyliło moją siostrę ze swoją mamą :D. Kiedy chwyciło ją za ramię sądziłam, że to jeden z takich wygłodniałych bachorków, który chodzi i wsadza ludziom palec do jedzenia :>. Nie miałam jednak racji. Ku mojemu i Seby rozbawieniu później moja siostra i mama z ciekawością przyglądały się mamusi tego dzieciaczka, a ona mojej siostrze. Pewnie była załamana, że jej dziecko mogło ją pomylić z kimś innym i to nie bardzo do niej podobnym :D.

Kiedy wróciliśmy, w niedługi czas później moja rodzinka wyjechała. A my zostaliśmy sami :). Postanowiliśmy się na chwilkę położyć i odpocząć po podróży. Tego dnia nie wychodziliśmy już nigdzie, nie licząc pobytu w kościele… Na koniec mszy ksiądz zaintonował nieznaną mi do tej pory pieśń :). Zastanawiam się, czy czasem sam jej kiedyś nie ułożył :>. Z czymś takim spotkałam się po raz pierwszy :). Słowa brzmiały mniej więcej tak: „Dobranoc, Panie Boże, ja już idę spać, bo muszę jutro rano bardzo wcześnie wstać” :). Dopiero wieczorem udaliśmy się na pierwszy zachód słońca :).

Jak dobrze było znaleźć się nad morzem… Daleko od zgiełku miasta… Mogliśmy rozkoszować się ciszą, spokojem i swoją obecnością :). Wspólne posiłki, wyjścia na plażę, kąpiele w morzu, zasypianie i budzenie się obok siebie… A przede wszystkim spacerowanie wieczorem po plaży i podziwianie zachodów słońca. To właśnie najbardziej mnie cieszyło z całego tego wyjazdu… Na to z utęsknieniem czekałam i tego mi obecnie najbardziej brakuje…

Wykorzystując każde promienie słońca, w poniedziałek i wtorek znaleźliśmy się na plaży i siedzieliśmy na niej do oporu :). Zdążyliśmy się nacieszyć słońcem i morzem. Mieliśmy szczęście, bo kiedy decydowaliśmy się wyruszyć na plażę, świeciło słońce, a kiedy wracaliśmy, pogoda zaczynała się pogarszać :). Nieomal depresją i rozpaczliwym płakaniem w poduszkę powitałam comiesięczną kobiecą przypadłość, która jak to ma w zwyczaju, nawiedziła mnie dwa dni wcześniej, niż powinna. Oznaczało to bowiem dla mnie koniec morskich kąpieli… A to właśnie to było dla mnie najbardziej kuszące i stanowiło jedną z ważniejszych atrakcji związaną z przebywaniem nad morzem. Nigdy nie przepadałam za prażeniem się na słońcu. Jednak los okazał się dla mnie łaskawy :P. Na szczęście lub też nie, miało się okazać, że nic nie tracę, bowiem na ostatnie dwa dni pogoda paskudnie się popsuła. Wiało i lało jak z cebra tak, że przebywanie na plaży nie było możliwe. Tym samym jednak nie mogliśmy zrealizować planowanej wędrówki do Trzęsacza.

Każdy zachód słońca został przez nas zaobserwowany i sfotografowany. Tylko na ostatni z nich Sebastian udał się sam, żeby pstryknąć fotkę. Nie mogłam mu towarzyszyć, ponieważ przez cały dzień lało niemiłosiernie, a wcześniej nas pokusiło, by udać się do miasta. Miałam przemoczone nie tylko spodnie, ale też sandały :). Pogoda nie sprzyjała lekkiemu ubraniu się, a ponieważ moje drugie spodnie musiałam oszczędzić na podróż powrotną, nie mogłam się ruszyć z domku.

Niestety mimo najszczerszych chęci nie udało się nam zaobserwować wschodu słońca. Zbyt późno kładliśmy się spać i w związku z tym zerwanie się z łóżka o 3 okazało się niewykonalne. A kiedy już raz kategorycznie postanowiliśmy się na niego udać, przez całą noc lało i było to wykluczone.

Kiedy jednej nocy leżeliśmy już w łóżku, nagle coś straszliwie huknęło. Przestraszyłam się, że nasza przyczepa rozpadła się na pół :P. Nic na to jednak nie wskazywało. Mimo wszystko nie mogłam oddalić od siebie tego podejrzenia, kiedy w nocy poczułam się tak, jakbym leżała pod gołym niebem. Tak wyraźnie słyszałam szum wiatru i strugi deszczu walące o dach, że wydawało się to niemożliwe. Tej nocy prawie nie zmrużyłam oka… Po prostu nie byłam w stanie zasnąć.

W trakcie naszego pobytu w Pobierowie dwa razy załapaliśmy się na obiadek. Raz przygotowała go pani K., a za drugim razem uraczeni zostaliśmy świeżutkimi rybkami, po które pan Zbyszek K. i pan Staszek O. (właściciel tych 2 przyczep i domku) wyruszyli z samego rana :). Mmmm… przepyszne były :). Teraz już nie dziwię się moim rodzicom, że ostatnio bardzo się zżyli z państwem K. :). To bardzo weseli i sympatyczni ludzie. A pan Zbyszek (kolega mojego ojca chyba jeszcze z czasów dzieciństwa) ma tak zabawny i specyficzny śmiech, że nie mogłam się nie zaśmiać, kiedy on to robił :)

Niektórym moglibyśmy się wydać nienormalni :P. Kiedy wieczory były naprawdę chłodne i mocno wiało, my udawaliśmy się na zachód słońca ubrani na krótko. Natomiast wtedy, gdy było przyjemniej, czuliśmy potrzebę ubrania się na długo :>. Nie powstrzymam się jednak przed opisaniem najbardziej nierozsądnego zachowania :P. Właśnie kiedy był jeden z tych wietrznych i chłodnych wieczorów i wybraliśmy się na plażę poubierani jak na upały :D, a później przytulaliśmy do siebie, by chociaż częściowo ochronić się przed zimnem, mojemu Kochaniu zachciało się… zanurzyć w wodzie :>. A woda była taka lodowata… Zdjął koszulę i popędził ku morzu… Patrzyłam na to bezradnie, szykując się do zrobienia mu zdjęcia. I nagle, przy brzegu, zanurzył się w wodzie po samą szyję. Zastanawiałam się, co mu odbiło, żeby się całemu moczyć. Później się okazało, że to fala podcięła go z nóg i zalała po samą szyję :D. Zdjęcie zrobiłam (mam nadzieję, że wyjdzie :>), a później starałam się jakoś go rozgrzać. A słonko jak na złość nie chciało zajść zbyt szybko :).

Z kolei innego dnia, też wieczorem, kiedy udaliśmy się na plażę, Sebastian zaczął znosić do moich stóp złowione w morzu kamyki. Siedziałam sobie na piasku i przeglądałam je, wybierając co ładniejsze i chowając do woreczka. A tymczasem kupka rosła :). Ludzie, którzy nas mijali, patrzyli na nas z zainteresowaniem. Jakieś dwie dziewczyny lub kobiety posłały Sebie uśmiech, a ja usłyszałam trzy komentarze, które tu przytoczę. Pierwszy zainteresowanie wykazał mały chłopiec, który przykucnął obok mnie i powiedział z podziwem: „Ładna górka kamyków, proszę pani”, po czym podreptał za tatusiem. Później wymijało mnie dwóch nieco starszych chłopaczków i usłyszałam za plecami: „Ale ona ma tych tych…” :). Kamyków, chłopcy, kamyków :D. A na koniec jakaś pani odezwała się w te słowa: „Ale tego naznosił. Napracował się chłopak” :). Oj, napracował. I na nic zdały się moje protesty, kiedy kamyki przestały mi się mieścić do woreczka po słoneczniku i chusteczkach :D.

Tak więc podobnie jak rok temu, powróciłam z woreczkiem pełnym kamyków :). Właśnie skończyły się suszyć, ale dochodzę do wniosku, że ładniej wyglądają w wodzie. Może więc napuszczę do słoika trochę wody :).

Postanowiliśmy wracać do domu PKS’em, a nie pociągiem. Skoro zaoszczędziliśmy na drodze do Pobierowa, mogliśmy sobie na to pozwolić. Zdecydowałam, że pojedziemy tym rannym o 8:55, a nie wieczornym po 22. Tak jest po prostu bezpieczniej. Tak więc w piątek rano pożegnaliśmy się z panem Staszkiem i skierowaliśmy w stronę furtki. Kiedy mijaliśmy przyczepę państwa K., wyłoniła się z niej pani Jola, z którą też się pożegnaliśmy. Nagle otworzyło się okienko w łazience i ukazała się w nim głowa pana Zbyszka, który jak miś z okienka pomachał nam na pożegnanie :). W kilka minut później znaleźliśmy się na dworcu. Sebastian pobiegł wrzucić swoje kartki do skrzynki, a ja pilnowałam bagaży. Byłam zła na siebie, bo zostawiłam wszystkie adresy w domu i nawet nie wiedziałam, gdzie ich szukać, żeby zlecić podanie mi ich przez telefon mojej siostrze. W związku z tym po raz pierwszy nie wysłałam ani jednej kartki :/. I znajomi, którzy przywykli je ode mnie co roku dostawać, na pewno poczują się zawiedzeni. No ale trudno… Nic już na to nie poradzę. Okazało się, że w PKS’ie do Wrocławia nie było wolnych żadnych podwójnych miejsc i musieliśmy usiąść osobno, co nie przypadło mi do gustu. Puścili nam bajeczkę „Gdzie jest Nemo”, a ponieważ obok mnie siedział chłopak z poczuciem humoru i co jakiś czas prychał śmiechem, humor mi się znacznie poprawił. Warte napomknienia wydaje mi się jeszcze to, że na tym wyjeździe zachęciłam Sebastiana do przeczytania książki!!!!!!!! A to jest nie lada wyczynem. Kupiliśmy na jakimś kiermaszu kolejną z powieści sensacyjnych Roberta Ludluma (jednego z moich ulubionych autorów) pt. „Testament Matarese’a” i czytaliśmy sobie na zmianę na głos. Wciągnęło go :>. Szkoda tylko, że siedzieliśmy osobno, bo ja pogrążyłam się w lekturze, a on się nudził. Nie chciał wziąć ode mnie książki, bo jak wnioskuję, czytanie samemu sobie chyba nie wydało mu się tak fajne. Mam jednak nadzieję skłonić go do przeczytania książki do końca. Ma 447 stron, a wspólnie utknęliśmy na 212. Wiadomo, że na głos czyta się dwa razy wolniej :). Jeśli będzie trzeba, gotowa jestem doczytać mu ją do końca, chociaż sama poluję obecnie na drugą część – „Spadkobiercy Matarese’a”. Polecam gorąco :). Jego książki są niesamowicie wciągające i świetnie napisane… Ten człowiek musiał mieć bardzo żywą wyobraźnię… Wymyślić tyle intryg… Napisać tyle książek… A jedna jest lepsza od drugiej :). Oczywiście jeżeli ktoś lubi sensację :).

We Wrocławiu znaleźliśmy się zgodnie z planem o 17:25. Te 8,5 h jazdy dzięki lekturze, a później grze w karty z Sebastianem, minęły mi całkiem szybko :). Ale wystarczy już tej pisaniny. I tak ta notka wyszła kosmicznie długa :).

Jednym słowem wyjazd był udany :). Cudownie spędziłam te kilka dni... Szkoda tylko, że pod koniec pogoda nie dopisała. Ale deszcz nie przeszkodził nam cieszyć się sobą nawzajem i każdą wspólnie spędzoną chwilą :).

 

Wyjeżdżam :)
Autor: linka-1
16 lipca 2005, 21:11

Już za 6 godzin będziemy w drodze nad morze :). Jedziemy na kilka dni do Pobierowa
i zamierzamy się świetnie bawić :). Musimy obowiązkowo zaliczyć wszystkie zachody słońca i przynajmniej jeden wschód :). Och, nie mogę się już doczekać :). Wracamy 23.07. :).

Do usłyszenia, Kochani :). Życzę Wam wielu pogodnych, słonecznych dni
i niezapomnianych przeżyć.

Mrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrraaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaauuuuuuuuuuuuuuuuuu :). Strzeż się, Tygrysie :P.

Bez tytułu
Autor: linka-1
15 lipca 2005, 21:22

Najbardziej niepojęta istota na świecie... płacząca od jakiegoś czasu i nie zdająca sobie nawet sprawy z jakiego powodu. Poczucie osamotnienia? Tęsknota? Obawa? A może to reakcja na przeczytaną właśnie książkę "Głębia oceanu"? Nie wiem... Chciałabym tylko, żeby te łzy przestały płynąć... Chciałabym być już w Pobierowie. Jeszcze dwa dni...