Archiwum sierpień 2005


Ech...
Autor: linka-1
29 sierpnia 2005, 20:20

Jestem niepoprawna… Znowu na własne życzenie, można by rzec, popsułam sobie humor… Oczywiście kiedy coś jest nie tak, ja od razu wyobrażam sobie różne rzeczy… Zazwyczaj to, co najgorsze… Moje własne scenariusze… A wszystko przez to, że Sebastian nie odzywał się na GG. I że zlekceważył moje pytania, nie „racząc” na nie odpowiedzieć. Delikatnie mówiąc, wyprowadziło mnie to z równowagi, bo nie lubię być ignorowana. Jak się dzisiaj okazało, on zwyczajnie nie mógł udzielić odpowiedzi, bo nawalił mu komputer. A ja tymczasem zdążyłam mu już napisać to i owo… Nic miłego w każdym razie :P. Czy ja naprawdę muszę być taka wybuchowa i niecierpliwa :P?

Od dwóch dni siedzę w domu i nigdzie się nie ruszam, bo nie mam nastroju ani ochoty na spotkania z kimkolwiek… Wszystko przez powrót do przeszłości… Moje myśli i smutne, bolesne wspomnienia… Do tej pory nie mogę się z czymś pogodzić… Nadal boli mnie świadomość czegoś, o czym się dowiedziałam i tego, jak zostałam potraktowana niemal dwa lata temu… Nie chowam urazy, chociaż muszę przyznać, że kiedy do tego wróciłam, odżyła we mnie złość. Poczułam się zawiedziona tak, jak wtedy, chociaż minęło już tyle czasu… Wybaczyłam już dawno… ale niepokój pozostał.

I tak się nad czymś zastanawiam… Co byście zrobiły, gdybyście za kilka lat spotkały na swej drodze dziecko innej kobiety, które byłoby uderzająco podobne do Waszego męża? Jego dziecko, o którego istnieniu on nie miałby jednakże pojęcia?

 

:)
Autor: linka-1
25 sierpnia 2005, 16:39

Chyba zdajecie sobie sprawę, że nie da się wytrzymać długo z dala od blogów i Was wszystkich? Stęskniłam się za Wami, więc postanowiłam wrócić…

 

Wydaje mi się, że wszystko powoli wraca do równowagi… Na pewien czas odcięłam się od znajomych, bo nie byłam w stanie prowadzić takich zwyczajnych rozmów o wszystkim i o niczym i nie potrafiłam normalnie funkcjonować wśród ludzi. Przestałam się więc z kimkolwiek widywać. Ale ja nie wytrzymam zbyt długo bez innych ludzi… Ich towarzystwo jest mi potrzebne do szczęścia. Tak samo nie potrafię wyrzec się na dłużej radości, śmiechu… Kocham się śmiać i uśmiech rzadko kiedy schodził z mojej twarzy. Teraz oczywiście cały czas towarzyszy mi jakiś taki smutek i pustka w sercu… A myśl, że Dziadka już nie ma, powoduje, że oczy napełniają się łzami. Ale nie jestem w stanie przywrócić go do życia… Jego już nie ma, ale ja muszę sobie jakoś radzić z rzeczywistością… I wykorzystywać dany mi czas. A z pewnych rzeczy nie mogę zrezygnować, żeby naprawdę żyć…

Ogólnie czuję się dość dobrze, chociaż co jakiś czas odczuwam nieokreślony ból w głowie i czuję się jakoś słabo… Zdarza się, że kręci mi się w głowie lub przed oczyma pojawiają się plamy. I jeszcze dodatkowo to kłucie w boku lub w sercu i jego kołatanie. Chyba powinnam się wybrać do lekarza na kompleksowe badania. Pamiętam, że kiedy mówiłam o tym Sebastianowi, napisałam ze spokojem, że może to mój Dziadek wzywa mnie do siebie …Ale teraz nie czuję już takiego spokoju. Bo przecież ja chcę się cieszyć życiem… Jak najdłużej… Razem z nim… Przy jego boku… I ciągle modlę się o to, żeby dane nam było szczęśliwie dożyć starości… Chcę założyć z nim rodzinę i zestarzeć się u jego boku… To człowiek, w którym znajduję oparcie każdego dnia, na którego zawsze mogę liczyć i którego kocham ponad wszystko…

Dziękuję Ci, kochanie, za wszystko… Przede wszystkim za to, że jesteś i że znosisz moje humorki… Dziękuję Ci za te wszystkie chwile szczęścia, których zaznaję dzięki Tobie… I za wczorajszy dzień… Było wspaniale :).

 

A w nagrodę za to, że cierpliwie czekaliście i nie zapomnieliście o mnie…


Pogrzeb mojego Dziadka...
Autor: linka-1
22 sierpnia 2005, 15:00

 

18.08.2005… To dzień, w którym odbył się pogrzeb mojego Dziadka…

Tych chwil i przeżyć nie zapomnę chyba do końca życia… Tak bardzo się bałam… O siebie, o najbliższych… Moja babcia zaczęła łykać łagodne ziołowe leki uspokajające. Ja połknęłam tylko dwie tabletki w obawie, żeby mi nie zaszkodziły…Obawiałam się, by gwałtowny płacz nie przeszedł czasem w histeryczny napad śmiechu. Moja mama z tego właśnie względu nie mogła w ogóle zdać się na jakiekolwiek leki.

Bałam się w ogóle przestąpić próg kaplicy, w której spoczywały zwłoki mojego Dziadka. A jednocześnie wiedziałam, że muszę się z nim pożegnać po raz ostatni… Około godziny 12 pojechaliśmy do kaplicy… Po krótkiej modlitwie wszyscy zaczęli kolejno podchodzić do trumny. Ja też tak uczyniłam… Ale nie byłam w stanie tak jak każdy dotknąć ręki mojego Dziadka. Kiedy tylko na niego spojrzałam, wybuchłam niepohamowanym płaczem… Od tej chwili nie mogłam się już na dłużej uspokoić i powstrzymać napływających do oczu łez. Kiedy zaczęliśmy odmawiać różaniec, co chwilę głos wiązł mi w gardle. Miałam przy sobie tylko jedną paczkę chusteczek… Wykorzystałam je szybciej, niż mogłam przypuszczać. Moja siostra dała mi własną. W niedługi czas później i one nie nadawały się już do użytku. Zapytałam przerażona, czy moja siostra ma jeszcze jakieś chusteczki przy sobie. Dostałam już ostatnie trzy. Starałam się patrzeć w ziemię i o niczym nie myśleć. Na szczęście ogromne wieńce zasłaniały mi w zasadzie widok trumny. Jednak co jakiś czas mój wzrok padał to na widoczne z miejsca, w którym stałam, czoło dziadka, to na jego nogę lub buta… I na nowo wybuchałam płaczem… Ale najgorsze było to, że oczami wyobraźni widziałam już chwilę spuszczania trumny do dołu i zasypywania jej ziemią. Myśl, że ciało Dziadka spocznie pod ziemią i już nigdy nie dane nam będzie go ujrzeć, była tak straszna, że nic nie było w stanie sprawić, bym się uspokoiła i przestała płakać. Ludzie coraz liczniej zaczęli napływać do kaplicy… Modlili się chwilę, składali pod trumną kwiaty i podchodzili, by pożegnać się z Dziadkiem i po raz ostatni na niego spojrzeć. Starałam się na to nie patrzeć, ale kątem oka i tak widziałam, kiedy kładli swoją dłoń na jego rękach oplecionych różańcem… Zastanawiałam się, kim mógł być dla nich mój Dziadek. Rodzina ze strony Dziadka jest bardzo liczna, a ja nie znam nawet połowy z tych osób. Ludzie starsi, młodsi, całkiem młodzi, a nawet dzieci… Wszyscy chcieli być z nim i towarzyszyć mu w jego ostatniej podróży. Tylko kilka razy spojrzałam na twarze najbliższych. Nie byłam jednak w stanie znieść widoku zaczerwienionych oczu, ocierania łez… To wszystko powodowało, że sama zaczynałam płakać. Modliłam się o to, by jak najszybciej upłynęły te dwie godziny. Nie mogłam już tego wytrzymać… Miałam ochotę chociaż na chwilę wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć świeżego powietrza… Ale nie mogłam tego zrobić… Mogłam tylko stać i płakać… To wszystko zaczynało być ponad moje siły. Nie wiedziałam już co robić, czym zająć myśli, gdzie podziać oczy. W kaplicy zrobiło się bardzo tłoczno… Stałam przyciśnięta do ściany i cieszyłam się, że ludzie całkowicie zasłonili mi widok. Że ja nie jestem już tak bardzo widoczna… Moja siostra trzymała się najlepiej. Kuzynki miały czerwone oczy, ale powstrzymywały się od płaczu. Ja tak nie potrafiłam… A jednocześnie nie chciałam zwracać na siebie uwagi. Znowu zaczęłam myśleć o chwili, gdy ziemia zakryje trumnę Dziadka. Zastanawiałam się, czy będę jeszcze miała okazję podejść do trumny Dziadka. Potrzebowałam tego… Chciałam po raz ostatni pocałować go w policzek. Tak samo, jak wówczas, gdy jeszcze żył… Myślałam też o wszystkim, co wycierpiał przed śmiercią... Jaki był biedny, wychudły, zmizerowany... A łzy płynęły nieprzerwanym strumieniem… Liczyłam na to, że w końcu mi ich zabraknie… Ale tak się nie stało. Nie miałam już chusteczek. Wycierałam nos w ostatnią, która mi została… Całą mokrą. Co chwilę musiałam przerywać modlitwę… Odmawiałam ją, poruszając ustami, ale nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Zdarzało się, że w krótkiej chwili ciszy, która następowała, dawał się słyszeć mój gwałtowny szloch. W końcu przybył ksiądz… Odmówił krótką modlitwę… Może nawet zrobił coś jeszcze, ale już nie pamiętam… A później wyszedł i polecił pożegnać się rodzinie ze zmarłym. Oderwałam się od ściany, o którą się opierałam, by nie widać było drżenia nóg. Czułam, że inaczej mogłabym się na nich nie utrzymać. Widziałam, jak babcia po raz ostatni dotykała Dziadka… Głaskała go po twarzy, rękach… Coś do niego mówiła… Przede mną była już tylko siostra… Dotknęła ręki Dziadka… Nadeszła moja kolej… Zdałam sobie sprawę, że z powodu otaczających trumnę kwiatów, nie uda mi się dosięgnąć do policzka Dziadka… Mogłabym się na nią przewrócić. Podeszłam więc do przodu trumny, gdzie spoczywała głowa mojego Dziadka i pocałowałam go w czoło… Takie zimne… Dziadek wyglądał, jakby spał.

Pisząc tę notkę, wracam myślami do tych ciężkich chwil… I płaczę…

Kiedy odeszłam już od trumny, płakałam rozpaczliwiej niż poprzednio. Wiedziałam, że to już ostatni raz, kiedy widzimy Dziadka… Poprosiłam moją mamę o chusteczki. Dała mi tylko dwie. Później zatonęłam w ramionach babci i już wszystko przysłoniły mi łzy. Tymczasem trumna Dziadka została zamknięta… Do wieka przyczepiona została wiązanka… Od pięciu wnuczek Dziadka… Dagmary, Eweliny, Jarosławy, Aleksandry i Anny… Każda z nas trzymała różę, którą miałyśmy rzucić na trumnę Dziadka, nim zostanie przysypana ziemią.

Podobno wiązanka spadła z trumny, gdy wynosili ją z kaplicy. Nawet tego nie zauważyłam… Nie dostrzegałam też morza ludzi, którzy czekali na zewnątrz… Widziałam tylko idącą przede mną babcię, podtrzymywaną przez wujka i mamę. Trumna przeniesiona została do kościoła. W trakcie mszy trzymałam się lepiej. Tylko kilka razy potrzebowałam chusteczki.

Ciągle dźwięczą mi w uszach słowa księdza: „Śmierć nie jest końcem, jest dopiero początkiem”. To prawda… Wierzę w to, ale to wcale nie przynosi ukojenia… Tak trudno przyjąć do wiadomości i pogodzić się z tym, że już więcej kogoś nie zobaczymy… A przynajmniej nie na tym świecie.

Kiedy msza dobiegła końca i wszyscy poza najbliższą rodziną wyszli z kościoła, jakiś starszy pan, który siedział w drugiej ławce obok mojej babci, podszedł do mnie i zapytał, kim my jesteśmy. Wyjaśniłam mu, że wnuczkami. Pytał jeszcze, czy jesteśmy dziećmi syna czy córki Dziadka. Początkowo się źle zrozumieliśmy, ale chyba ostatecznie udało mi się wszystko mu wyjaśnić. Później dowiedziałam się, że tak jak przypuszczałam, był to jakiś kolega Dziadka.

Podążyliśmy na cmentarz. Ludzie otoczyli trumnę Dziadka… Stałyśmy z moimi kuzynkami nieco dalej… To uniemożliwiło nam rzucenie róż na trumnę zgodnie z planem. Nim się spostrzegłyśmy, trumna przykryta została górą różnych wieńców i kwiatów. W związku z tym róże ułożone zostały na samym wierzchu.

Teraz sobie myślę, że może dobrze się stało, że różni ludzie ustawili się bliżej niż najbliższa rodzina… Dzięki temu oszczędzony mi został widok, którego tak bardzo się obawiałam i którego mogłabym nie znieść. Wszystko poszło tak sprawnie i szybko… Dopiero po fakcie dowiedziałam się od mamy, że trumna została naprawdę głęboko opuszczona w głąb ziemi, by babcia zgodnie z życzeniem mogła być kiedyś pochowana w tym samym grobie… Ja wsłuchiwałam się w słowa księdza i widziałam jedynie, kiedy jako pierwszy rzucił garść ziemi. Nie widziałam jednak, gdzie ta ziemia spadła. Nie widziałam więcej trumny, a jedynie górę kwiatów na niej spoczywającą. Kiedy ksiądz odprawił ostatnie obrzędy i odszedł, większość ludzi szybko się rozeszła. Stałyśmy razem z moimi kuzynkami i rozglądałyśmy, by zorientować się, kim są ludzie, którzy pozostali. Podeszła do nas jakaś kobieta, która powiedziała, że jesteśmy tak bliską rodziną, a widujemy się niezmiernie rzadko i to na dodatek w takich przykrych okolicznościach. Skłonna byłam przypuszczać, że była to moja chrzestna, której nie widziałam od czasu moich 18. urodzin. Jednak myliłam się… Okazało się, że była to niejaka ciocia Ewa. Moja kuzynka Ania najlepiej się orientowała w tych rodzinnych powiązaniach i objaśniała nam, kto jest kim. Później podszedł do nas jakiś młody chłopak przedstawiając się jako nasz kuzyn Arek. Byłyśmy zaszokowane faktem posiadania jakiegoś kuzyna. Z tego, co zrozumiałam wynika, że jest to syn syna Dziadka brata, a bardziej po ludzku wnuk brata Dziadka. Jak już wspominałam, rodzina Dziadka jest bardzo liczna, a nam nie dane było poznać nawet połowy z nich. Z tego też powodu czułam się trochę nieswojo. Iwiny są małą wioską nieopodal Bolesławca i to chyba w połowie zamieszkaną przez rodzinę ze strony Dziadka.

Później udaliśmy się do świetlicy, gdzie dla rodziny i przyjaciół przygotowany był poczęstunek. Kiedy tylko przekroczyłam próg tej świetlicy, poczułam przygnębienie. Znajdowało się w niej sporo osób. Przygotowania były na ok. setkę, jednak część osób się rozjechała. Czułam się jak na jakimś przyjęciu, co nie bardzo mi się podobało. Gwar głosów, śmiechy, uśmiechy… Zupełnie jak na weselu, a nie stypie. Tak jakby opuszczenie murów kościoła i cmentarza równoznaczne było z pożegnaniem smutku i odzyskaniem dobrego humoru.

Kiedy już sala opustoszała, odetchnęłam z ulgą. W pewnym momencie pochyliłam się, by podnieść z ziemi torebkę i poczułam, jakby moja głowa miała za chwilę eksplodować. Jeszcze nigdy nie odczuwałam podobnego bólu gdzieś w głowie (bo nie można tego nazwać bólem głowy). Nie wiem czy spowodowane to było ponad dwugodzinnym płaczem czy może czymś innym. W każdym razie dokuczało mi jeszcze przez długi czas. Dopiero wieczorem ustało.

Wdzięczna jestem moim dwóm młodszym kuzynkom, które zostały ze mną u babci na noc, za bawienie mnie rozmową. Ania jest taką gadułą, że usta się jej w zasadzie nie zamykały. Wysłuchałam wielu opowieści, czasami bardzo zabawnych i nie miałam czasu na smutne myśli, wspomnienia i rozpamiętywanie pogrzebu. Wymęczyło mnie to tak, że nie miałam siły się uśmiechnąć, a w końcu nawet z trudem dobywałam głos. Koło godziny 23 padałam już z nóg.

Dziadek bez wątpienia miał piękny pogrzeb… A sam wyglądał w tej trumnie tak spokojnie i dystyngowanie… Nie wyglądał na takiego zmizerniałego, jakim był przed śmiercią.

Przypominają mi się słowa mojej mamy, która opowiadała, że w pewnym momencie Dziadek wyglądał, jakby zaczął tajeć (bo przechowywany był w chłodni, żeby ciało wytrzymało do pogrzebu) i trzeba mu było otrzeć twarz chusteczką, bo wystąpiły na nią kropelki wody. Jedna z nich ulokowała się w kąciku półprzymkniętego oka Dziadka, co wyglądało zupełnie, jakby płakał… Dobrze, że moja mama nie podzieliła się tym spostrzeżeniem z babcią…

Najbardziej jest mi żal mojej babci, bo teraz została sama w domu, gdzie każdy przedmiot przywołuje wspomnienia … Gdzie wszystko kojarzy się jej z Dziadkiem. Wyobrażam sobie, jak musi jej być ciężko... Wystarczyło, bym w niedomkniętej szafie zobaczyła kilka swetrów Dziadka i jego czapeczkę, by z moich oczu popłynęły łzy... A ona będzie musiała to wszystko uporządkować, przejrzeć... Moja Babcia, która nie pamięta życia bez Dziadka, teraz musi się nauczyć zmagać z codziennością sama. Tylko ona i jej myśli… Prawdopodobnie niedługo do niej pojadę… Do października mam jeszcze wakacje, więc mogę jej trochę dotrzymać towarzystwa. Póki co robi to ciocia Frania, która jest na miejscu, w Iwinach.

Jednak nim pojadę, muszę załatwić kilka spraw… W tym jedną najważniejszą. Poszukujemy dla babci małego pieska rasy West Highland White Terrier poza rodowodem. Babcia zawsze pragnęła mieć psa i mówiła dawniej, że jakby była sama, to by go sobie sprawiła. Babcia potrzebuje kogoś, komu mogłaby się wygadać, kim mogłaby się zajmować i opiekować… Pies, w odróżnieniu od cioci Frani, będzie jej mógł towarzyszyć zawsze i wszędzie. Zmusi babcię do wyjścia z domu, ugotowania czegoś, zatroszczenia się o siebie. Gdyby działo się coś złego, zaalarmuje kogoś. A babcia będzie miała kogo kochać, pogłaskać, przytulić.

Problem jest jednak taki, że takie pieski są bardzo drogie. Kosztują ok. 1000 zł. Najtańszy, jakiego udało nam się znaleźć, kosztował 800zł. Jeśli nie będzie wyjścia, trzeba będzie tyle zapłacić…

 

PS. Powoli zaczynam dochodzić do siebie… Nawet potrafię się uśmiechać i śmiać… Bo mimo wszystko życie toczy się dalej. Śmierć Dziadka jest ogromną stratą, ale trzeba się z nią pogodzić. Na pewno będzie nam go brakowało i nigdy o nim nie zapomnimy… Ale Dziadek na pewno by nie chciał, żebyśmy się smucili. Chociaż tak bardzo pragnął żyć, w ostatnich chwilach swojego życia wydawał się być pogodzony ze śmiercią. W mojej pamięci żyć będzie wiecznie… I zawsze będzie obecny w moim sercu… Ale muszę postarać się normalnie żyć…

Niedługo powinnam powrócić na blogi…

 

Mój Dziadek odszedł...
Autor: linka-1
16 sierpnia 2005, 14:41

Nie potrafiłam się zdobyć wcześniej, żeby o tym napisać… Jednak w końcu muszę to z siebie wyrzucić… Ci z Was, którzy przejęli się moim Dziadkiem i stanem jego zdrowia, powinni o tym wiedzieć… Mój Dziadek zmarł dwa dni temu – 14 sierpnia… W dniu 23. rocznicy ślubu moich rodziców… Już nigdy nie będzie im dane cieszyć się w tym dniu i świętować… Nie wydarzył się żaden cud… Wydaje mi się, że przestałam tym samym wierzyć w cuda… One się chyba nie przytrafiają zwykłym ludziom…

To się stało tak niespodziewanie… Tylko moja babcia i sam Dziadek przeczuwali, że to są ostatnie chwile… Mój Dziadek zaczął wymiotować i miał kłopoty z oddychaniem. Kiedy moja babcia wezwała karetkę, lekarze niewiele pomogli. Stwierdzili, że to już powolne umieranie, dali Dziadkowi jakiś zastrzyk (nawet nie wiadomo co mu wstrzyknęli i czy to czasem nie przyspieszyło jego śmierci) i wyszli… Roztrzęsiona babcia ponownie zadzwoniła do mojej mamy… Ta z kolei wykonała telefon do pani doktor od medycyny paliatywnej, którą poleciła jej znajoma… Pani doktor była oburzona… Powiedziała, że oni nigdy nie szczędzą środków i starań, nawet jeżeli te nie mogą się już na wiele przydać… Pierwszym pytaniem, które zadała, było to, czy Dziadek może się wypróżniać, bo jeśli nie, to trzeba wezwać pogotowie i kazać im sprawdzić co może być tego przyczyną… Kiedy moja babcia zadzwoniła po raz drugi na pogotowie i im to oznajmiła, mieli do niej pretensje, że nie powiedziała tego za pierwszym razem! A kto, na Boga, zna się na medycynie? Oni czy moja babcia?! Nienawidzę polskiej służby zdrowia… Jak niewielu jest wśród nich poważnych i wrażliwych na cierpienie innych ludzi, którzy przejmują się losem pacjentów… Na pewno odetchnęli z ulgą na wiadomość, że nie będą musieli ponownie jechać do domu dziadków :/. Ludzie bez serca…

W niedzielę poszłam z siostrą na 12 do kościoła... Modliłam się w intencji mojego Dziadka… O to, co będzie dla niego najlepsze… Modliłam się o polepszenie, jeśli to tylko możliwe lub spokojną i bezbolesną śmierć, kiedy już nadejdzie ta chwila… Moi rodzice zamierzali jechać do mojego Dziadka… A ja pomyślałam wtedy, że mogą nie zdążyć… Przeczucie? Po mszy powędrowałyśmy z siostrą do kwiaciarni… Spieszyłyśmy się. Kiedy wróciłyśmy, zastałyśmy rodziców w kuchni… Tam gdzie byli, kiedy wychodziłyśmy… Zobaczyłam jeszcze bardziej niż dotychczas zaczerwienione oczy mojej mamy i ścisnęło mi się serce… A ona zapytała, czy modliłyśmy się za Dziadka… I że to dobrze, bo Dziadek nie żyje… Stałam jak sparaliżowana… Trzymałam te kwiaty w ręku i nie wiedziałam, co z nimi zrobić… Wtedy mama powiedziała, że mimo wszystko przyjmują życzenia w związku z tym, o czym pamiętałyśmy. Jeszcze nigdy nie była to tak przygnębiająca chwila…

Moje oczy zwilgotniały, kiedy usłyszałam tą straszną wiadomość, ale nie popłynęły z nich łzy… Jeszcze nie wtedy.

Później zadzwonił Sebastian… Ale ja nie byłam w stanie z nim rozmawiać… Przez gardło nie mogło mi przejść to, co powinnam mu powiedzieć… Pożegnałam się i rozłączyłam. Dzwonił jeszcze dwa razy. Nie odebrałam… Nie powiedziałam mu, dlaczego miałam taki dziwny głos… Dowiedział się dopiero wieczorem, kiedy wrócił z działki… Nie ode mnie osobiście. Zobaczył mój status na WP Kontakt. Nadal nie potrafiłam z nim rozmawiać…

Załamanie nadeszło chyba wtedy, gdy znalazłam się sama… w łazience. A później wtedy, gdy leżałam już w łóżku… Nie mogłam zasnąć… Obawiałam się… Męczyłam się do czwartej… A kiedy już usnęłam, budziły mnie jakieś stukoty, odgłosy spadających gdzieś przedmiotów… Po siódmej wstałam z łóżka, by na 9 pójść do kościoła. Z trudem powstrzymywałam w nim łzy… I znowu w trakcie dnia jakoś się trzymałam… Płakałam siedząc w wannie i leżąc w łóżku… I tak jak poprzednio nie mogłam spać w nocy… Straciłam apetyt… Jem wtedy, kiedy nie mogę już wytrzymać z głodu, ale niewiele. Wszystko wydało mi się nagle bez znaczenia… Zrozumiałam, że często stwarzałam sobie problemy z niczego… Przejmowałam się zupełnie nieistotnymi sprawami…

Myślę, że dla Dziadka to może nawet lepiej… Skończyły się jego cierpienia… Jego choroba go załamała… Stał się drażliwy, ciągle fukał i krzyczał na moją babcię… Cokolwiek zrobiła lub też nie, spotykało się z krytyką z jego strony… Mój Dziadek nie mógł już nic robić sam, bez pomocy innych… Ani wstawać, ani siadać, ani chodzić… Pozostawało mu tylko godzinami leżeć w łóżku, patrząc w sufit, śpiąc lub słuchając wiadomości… Nie rozmawiał chętnie… To go musiało przybić. Przyzwyczajony był decydować o samym sobie i robić to, na co miał ochotę… Przez chorobę został wszystkiego pozbawiony… Myślę, że w jego odczuciu nawet godności. A jednak przepełniała go taka wola życia… Teraz Dziadka już nie ma… Nie będę miała komu wysyłać kartek na Dzień Dziadka… Nie usłyszę już więcej głosu Dziadka, jego żartów, nawoływania, gdy coś ciekawego leciało w telewizji… Nie będzie już kto miał dokarmiać psów i gołębi… Dziadek nie będzie nam już przywoził cukierków michałków i gum do żucia. Nie będziemy już nazywane z siostrą i naszymi trzema kuzynkami chłopakami… Moje dzieci nie będą miały okazji poznać pradziadka… A on nie weźmie ich na ręce…

Przed oczyma ciągle mam Dziadka takiego, jakim był kiedyś – energicznego, z wielkim brzuchem, którego zawsze trzymały się żarty i takiego, jakim był w ostatnich chwilach swojego życia - wychudłego, zmizerowanego, siwiutkiego, pożółkłego… Takiego biednego…

Boję się o moją babcię, chociaż podobno trzyma się dość dobrze… Chyba lepiej od mojej mamy… A jednak ona nie pamięta już życia bez Dziadka… Teraz została sama… Będzie miała nagle tyle czasu… Będzie gotowała już tylko dla siebie… W jej domu będzie panowała niczym niezmącona cisza… Czy będzie chciała tam pozostać? W Iwinach, otoczona rodziną ze strony Dziadka, czy będzie wolała przenieść się do mojego wujka? A może chciałaby zostać przy nas?

Dziadek zmarł na chwilę przed Anioł Pański (przeżywszy 67 lat)… Czyli niemal dokładnie w chwili, kiedy się modliłam o to, co byłoby dla niego lepsze… O śmierć? Moi rodzice nie zdążyli zobaczyć się z Dziadkiem w ostatnich chwilach jego życia… Byli tam dzień wcześniej, a później pojechali, by podnieść na duchu moją babcię i ustalić, czym trzeba się zająć… Dziadek nie zdążył pożegnać się z synem… Mój wujek przebywał w tym czasie na urlopie w Chorwacji… Wrócił wczoraj…

Pogrzeb odbędzie się w czwartek w Iwinach koło Bolesławca, w kościele św. Marcina o godzinie 14:00. Dziadek zostanie pogrzebany tam, gdzie spoczął przed czterdziestoma laty chrzestny mojej mamy… Tam też zgodnie z jej życzeniem, zostanie pochowana moja babcia… Mam nadzieję, że nie nastąpi to szybko… Że babcia da sobie radę i będzie potrafiła żyć bez Dziadka…

To pierwsza śmierć kogoś z moich bliskich, którą pamiętam i którą zapamiętam do końca życia… Kiedy szłam na pogrzeb chrzestnego mojego kuzyna, śp. pana Karpia, myślałam z przerażeniem, że to taki przedsmak tego, co mnie czeka….

Dziadka już nie ma, ale życie toczy się dalej… I chociaż ta świadomość boli, to wszyscy stosunkowo łatwo przeszli nad nią do porządku dziennego… Tyle spraw trzeba było załatwić w związku z pogrzebem… Dla niektórych – głównie mojej mamy i babci – jest to błogosławieństwem. Nie mają czasu rozpamiętywać, rozpaczać… Ale mnie denerwują te wszystkie przygotowania… To takie bezduszne… Cholerną stypę szykuje się jak jakieś przyjęcie… Przecież najważniejsza powinna być pamięć o zmarłym… Wszyscy ci, którzy znali mojego Dziadka i zechcą uczcić pamięć o nim i towarzyszyć mu w ostatniej podróży, powinni po prostu wziąć udział w pogrzebie… Po co tu jakiś poczęstunek :/? Jakie to przygnębiające, że niemal cała rodzina i przyjaciele zbierają się dopiero przy okazji czyjegoś odejścia z tego ziemskiego padołu łez…

Na trzy godziny przed mszą będą wystawione zwłoki mojego śp. Dziadka… Czy zdecyduję się na to, by podejść do trumny i po raz ostatni spojrzeć na jego twarz i być może jej dotknąć?

 

 

Żegnaj, Dziadku… Ty odszedłeś, ale pamięć o Tobie i wspomnienia będą towarzyszyły nam, którzy jeszcze pozostaliśmy, każdego dnia… aż do końca…

Spoczywaj w pokoju… Niechaj światłość wiekuista Ci świeci… na wieki.

Wierzę, że kiedyś wszyscy się spotkamy w lepszym świecie...

 

 

PS. Wybaczcie, ale nie potrafię teraz komentować Waszych notek... Zrobię to, kiedy tylko poczuję się na siłach...

 

Potępiona
Autor: linka-1
09 sierpnia 2005, 11:52

Wczoraj wybrałam się na spacer z moim kolegą z liceum – Marcinem. Nie powiedziałam o zamiarze spotkania się z nim Sebastianowi, bo obawiałam się, że zabroni mi pójść i zrobi awanturę… Jednak czułam się w obowiązku go o tym poinformować… Może bym to w końcu zrobiła, gdyby pojawił się na GG. Ale jego nie było, więc uznałam, że nie ma sensu zostawiać mu wiadomości. Ostatnio dużo rozmawiałam z Marcinem przez Internet i świetnie się dogadywaliśmy. Ciągle jednak zadawaliśmy sobie pytanie jakby to było, gdybyśmy się spotkali w rzeczywistości :P. Zastanawialiśmy się, czy na żywo potrafilibyśmy normalnie i swobodnie ze sobą rozmawiać. Postanowiliśmy się więc przekonać… Uważam, że było sympatycznie, chociaż Marcin musiał się trochę nagadać, bo nie od dziś wiadomo, że nie jestem zbyt gadatliwa, zanim kogoś dobrze nie poznam i nie przyzwyczaję się do jego towarzystwa :P. Po powrocie powiedziałam o tym spotkaniu Sebastianowi, bo nie potrafię i nie chcę niczego przed nim ukrywać, pomimo że moja kumpela Aneta radziła zachować mi to dla siebie. A Sebastian się zdenerwował i zrobił aferę… A przecież to był tylko spacer z kolegą… Rozumiem, że był zły, że nie powiedziałam mu o tym wcześniej i że dowiedział się po fakcie… Ale nie rozumiem całej reszty. Zaczęło się wypominanie, wracanie do błędów z przeszłości… Oskarżanie, które jego zdaniem wcale nim nie było, ale ja nie mogłam tego odebrać inaczej… Jakby wszystkiego było mi mało, moja rodzina, a przynajmniej ojciec i siostra, sprzysięgli się przeciwko mnie… Kiedy wróciłam ojciec zapytał mnie gdzie byłam. Odpowiedziałam, a on spytał, czy z Sebastianem. Więc zgodnie z prawdą zaprzeczyłam i powiedziałam, że z kolegą z liceum. Na to on odparł, że tak się nie robi i że to nielojalność :/. Co w tym nielojalnego, na Boga? Czy fakt, że jestem z kimś związana ma oznaczać, że nie wolno mi się widywać z nikim innym?! Na jakim ja świecie żyję!! A później jeszcze moja siostra… Zapytała, czy poinformowałam już o tej „zdradzie” Sebastiana. Tego już było za wiele…. Najpierw koszmarna sprzeczka z Sebastianem, a teraz jeszcze to… Albo wszyscy poupadali na głowę, albo to ja jestem jakaś inna… W każdym razie nie uważam, żebym zrobiła coś złego… A mimo wszystko przez te docinki i wyrzuty zaczęłam prawie wierzyć, że zachowałam się nie w porządku, że popełniłam zbrodnię. Sebastian stwierdził, że spotkania w większym gronie to nic złego, ale sam na sam już tak… Pamiętam, że kiedyś zabronił mi się spotykać z jakimkolwiek facetem bez towarzystwa… Tylko problem w tym, że ja i Marcin nie mamy właściwie wspólnych znajomych… A przecież nie będę ciągnęła ze sobą koleżanki, kiedy chcę z kimś szczerze porozmawiać! Świadkowie nie są w takich przypadkach mile widziani. To by dopiero było krępujące… Sebastian jest uprzedzony do Marcina, chociaż w ogóle go nie zna… Zupełnie jakby nie znosił go tylko dlatego, że ja go lubię i dobrze się z nim dogaduję… Jakby sądził, że Marcin może mieć względem mnie jakieś plany… To chore. Czy w imię miłości mam zerwać wszelkie kontakty z innymi mężczyznami?! Czy wtedy byłoby dobrze?! No przecież nie… Bo narastałyby we mnie żal i pretensje… Bo poczułabym się ograniczana. A nie znoszę, kiedy czegoś mi się zabrania… Wiedziałam, że Sebastian spróbuje odwrócić sytuację… I usłyszałam pytanie, którego się spodziewałam… Jak ja bym zareagowała, gdyby on spotkał się z jakąś dziewczyną poznaną w necie, z którą by mu się świetnie gadało i z którą by esemesował. Tylko że jakaś nieznajoma, a kolega z liceum to moim zdaniem poważna różnica. A może nie mam racji?? Marcin był wzburzony, kiedy o tym usłyszał, bo podobnie jak ja nie może tego zrozumieć… Deklarował nawet gotowość porozmawiania z Sebastianem i wyjaśnienia mu wszystkiego, ale odrzuciłam tę propozycję. Muszę sobie radzić sama. A poza tym to mogłoby się źle skończyć. Sebastian z pewnością zwyzywałby go od najgorszych i kazałby mu się ode mnie odczepić. Dlaczego tak się stało? Przecież Sebastian wie dobrze, że jest całym moim światem i że pod tym kątem nikt inny dla mnie nie istnieje i się nie liczy!! Sebastian próbował wymóc na mnie przyrzeczenie, że więcej się z Marcinem nie spotkam. Ale przecież nie mogłam się na to zgodzić! Mogłam jedynie odpowiedzieć, że nie sądzę, żebym kiedyś jeszcze spotkała się z Marcinem sam na sam… Kiedy przypominałam, że Sebastian sam ma dwie dobre koleżanki – Martynę i Ewelinę i przecież się z nimi widuje on odparł, że owszem robi to, ale nigdy sam… Że zawsze są z nimi jeszcze Paweł, jego przyjaciel, i czasami Piotrek, jego kolega. Niech i tak będzie… Ale jak już mówiłam moi znajomi i znajomi Marcina nie tworzą takiej zgranej paczki. Natalka, próbując mnie pocieszyć zapytała w końcu, czy nie wchodzi w grę poznanie ze sobą Sebastiana i Marcina. To zupełna abstrakcja, bo Marcin stwierdził wczoraj, że nie polubiłby Sebastiana i że uważa, że zazdrość to głupota. A Sebastian jest do Marcina uprzedzony… Gdyby takie spotkanie miało dojść do skutku, to oni by się chyba pozabijali :/.

Czasami miałabym ochotę wybrać się na obiecane piwo z moim innym znajomym, ale nie mam odwagi. Obawiam się następstw… Nie chcę kolejnych awantur. A nie potrafiłabym niczego zataić przed Sebastianem… Natalka radziła mi powiedzieć o tym Sebie, bo stwierdziła, że za jakiś czas zacznę ukrywać przed nim różne spotkania. Ale ja bym tak nie mogła… Już raczej odmawiałabym wszelkich spotkać z osobami płci męskiej… Niestety wiem, że tym samym narastałyby we mnie gniew i żal. Nie pozwolę się ograniczać… Jestem bardzo wybuchowa i dochodzę do wniosku, że kiedy miarka by się przebrała, ze złości rozstałbym się z Sebastianem. Na razie jestem od tego daleka, ale nie wiem, ile jeszcze wytrzymam… Niezmiennie Sebastian jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Ale nie mogę zrezygnować dla niego z moich praw do spotykania się ze znajomymi… Codziennie zapewniam go o swojej miłości i o tym, że jest dla mnie wszystkim. Nie jest to z przyzwyczajenia, czy od niechcenia… Za każdym razem takie wyznanie płynie prosto z serca… Dlaczego więc mu nie wystarcza? Skoro mi ufa, dlaczego dochodzi do takich sytuacji :(? Próbuję go zrozumieć… Wydaje mi się, że jego obawy mogą się brać stąd, że zdaje on sobie sprawę, jak kończyła się za każdym razem moja próba zaprzyjaźnienia się z kimkolwiek płci męskiej… Ja czuję się spokojna, bo Marcin w żaden sposób nie zagraża Sebastianowi. Tylko jak przekonać jego samego, że nie ma się czego bać?

 

Chcę podziękować z całego serca Natalii za to, że poświęciła mi wczoraj swój czas i mnie wysłuchała i starała się jakoś mi pomóc… Rozmowa z Tobą wiele mi dała, Natalko. Podniosłaś mnie na duchu, kochana :*. Dziękuję. I zapewniam Cię, że nie musisz pisać do tej notki żadnego komentarza, bo znam już Twoje zdanie i wiem dobrze, że mnie rozumiesz i że jesteś po mojej stronie. Byłaś wczoraj pierwszą osobą, której o tym opowiedziałam i która mnie nie potępiła.

Wdzięczna jestem także Maćkowi, który powiedział, że niewiele z tego wszystkiego rozumie i że się dziwi, bo jak dla niego to anormalna sytuacja. Stwierdził, że można być zazdrosnym, ale bez przesady. Maciek jest wyjątkowo wyrozumiały, za co go podziwiam. Swojej dziewczynie pozwala nawet chodzić do mieszkania kolegi z roku, bo chociaż jemu to nie odpowiada, to ostateczną decyzję zawsze pozostawia jej samej.

I jest jeszcze Aneta, moja kochana, dobra kumpelka. Co prawda nie mogłam postąpić tak, jak mi radziła, i zachować tego w tajemnicy, ale ona także podniosła mnie na duchu. Powiedziała mi, że mam jej poparcie, bo ona nie widzi w tym spotkaniu nic złego. Stwierdziła, że jej zdaniem mianem nielojalności można by określić dopiero to, gdybym szła na to spotkanie mając zamiar wyprawiać jakieś zakazane rzeczy, a przecież tak nie było. Powiedziała, że bycie z kimś w związku wymaga zrozumienia i wyrozumiałości, a wątpi, żebym je otrzymała mówiąc Sebastianowi gdzie, po co i na ile idę.  Zapewniła mnie, że nikt nie powinien mieć do mnie pretensji. I chociaż może nie ze wszystkim się z nią zgadzam, to z ulgą przyjęłam do wiadomości, że ona mnie tez nie potępia.

Dziękuję Wam wszystkim, bo dzięki Wam poczułam się lepiej i przestałam mieć wyrzuty sumienia, jakbym zrobiła coś złego.

 

Dziadka wypuszczają dzisiaj z prywatnego szpitala, do którego go w końcu przyjęli. Po pierwszym nieudanym zabiegu, zrobili mu drugi i wygląda na to, że z jego drenem jest już wszystko w porządku… Oby po raz kolejny nic się nie spieprzyło. Teraz trzeba jeszcze tylko załatwić prześwietlenie biodra i wymyślić, co począć z tą endoprotezą… Niby się cieszę i czuję przypływ nadziei, ale ciągle dźwięczą mi w uszach słowa mojego ojca, że jeśli nie stanie się żaden cud, to dni dziadka są już w zasadzie policzone. I tylko pytanie, czy pożyje jeszcze dłużej czy krócej ;(. A przecież mój biedny dziadek ma taką wolę życia… Panie Boże, proszę… Niech ten cud się wydarzy…