Archiwum wrzesień 2005


STRACH
Autor: linka-1
27 września 2005, 11:03

 

Jak wszystko może się odmienić w ciągu jednej minuty… Cały spokój i poczucie bezpieczeństwa runęły wczoraj jak domek z kart. Czułam się, jakbym dostała obuchem po głowie… Przeczytałam dwa artykuły, które na długi czas, a może już na całe życie, pozbawią mnie beztroski. Przepłakałam godzinę i zastanawiałam się, co powinnam teraz zrobić… Byłam przerażona i załamana… Dzisiaj udało mi się pozbierać, ale strach mnie nie opuszcza. Uczepiłam się kurczowo nadziei, że może nie dojdzie do najgorszego… Tylko ona daje mi ukojenie, pozwala się uspokoić, a nawet uwierzyć, że może za jakiś czas będę mogła zapomnieć o tym koszmarze. Moje Kochanie uparcie powtarza, że wszystko będzie dobrze. Stara się zachować pogodę ducha. Myślę, że zdaje sobie sprawę, że sam nie może się załamać pod żadnym pozorem. Gdyby on zwątpił, załamałabym się całkowicie. A jednak nie jest mi łatwo uwierzyć, że naprawdę wszystko się dobrze skończy… Nie wiadomo, co nam jest pisane… Dlaczego tragedie miałyby omijać właśnie mnie? Przecież nie jestem lepsza od kogokolwiek… Wczorajszy dzień sprawił, że mój poukładany i bezpieczny świat się zawalił… Jedyne, co mi pozostaje, to pójść na badania i oczekiwać wyników… Jak wyroku. Bo te wyniki mogą odmienić całe moje życie. Mogą przywrócić mi spokój, beztroskę i poczucie szczęścia, ale mogą też na zawsze mi je odebrać… Niepotrzebnie zwlekałam tak długo. Powinnam udać się do lekarza, kiedy tylko dostrzegłam pierwsze niepokojące oznaki... Zlekceważyłam to jednak. Dlaczego? Bo bałam się, co mogłabym usłyszeć... A przecież w ten sposób mogę sobie tylko zaszkodzić. Są takie chwile, kiedy strach mnie paraliżuje. Boję się zdobyć na jakikolwiek krok… Ale nie mogę też żyć w nieświadomości… Muszę poznać prawdę. Tylko ona może mnie wyzwolić… Jestem przerażona… Boję się, że mogę być naprawdę poważnie chora... Boję się także, że on mógłby odejść z mojego życia...

...
Autor: linka-1
25 września 2005, 12:17

Z tego wszystkiego znowu zaczęłam wyładowywać złość na Bogu ducha winnym Sebastianie… Ledwo pojawił się w piątek na GG, zaczęłam go zadręczać. Byłam napastliwa, złośliwa, agresywna… Naprawdę mi wstyd… Mam ogromne wyrzuty sumienia, ale nadal nie rozumiem tego, co się ze mną w takich chwilach dzieje, co mnie u licha napada. Dlaczego czasem samo jego pojawienie się powoduje u mnie taką przemianę z kochanej, miłej i spokojnej dziewczyny w istną diablicę…? Nawet sobie nie wyobrażacie, jak okropnie potrafię się zachowywać i co wygadywać, kiedy opanowuje mnie złość… A przecież nigdy tego nie planuję… Nic tego nie zapowiada… To się po prostu nagle dzieje i wybucham, przestaję nad sobą panować… Wstyd, po prostu wstyd… Już nawet nie wiem, jak mam go za to przepraszać... Co z tego, że szczerze żałuję? Moim zdaniem słowa to za mało…

Na szczęście mamy to już za sobą… Wczoraj odwiedziłam moje biedne, chore Maleństwo i spędziliśmy razem jeden z tych przepięknych, beztroskich wieczorów. Próbował słabo protestować, odmawiając mi pocałunków, ale w końcu i tak postawiłam na swoim :>. Dokończyliśmy oglądać jakiś niemiecki „koszmar”, zwany thrillerem psychologicznym (pt. „Eksperyment”), obraliśmy miskę gruszek dla mamy Sebastiana (która stwierdziła, że nadaję się na synową :D), a później… zajęliśmy się sobą, przy dźwiękach Within Temptation. Długo nie zapomnę tego wieczoru, bo Sebastian przeszedł samego siebie :). Było cudownie…

 

Nie martw się, Tygrysie, nie wygląda na to, żebym się od Ciebie zaraziła. Tak jak obiecałam zaraz po powrocie do domu połknęłam witaminki :). Mam nadzieję, że sam wrócisz szybko do zdrowia :*. Odwiedzę Cię bez względu na to, czy będziesz zdrowy czy chorutki :). I rzecz jasna pocałuję – także bez względu na stan Twojego zdrowia :D.

 

Beznadzieja
Autor: linka-1
23 września 2005, 11:56

 

Jest źle… Opanowało mnie jakieś zniechęcenie, zmęczenie… Na nic nie mam ochoty, nic mnie nie cieszy… Może to wina tego, że mam kłopoty ze zdrowiem, przez które nie mogę spać w nocy… Od dwóch dni… Od wielu już lat w zasadzie się nie wysypiam, ale teraz jest jeszcze gorzej. A może to nieuchronność zbliżania się rozpoczęcia roku akademickiego… Nie czuję się na siłach, by powrócić na uczelnię… Niedosypianie, ranne pobudki, ciągłe stresy… Tylko tego mi jeszcze brakuje…

Prawdopodobnie jutro, pojutrze będzie lepiej… Znowu zacznę się uśmiechać, cieszyć i dostrzegać pozytywne strony wszystkiego… Potrzebuję tego. Ale co teraz…?

 

Podążając za tym, co kocham...
Autor: linka-1
18 września 2005, 11:20

 

Podążaj za tym, co kochasz!

Nie pytaj, za czym „oni” podążają.

Zaglądaj w swoje wnętrze.

Nie podążaj za swoimi korzyściami

- one są zmienne.

Podążaj za tym, czym jesteś i co kochasz

-  to nie powinno i nie będzie się zmieniać.

 

Georgie Anne Geyer

 

 

Kiedy analizuję swoje życie i podejmowane przeze mnie decyzje, dochodzę do wniosku, że przeważnie kierowałam się sercem i intuicją, a nie rozumem… Zaskakujące jest jednak to, że uważam, iż dobrze na tym wyszłam :). Może to dzięki mojej żywej wyobraźni, która podsuwała mi możliwe efekty i wyniki jakichś działań, a może za sprawą umiejętności wczuwania się w różne sytuacje i położenia… W każdym razie zawsze wychodziłam obronną ręką i… jestem szczęśliwa.

Wiem, co jest dla mnie najważniejsze i co chciałabym osiągnąć w życiu. Nie wydaje mi się, żeby coś mogło mi stanąć na przeszkodzie lub przyczynić się do zmiany moich priorytetów.

Próbuję zrozumieć samą siebie, ale czasami nie jest to możliwe… Potrafię samej sobie robić na złość i unieszczęśliwiać się… Tylko nie wiem, dlaczego to robię… Czy ma to być swoistego rodzaju pokutą? Czasami nie mogę się już rozeznać w tym, czego pragnę na jakąś tam chwilę obecną…

O to, w co wierzę i co kocham, gotowa jestem walczyć do ostatka… Nie zamierzam rezygnować z tego, co wydaje mi się słuszne i iść na kompromis z własnym sumieniem.

Najważniejsze dla mnie, to być dobrym człowiekiem… Uczciwym, szlachetnym i godnym zaufania. A także kochać i być kochaną… Bo miłość pomaga przetrwać złe chwile… Ukochana osoba daje nam siłę i oparcie, pozwala wierzyć, że wszystko się jeszcze ułoży. Łatwiej stawiać czoła przeciwnościom losu, kiedy ma się kogoś, na kogo zawsze można liczyć… Kiedy się wie, że nie jest się w tej walce i codziennych zmaganiach osamotnionym… Czy może być coś piękniejszego, niż uszczęśliwianie innych i pomaganie im :)?

Kimże ja jestem? Zagubionym, szarym człowiekiem, nie pozbawionym wad. Może kiedyś, w przyszłości, uda mi się osiągnąć swój cel i dokonać czegoś, z czego mogłabym być dumna… Chciałabym, żeby moi rodzice mogli kiedyś stwierdzić, że jestem pociechą i radością ich życia… Żebym sama mogła odejść z czystym sumieniem wiedząc, że godnie przeżyłam ten czas, który był mi dany na ziemi…

 

Jak dziecko :P
Autor: linka-1
15 września 2005, 12:29

A moja kochana Psuja jedna ostatnio wszystko popsuła… Niedawno zapytałam o coś Sebastiana, ale nie spodziewałam się usłyszeć tego, co usłyszałam.

 

JA: - Czy swoją przyszłość wyobrażasz sobie wyłącznie ze mną?

ON: - Z Tobą i piątką naszych dzieci.

JA: - Nie, nie, nie, nie!! Wszystko popsułeś… Miałeś odpowiedzieć, że tak :P. Sądziłam, że zawahasz się, czy nie pytam czasem o jakąś inną kobietę :P. A wtedy ja bym odparła, że ja widzę ją nie tylko z Tobą, ale też z dwójką naszych dzieci :>.

A skoro teraz nagle z czwórki zrobiła się już piątka, to troje będziesz sobie musiał załatwić sam :P.

(Byle nie z inną kobietą :>. Wszystkie pozostałe rozwiązania wchodzą w grę ;)).

 

Wiem, wiem… Czasami zachowuję się jak dziecko :D.