Archiwum listopad 2007


W niebie
Autor: linka-1
13 listopada 2007, 20:06

Moje serce, choć maleńkie, jest gorące i bije tylko dla jednej osoby… Dla najcudowniejszego mężczyzny na świecie, z którym pragnę spędzić i dzielić każdą sekundę mojego życia… Jego ramiona marzą mi się na jawie i we śnie. Można powiedzieć, że żyję od jednego spotkania do drugiego… I każdego wyczekuję z niecierpliwością, utęsknieniem i radością. Czuję się przeszczęśliwa, chociaż nad moją głową zbierają się powoli czarne chmury. Ale najważniejsze, że on jest przy mnie. Wiem, że mogę liczyć na jego wsparcie, bez względu na wszystko. Może dlatego poczułam się gotowa, żeby powiedzieć mu o tym, jakiej choroby się u siebie obawiam, chociaż wiem, że to będzie dla niego wstrząsem… Obiecałam sobie, że jeśli tylko znajdę chwilę czasu, wybiorę się w końcu do tego lekarza. Dwa lata zwlekania mogą się okazać wystarczająco niebezpieczne.

 

Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na takie szczęście… Oby tylko nie zostało mi ono brutalnie odebrane. Proszę, Boże…

 

A co do tematu mojej pracy magisterskiej, brzmi on następująco: „Trudna młodość”. Problematyka obyczajowa w powieściach Walerii Marrene-Morzkowskiej.

Pijana szczęściem
Autor: linka-1
Tagi: troska   szczęście  
09 listopada 2007, 18:33

Przez jakiś czas byłam odcięta od internetu… Cholerna neostrada, z dnia na dzień, bez żadnej konkretnej przyczyny po prostu przestała działać. A wielcy fachowcy kazali na siebie trochę poczekać.

 

Z siedmiu książek mojej dziewiętnastowiecznej pisarki zostały mi do przeczytania już tylko dwie. Całe szczęście, bo zaczynam mieć tego dosyć. Przepisuję teraz znacznie obszerniejsze fragmenty, niż na początku… A i tak mogę tylko przypuszczać, co mi się przyda przy pisaniu tej pracy magisterskiej. Póki co znam tylko jej temat i nie mam pojęcia, jaki kształt to wszystko przybierze.

 

Ostatnio coraz częściej się zdarza, że nie najlepiej się czuję. Niedawno zjadłam śniadanie, po czym zrobiło mi się niedobrze i je zwróciłam… A na środowych zajęciach poczułam się na tyle źle, że aż się zaniepokoiłam. Strasznie mnie bolał brzuch, było mi słabo i obawiałam się, że zemdleję i zacznę wymiotować, a na dodatek drżały mi ręce… Z trudem wytrzymałam na zajęciach, a ponieważ później były już tylko dwa wykłady, zdecydowałam się z nich zrezygnować. Koleżanki stwierdziły, że w takim stanie nie mogę jechać sama do domu, bo jeszcze zasłabnę gdzieś po drodze i kazały mi zadzwonić po Krzyśka. Zrobiłam to tylko dlatego, że wiedziałam, iż w ten dzień ma wolne, a one mi nie odpuszczą i gdybym nie mogła liczyć na K., któraś pojechałaby razem ze mną. Wzruszyła mnie ich troskliwość… Wzięły ode mnie kurtkę, parasolkę, zaprowadziły do bufetu, usadziły przy stole i przyniosły mi herbatę. Kolega stwierdził, że zdążą jeszcze skoczyć do apteki i coś mi kupić, ale odmówiłam. Do momentu rozpoczęcia wykładu czekali ze mną na przybycie K., aż ich pogoniłam. Poczułam się znacznie lepiej i doszłam do wniosku, że niepotrzebnie zawracałam głowę K. i odrywałam go od jego zajęć. Kiedy mu to powiedziałam, skarcił mnie za takie myślenie. Stwierdził, że nie mógłby postąpić inaczej i wie, że ja na jego miejscu zrobiłabym to samo. Dla odmiany w tramwaju przez kilka minut odczuwałam kłujący ból po prawej stronie głowy, tylko w jednym miejscu. Biorąc pod uwagę inne niepokojące objawy, które zaobserwowałam już ze dwa lata temu, powinnam niezwłocznie udać się do lekarza na badanie i prześwietlenie. Ale powtarzam to sobie już od tak dawna, a jednak tego nie robię…

 

Wczoraj czytałam do późna „Dziewczynę na Times Square”. Spodziewałam się raczej rozrywkowej, lekkiej tematyki, a przecież znając trzy wcześniejsze książki tej autorki powinnam wiedzieć, że dostarczają one wielu wzruszeń, nie stronią od trudnej tematyki i bynajmniej nie są płytkie. I znowu opisywana przez nią historia poruszyła mnie do głębi. Paullina Simons tak sugestywnie odmalowała obraz dziewczyny chorującej na białaczkę i jej matki borykającej się z uzależnieniem od alkoholu… Co dzień ludzi dotykają wielkie tragedie, ale czasem zdarzają się także cuda…

 

Ostatnio coraz częściej dochodzę do wniosku, że chciałabym już być żoną Krzysia… Oboje wiemy, że chcemy być ze sobą na zawsze. Mam nadzieję, że nigdy nic nas nie rozdzieli. Naprawdę można nam zazdrościć tego szczęścia. Czasami czuję się nim wręcz pijana. Z każdą chwilą coraz bardziej zakochani i bliscy sobie nawzajem… Aż trudno w to uwierzyć… My chyba po prostu zostaliśmy dla siebie stworzeni :), to jedyne rozsądne wytłumaczenie.