Archiwum kwiecień 2011


W żałobie...
Autor: linka-1 | Kategorie: Nowy rozdział życia 
Tagi: wiara   nadzieja   śmierć   żałoba  
19 kwietnia 2011, 22:34

Życie bywa okrutne… Niestety, pomimo ogromnej wiary, wielu żarliwych modlitw i wszystkich wysiłków, cud nie nastąpił i moja Siostra odeszła…  Trudno będzie się nam z tym pogodzić. Nie potrafię o tym pisać, znacznie łatwiej przychodzi mi mówienie o nieszczęściu, które nas dotknęło. Wciąż pocieszam się myślą, że dla Niej jest to wybawienie - od ciągłych cierpień, bólu, beznadziei, rozpaczy. Nigdy nie pojmę, dlaczego Bóg wystawił Ją na tak ciężką próbę. Dlaczego musiała aż tak cierpieć, i to przez ponad dwa lata? Istnieją granice ludzkiej wytrzymałości. Ona musiała je przekroczyć. Była tak niesamowicie dzielna… Tak silna psychicznie i fizycznie. To niestety przedłużyło jej gehennę - serce chciało bić nawet wtedy, kiedy słabe, schorowane ciało już dawno się poddało. Najbardziej zdumiewające jest to, że moja Siostra do ostatniej chwili myślała o najbliższych. Była wyjątkowym Człowiekiem i nic nigdy nie zapełni pustki, którą po sobie pozostawiła.
Tak wielu rzeczy żałuję… Jednak największy żal czuję z powodu swojej głębokiej wiary w oczekiwany cud. Przez to nie udałam się do szpitala, ponieważ czekałam na Jej powrót do domu. A on nigdy nie nastąpił… Kiedy pojawiłam się przy Jej łóżku, wiedziałam, że wyczuwała moją obecność, ale już nie dane mi było z nią porozmawiać. Widok spływających po jej policzkach pojedynczych łez będzie mnie prześladował do końca życia. Nie wiem, co czuła, co pragnęła wyrazić, z czego zdawała sobie sprawę, o czym myślała… Świadomość, że nie może się odezwać, nawiązać z nami kontaktu, musiała być dla niej tym bardziej ciężka. I to moje idiotyczne pytanie: „Dlaczego płaczesz?”. Jakby mało miała powodów… Moja biedna, najukochańsza, cierpiąca Siostrzyczka. Nie mogę powstrzymać łez, kiedy to piszę. Przez poruszanie tego tematu, wciąż przeżywam to na nowo. Czy Ona mnie słyszała, kiedy chyba po raz pierwszy w życiu powiedziałam Jej, że ją kocham? Zawsze wstydziłam się tych słów, będąc przekonaną, że Ona i tak o tym wie. Teraz nie mogę sobie tego wybaczyć. Wszystkie moje plany legły w gruzach. Moja Siostra nie będzie świadkiem na moim ślubie ani matką chrzestną moich dzieci, które nigdy nie poznają cioci. Nie będziemy się odwiedzały, zwierzały sobie, plotkowały. Nie uda się nam zbliżyć tak, jak zawsze tego pragnęłam. Już za późno. Dodatkowym ciosem dla nas wszystkich było to, że umarła, nie mając obok siebie nikogo bliskiego… Moi rodzice nie zdążyli dojechać do szpitala… Spóźnili się o kilkanaście minut. Powinnam była się uprzeć, żeby ktoś przenocował w szpitalu. Przecież nie mogłam się pogodzić z myślą o tym, że zostanie w nim w nocy sama… Mając najlepsze chęci, zgrzeszyliśmy pychą, wierząc, że Bóg zechce Ją uzdrowić, podczas gdy On miał inny plan… Czy czasem tak uparcie modląc się o cud nie przedłużyliśmy jej męki? Tyle pytań pozostanie bez odpowiedzi…
Marnym pocieszeniem może być to, że moja Siostra miała piękny pogrzeb. Żegnał ją tłum ludzi - rodzina, ukochany, krewni,  przyjaciele, koledzy z lat szkolnych i ze studiów, współpracownicy, sąsiedzi. Mszę żałobną sprawowało czterech księży, a kazanie było najlepszym, jakie w całym moim życiu słyszałam. Podniosło nas na duchu i sprawiło, że jakoś przetrwaliśmy całą uroczystość. I jeśli wierzyć wizji pewnej cioci, dusza mojej Siostry była pośród nas, u boku mojego ojca, i machała zgromadzonym na pożegnanie. A teraz „skacze i tańczy” w niebie, wolna od trosk, cierpienia i bólu, rozkoszując się wszystkim tym, czego od dawna nie mogła robić ze względu na swoją chorobę. Wierzę, że jest obecna wśród nas. „Można odejść na zawsze, by stale być blisko”.

 

Po tak straszliwym ciosie staram się żyć normalnie, jeszcze bardziej doceniając każdy nowy dzień. Czasem wychodzi mi to lepiej, a czasem gorzej. Przygotowania do mojego ślubu nadal w toku, choć niekiedy mam wyrzuty sumienia z tego powodu. Ale wierzę w to, co powiedział ksiądz - że prawdziwa żałoba trwa trzy miesiące, potem jest już jej sztucznym przedłużaniem. A moja Siostra w swej wspaniałomyślności dała nam trochę więcej czasu…
Tak bardzo kocham ten nasz niedoskonały, choć piękny świat, który właśnie na nowo budzi się do życia, wzbudzając mój zachwyt, że odzyskuję umiejętność śmiania się na co dzień, choć niekiedy przez łzy. Co nie oznacza wcale, że pogodziłam się z Jej odejściem, zapomniałam lub zobojętniałam. I tylko brak błysku w moich oczach. Może za jakiś czas uda mi się go odzyskać. Bo przecież w końcu wszyscy spotkamy się w niebie… I to jest ostatecznym celem naszej wędrówki przez życie…