Zawsze Ty
| Kategorie: Nowy rozdział życia
Tagi: początek
19 sierpnia 2009, 17:54
Można powiedzieć, że wziął moje serce szturmem, nie
pozostawiając czasu na wątpliwości, wahania, opory... Zrobił to jednak z prawdziwą
klasą, niewypowiedzianie delikatnie, spokojnie i choć spontanicznie, to mimo
wszystko z rozmysłem. Wiedział, czego pragnie, więc nie zważając na własne obawy
i rozterki, postanowił działać i wykazać się zdecydowaniem, które musiało w tej
sytuacji wystarczyć za nas oboje... Właściwie nie spodziewałam się takiego obrotu
sprawy. Nie nastawiałam się na budowanie nowego związku. Żyłam, starając się
cieszyć każdym dniem, ale nie snując poważniejszych planów na przyszłość. Uporządkowania
i przewartościowania wymagały moje relacje z przyjacielem, który, gdyby
wszystko potoczyło się inaczej, mógł z czasem stać się kimś więcej. I nagle, za
sprawą jednego spotkania z K,. wszystko wymknęło się spod kontroli i
skomplikowało. Kiedyś, w trakcie naszych rozmów na gg, wyrwało mi się nawet, że
z pewnych względów wolałabym nie przenosić naszej znajomości na grunt realnego życia.
Jako zwolenniczka szczerości, choć nie bez oporów, wyznałam nawet, że mogłoby
to sprawić, że bym się zakochała, a na to zdecydowanie nie mogłam sobie
pozwolić, tym bardziej, że i w jego życiu obecna była osoba, która miała szansę
stać się kimś naprawdę ważnym. Jakże słuszne były moje obawy...
To nie była miłość od pierwszego spojrzenia, nie przyszła
szybko, lecz wkradała się niepostrzeżenie. Przez pewien czas bałam się zaangażowania i własnych uczuć. Zebranie
się na odwagę, by wyznać żywione do mnie uczucia, zajęło mu kilka tygodni. Dla mnie było
to zupełnym zaskoczeniem. Nie czułam się jeszcze gotowa, byłam zbyt zagubiona i
niepewna. Typowo dla siebie zareagowałam łzami, bo odnosiłam wrażenie, że grunt
usuwa mi się spod stóp. Okoliczności i scenerię tego wydarzenia pamiętam tak,
jakby to było wczoraj. To, że się nam udało, zawdzięczamy w znacznej mierze
jego wierze i uporowi. I mojej bezradności. Nie miałam odwagi, by stanowczo
zaprotestować, ale przecież w głębi duszy nawet tego nie chciałam. Postanowiłam przekonać się, co z tego wyniknie, dać nam szansę. To była najlepsza decyzja, jaką podjęłam w całym życiu. Z czasem moje
obawy rozmyły się jak we mgle. Na samym początku urzekł mnie i oczarował swoją
osobowością, podejściem do świata i ludzi, sposobem bycia, wyczuwalnym na odległość ciepłem
i dobrocią. Uwielbiałam z nim rozmawiać, dzielić się nawzajem przemyśleniami,
smutkami i radościami. Teraz, kiedy od tamtej pory upłynęło tyle czasu,
zaryzykowałabym stwierdzenie, że byliśmy na siebie skazani. Przeznaczenie to za
mało powiedziane. Pasowaliśmy do siebie bardziej, niż można by przypuszczać, że
w ogóle można pasować. Wszystko było więc kwestią czasu, tylko i wyłącznie.
Żadne przeszkody, te prawdziwe i wyłącznie wydumane, nie mogły tego
powstrzymać. I któregoś pięknego dnia to nieuniknione nastąpiło. Zakochałam
się. Bez pamięci. A co gorsza (co lepsza? ;)) z każdym dniem zakochuję się
coraz bardziej, co skłania mnie do stwierdzenia, że jest to proces ciągły, nieskończony.
Jakże prawdziwe wydają się być słowa, które K. wypowiedział na początku naszego
związku: „Bez ciebie w swoim życiu nie byłbym tym samym człowiekiem, jakim
jestem teraz. Przy tobie wciąż dorośleję, poznaję, czym jest życie i odkrywam
lepszą stronę samego siebie". Z zastrzeżeniem, że w równej mierze odnosi się to
do nas obojga. On jest moją bratnią duszą, przy nim mogę po prostu być sobą - z całym (niekoniecznie) dobrodziejstwem inwentarza ;).
Ciekawa jestem czy jest nam pisany równie piękny ciąg dalszy.
poza tym chyba się powtórzę ale zawsze uwielbiałam czytać twoje wpisy... i teraz ehhh. jakby czas się cofnął
postanowiłam założyć hasło na bloga.. jeśli chciałabyś odwiedzać moją stronę proszę o maila nika0407@tlen.pl
Dodaj komentarz