Archiwum 14 czerwca 2004


"Tragedia", do której sama dopuściłam......
Autor: linka-1
14 czerwca 2004, 13:55

Chciałam Wam wszystkim z całego serca podziękować za wsparcie i słowa otuchy...

Można powiedzieć, że wszystko wróciło do równowagi... Dzięki jednej cudownej osobie – mojemu Sebastianowi, któremu tak wiele zawdzięczam... Któremu zawdzięczam wszystko to, co najpiękniejsze w moim życiu. Tylko dzięki JEGO niezwykłej wyrozumiałości i upartości, która potrafiła mnie czasami doprowadzać do szału, nie popełniłam największego błędu w całym swoim dotychczasowym życiu. I za to nie tylko ogromnie GO podziwiam, ale także cenię... Zastanawiam się, czy ktokolwiek byłby w stanie znieść i wytrzymać tyle, co ON i nie zrezygnować...

W zasadzie do tej pory nie wiem, co się stało... I jak mogłam się tak bardzo pomylić... Jak mogłam tak bardzo skrzywdzić osobę, na której najbardziej mi zależy i która jest całym moim światem. O mało co nie złamałam sobie, jak także JEMU, życia z powodu... własnej, niewytłumaczalnej pomyłki i głupoty. Teraz już wiem, że naprawdę jestem niepojęta i zrozumienie mojego postępowania graniczy niekiedy niemal z cudem. Nawet więcej – nie wiem, czy w ogóle jest możliwe. Gdyby nie to, że w kontekście zdrowia psychicznego nic mi nie dolega, posądziłabym się o chwilową niepoczytalność. To najlepsze słowo i jedyne, jakie przychodzi mi do głowy, które oddaje wszystko to, co miało miejsce wczoraj... Chciałam w jednej chwili przekreślić coś, na co tak długo czekałam, co dało mi więcej szczęścia niż cokolwiek innego i w co jeszcze kilka miesięcy temu zdążyłam zupełnie zwątpić. I nadal nie potrafię udzielić odpowiedzi na podstawowe pytanie: DLACZEGO? – ani sobie samej, ani nikomu innemu.

Czułam się taka pusta, wypalona i zobojętniała na wszystko... Przede wszystkim na to, co nadało sens mojemu życiu i je determinowało. W pewnym momencie doszłam do przerażającego wniosku, że ja nawet nie chcę poprawy zaistniałej sytuacji z tej prostej przyczyny, że nie ma czego naprawiać... Bo wszystko się skończyło. Wszystko mi się poplątało – nie wiedziałam nawet, co mam myśleć, a co dopiero robić. Nic nie było takie proste i oczywiste jak dawniej. Czułam, jak burzę to, co z takim zaangażowaniem zostało zbudowane i... nie potrafiłam temu zapobiec. To coś, co się stało i czymkolwiek było, zaszło we mnie... Ta niespodziewana i zastanawiająca zmiana w postrzeganiu przeze mnie tego, co do niedawna wydawało się takie oczywiste... Runęło poczucie bezpieczeństwa, zadowolenia, szczęścia, akceptacji... Coś nieodwołalnie (jak wówczas mi się wydawało) przestało istnieć. Ale to wszystko było takie nieokreślone, trudne do uchwycenia i ogarnięcia rozumem... Jak miałam poradzić sobie z czymś, czego nawet nie potrafiłam nazwać? W tamtej chwili miłość była dla mnie ułudą, jedynie pięknym wytworem wyobraźni...

Wiedziałam, że swoim postępowaniem i każdym słowem ranię osobę, która do niedawna była tak bardzo ważna – najważniejsza. I czułam, że przestała ONA dla mnie cokolwiek znaczyć. Nie mogłam patrzeć na JEJ cierpienie, bo nienawidzę krzywdzić innych ludzi... Ale moje poczucie winy i nieszczęścia nie było silniejsze ze względu na to, że była to właśnie ONA (ta osoba), co normalnie na pewno miałoby miejsce. Jednym słowem nie poznawałam samej siebie – zupełnie obca osoba w moim ciele. Jak mogłam tak długo pozostać obojętna i niewzruszona? Dopiero spływające po policzkach łzy coś we mnie skruszyły... Przekonały mnie o tym, że pozostałam człowiekiem, który nie może patrzeć na krzywdę innych, a tym bardziej taką, której sam staje się przyczyną. Poczułam rozdzierający ból i nienawiść do samej siebie. Jak bardzo wszystkiego w tamtej chwili żałowałam... Boże, jak w ogóle do tego doszło? Jak mogłam do tego dopuścić? Jak w ogóle mogłam tak postąpić?

Kochanie, dziękuję Ci za ten upór, cierpliwość i wyrozumiałość. Dziękuję za Twoją wiarę, która w tamtej chwili musiała wystarczyć za nas oboje. Nie wiem skąd znalazłeś w sobie tyle siły. Dziękuję Ci z całego mojego nieszczęsnego serca :*. Jesteś wspaniały... Przecudowny. Jesteś Aniołem. I nie pisz, że Cię przeceniam... Przez tę okropną „chwilę”, kiedy to wszystko się ze mną działo, nie potrafiłam Cię docenić. Teraz już wiem, jak wielki błąd popełniłam i chcę to naprawić. Wiadomo, że jak każdy człowiek popełniasz błędy i bywasz nieznośny, ale to i tak niczego nie zmienia. Przy mnie i przy tym, co pokazałam i na co mnie stać, jesteś po prostu kryształowy. I KOCHAM CIĘ CAŁĄ DUSZĄ. Zapomnij o tym, co mówiłam... Nie wiem, co się ze mną działo i czym to tłumaczyć, ale większych bzdur niż wtedy nigdy nie wygadywałam... Najstraszniejsze jest jednak to, że wówczas byłam przekonana o prawdziwości i szczerości swoich słów.

Boże, dziękuję Ci za to, że czasami nie udaje się nam wprowadzić w życie naszych zamierzeń, że czasami pojawia się ktoś, kto krzyżuje nam szyki. Dziękuję Ci za to, że postawiłeś GO na mojej drodze... Chwila, w której GO poznałam na zawsze pozostanie w mojej pamięci...Dzień, w którym zdecydowaliśmy się zostać parą, okazuje się być najszczęśliwszym, a każda spędzona razem z NIM minuta najszczęśliwszą, w moim życiu.

Dziękuję Ci, Kochanie, że jesteś taki, a nie inny... Dziękuję Ci za to, że jesteś. Dziękuję i przepraszam... Za wszystko.

Teraz już wiem, że kocham Cię niezwykle mocno i prawdziwie... I nie pozwolę sobie nigdy na utratę Ciebie. W tej chwili jestem głęboko przekonana, że mogłabym i co więcej chciałabym spędzić z Tobą resztę mojego życia :*.

Już samo to, że zdołałeś mi wybaczyć, dobitnie świadczy o tym, że JESTEŚ NIEZWYKŁYM FACETEM. Facetem, na którego chyba nie zasługuję... Wiem jedno – nigdy nie zapomnę o tym, co Ci zrobiłam i nie przebaczę sobie tego. I niechaj pamięć o tym i wyrzuty sumienia staną się dla mnie przestrogą i nie pozwolą mi popełnić więcej tak kolosalnego i tragicznego w skutkach błędu. Nie podejrzewałabym siebie o możliwość wyrządzenia komuś takiej krzywdy i zadania bólu... O takie myśli, postępowanie, czyny... Nie wiem, jak mogło do tego dojść i mam nadzieję, że nigdy więcej się nie powtórzy... Nie dopuszczę do tego!