Archiwum 11 sierpnia 2004


Ciap Hut :>
Autor: linka-1
11 sierpnia 2004, 22:45

Tak więc jestem z powrotem, żeby zamęczać Was swoją obecnością, długaśnymi notkami i moimi komentarzami na Waszych blogach :P. Cieszycie się, prawda ;)?

Nawet nie wiem, od czego powinnam zacząć... W mojej głowie panuje wielki zamęt i przewija się przez nią tysiąc myśli na sekundę.

***

Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo nie chciałam wracać... Powrót do domu jest bowiem równoznaczny z końcem wakacji, odpoczynku i błogiego lenistwa... A przede wszystkim oznacza koniec tych magicznych, niezapomnianych chwil, przeżytych u boku Sebastiana.

Tak bardzo chciałabym pozostać w Ustroniu Morskim... Jeżeli nie na zawsze, to jeszcze przynajmniej na jakiś miesiąc. Wiadomo, że człowiekowi zawsze jest za mało i pragnie więcej, niż dostaje... A niestety wszystko, co dobre, szybko się kończy...

Dla upamiętnienia tego wyjazdu i w celu poinformowania Was o tym, jak się bawiłam, spróbuję pozbierać myśli i opisać w skrócie (o ile to w ogóle możliwe :P – bo wiadomo, że jak zacznę pisać, to nie mogę skończyć :]) mój pobyt nad morzem.

Przyznam się Wam, że początkowo, kiedy zajechaliśmy na miejsce, byłam rozczarowana. Miejscowość wydawała mi się nieładna, nasze miejsce tymczasowego zamieszkania niezadowalające i ogólnie czułam się zawiedziona. Co więcej okazało się, że naprawdę spory kawałek dzieli nas od centrum i plaży. To wszystko wystarczyło, żeby zupełnie mnie zniechęcić. Jednak stopniowo zaczęłam się przyzwyczajać i patrzeć na wszystko bardziej optymistycznie. Ostatecznie Ustronie Morskie niesamowicie mi się spodobało – uważam, że panowała w nim miła atmosfera... Było bardzo nastrojowo :). Tak wiele bym dała, żeby móc tam pozostać dłużej... Ale to niestety niemożliwe.

***

Nie pamiętam już dokładnie, ale chyba przez pierwsze trzy (lub cztery) dni nie wychodziliśmy w ogóle z pokoju :P. Nie czuliśmy takiej potrzeby, bo mieliśmy wszystko, czego nam było trzeba. Cieszyliśmy się naszą wolnością, prywatnością i możliwością przebywania ze sobą całymi dniami i robienia wszystkiego razem.

Jednak później doszliśmy do wniosku, że nie możemy spędzić w taki sposób całych naszych „wakacji” i zaczęliśmy bywać na plaży i w mieście.

Tylko jeden raz leżałam plackiem na ręczniku i się opalałam... Później niestety musiałam się chronić przed słonkiem, więc wróciłam prawie tak blada, jak wyjechałam :P. W wodzie się zanurzyłam, ale uznałam, że pływać się nie da. Miałam nadzieję, że będzie ona w końcu cieplejsza, ale niestety nie miałam możliwości popływania z powodu comiesięcznych katuszy :P, które jak zwykle dopadły mnie niespodziewanie - zdecydowanie za szybko.

Wieczorami chodziliśmy sobie brzegiem morza po plaży i podziwialiśmy widoki. Za wszelką cenę chciałam zobaczyć zachód słońca, ale niestety zawsze zjawialiśmy się za późno (o ile w ogóle :D). Ponieważ jednak oboje jesteśmy uparci, postanowiliśmy w końcu postawić na swoim. I udało się nam zaobserwować to przepiękne zjawisko po tym, jak spędziliśmy cały dzień na plaży :]. Oczywiście jak na złość słonko zachodziło wtedy wolniej, niż sobie tego życzyliśmy (ponieważ robiło się coraz zimniej).

Przeważnie, kiedy już znaleźliśmy się na plaży, zbieraliśmy kamyczki, wynajdując te najładniejsze :). Przywiozłam ich sobie do domu cały słoik :]. Nie zapomnę, jak moje Kochanie chciało zbudować zamek z piasku. Ochoczo zabrało się do pracy i wzniosło budowlę wielkich rozmiarów, która częściowo zawaliła się chyba ze cztery razy. Mimo wszystko ja już bym chyba zrezygnowała i dała za wygraną, ale w mojego Tygryska wstąpił duch przekory i postanowił, że bez względu na przeciwności losu zbuduje dzieło, które przetrwa wszystko ;). I udało się mu to, co zostało uwiecznione na zdjęciu :].

***

Któregoś popołudnia zabrzęczał złowieszczy telefon. Dzwoniła siostra Seby i już po jej głosie poznałam, że coś jest nie tak. Okazało się, że moje Kochanie musi wrócić do Wrocławia, żeby stawić się na badaniach wymaganych przez uczelnię, na której chciałby studiować. Byłam załamana i przepłakałam cały dzień. Nie mogłam się uspokoić i zapanować nad potokiem łez, chociaż bardzo się starałam. Wiedziałam, że przez to wszystko mój Skarb cierpi jeszcze bardziej, ale nie mogłam nic na to poradzić. To był przygnębiający wieczór. Świadomość, że na półtora dnia moje Kochanie mnie opuści przytłaczała mnie i wywoływała smutek i przygnębienie aż do dnia jego wyjazdu. Kiedy tylko pożegnałam moje Kochanie, pocałowałam na pożegnanie i wróciłam ze stacji, nowy potok łez trysnął z moich oczu. Tak bardzo się bałam, że stanie się mu coś złego... W końcu musiał jechać w nocy...

Po raz kolejny moja wyobraźnia podsuwała mi tysiące czarnych scenariuszy. W końcu jednak zdołałam się jakoś wziąć w garść i zaczęłam normalnie funkcjonować. Przez czas jego nieobecności przetłumaczyłam sobie zdania na niemiecki. Nie licząc tego nawet nie zajrzałam do książek. W końcu coś mi się od życia należało – a na pewno marne kilkanaście dni wakacji!!

***

Noce w większości przypadków miałam z różnych powodów nieprzespane lub też przespane, ale bardzo marnie i krótko. Tak jak początkowo wstawaliśmy w południe, tak później zarządziłam pobudki najpóźniej o 9. Zdarzało się, że już przed 8 byłam na nogach.

Okazało się, że mój Skarb stanowi poważną przeszkodę w prawidłowym wysypianiu się. Nasze łóżka były zestawione, a moje Kochanie ma zwyczaj sypiania na środku. Czasami nie wiedziałam, co ze sobą zrobić i jak się zmieścić na łóżku i w miarę wygodnie ułożyć. Zawsze coś stawało mi na przeszkodzie, by porządnie odpocząć w nocy – jak nie brak miejsca, to ręka lub inna część ciała Sebka, a kilka razy potrzeba skorzystania z toalety (która znajdowała się poza naszym pokojem na drugim końcu korytarza). A moje Kochanie spało jak kamień i co gorsza za żadne skarby świata nie dało się go przesunąć. Nie chciałam go budzić, więc się męczyłam, ale którejś nocy nie wytrzymałam i kiedy moje Maleństwo znowu wylądowało na środku naszego łóżka (powstałego z zestawienia ze sobą dwóch), a jego ręka znalazła się na mojej poduszce nie wytrzymałam – puściły mi nerwy. Zerwałam się z łóżka i urządziłam sobie lokum na podłodze :]. Ponieważ jednak panicznie boję się wszelkich robalów (a tych kilka na niej zabiliśmy) nie wytrzymałam tam długo :D. Wpadłam więc na inny pomysł i rozsunęłam nasze łóżka, czym naraziłam się mojemu Słoneczku i się na mnie obraził. Następnej nocy Sebek spał niemalże na szafie :D (z twarzą do niej przyciśniętą), oddając mi łóżko do dyspozycji.

Oj, zdarzały się różne nieporozumienia z powodu tych "burzliwych" nocy ;). Jakby mało było mi tego wszystkiego okazało się, że moje Kochanie potrafi całkiem głośno chrapać :P. Najzabawniejsze jest to, że za każdym razem, kiedy nadchodziła pora kładzenia się do łóżka, miałam ochotę ją odwlec (na co jednak nie pozwalało mi zmęczenie) i modliłam się o spokój lub rychłe nadejście  poranka :].

***

Któregoś razu jak byliśmy w centrum wypatrzyłam mały indiański straganik i zaciąnęłam tam moje Kochanie. Natychmiast wpadł mi w oko pewien wisiorek i... Indianin ;). Poza tym zachwyciła mnie muzyka, którą było słychać w tle. Dowiedziałam się, że jest to drugi utwór na jednej z trzech płyt, który nosi tytuł White buffalo :).Doszłam do wniosku, że muszę mieć zarówno płytę, jak i łańcuszek. Niestety kiedy następnego wieczoru znaleźliśmy się w mieście zobaczyliśmy tylko, jak Indianin zwija swój interes. A ponieważ nie byłabym sobą, gdybym nie wynajdywała sobie problemów, zaczęłam panikować, że więcej może się on nie pokazać w Ustroniu. Wtedy moje Kochanie żeby mnie uspokoić zapewniło, że gdyby miało się tak stać objedziemy wszystkie sąsiednie miejscowości w jego poszukiwaniu. Moje Kochanie :*. Na szczęście nie okazało się to konieczne :). Kiedy już miałam w ręku zarówno płytę, jak też ozdóbkę, zapragnęłam pstryknąć sobie fotkę z tym czerwonoskórym facetem :). Moje kochanie mnie wyśmiało i zdeklarowało gotowość przyozdobienia się i umalowania jak Indianin, ale ja byłam zdecydowana postawić na swoim. Za bardzo zaczęło mi na tym zależeć. Co prawda było mi głupio podchodzić do niego i prosić o zdjęcie, ale jak się chce mieć, trzeba się przemóc i działać :]. Na szczęście odpuściłam sobie tę zachciankę, kiedy ów obywatel z Peru wyglądał normalnie, ale gdy zobaczyłam go któregoś dnia w pełnej krasie - ubranego w swoje indiańskie odzienie, nie wytrzymałam. Podeszłam i poprosiłam go o fotkę, na co chętnie przystał i jak oznajmiło moje Kochanie, ślicznie się do zdjęcia uśmiechnął. Jeżeli to zdjęcie miałoby nie wyjść, to chyba jechałabym do Ustronia specjalnie w tym celu :D. Ale mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze :>.

Ileż ja się narozwiązywałam razem z moim Słonkiem krzyżówek i nagrałam w karty w czasie tego wyjazdu :). Wciągające to jak nie wiem co :D.

***

Powrót także mieliśmy urozmaicony. Początkowo zamierzaliśmy wracać w środę wieczorem (o 23), ale ze względu na konieczność pojawienia się w czwartek rano mojego Słonka u lekarza, zdecydowaliśmy się na powrót wcześniejszym pociągiem (o 10). Wszystko mieliśmy starannie zaplanowane tylko że... coś stanęło nam na przeszkodzie i zburzyło nasze plany. Okazało się bowiem, że wywieszony na dworcu w Ustroniu rozkład jazdy jest nieaktualny i... nie mamy czym dostać się do Kołobrzegu. Uprzejmie poinformował nas o tym młody facet, który zatrzymał się przy nas w samochodzie, kiedy byliśmy w połowie drogi na dworzec w Ustroniu. W tym momencie pewnie normalnie dostałabym zawału serca ;), ale byłam zbyt zmęczona i z trudem wszystko kojarzyłam. Wiedziałam tylko, że mamy spory kłopot i najprawdopodobniej nie zdążymy na czas na dworzec w Kołobrzegu, by złapać pociąg jadący przez Wrocław. Okazało się jednak, że Opatrzność nad nami czuwała, bo facet zaproponował, że za 20 zł podwiezie nas na sam dworzec w Kołobrzegu. A ponieważ byłam przygotowana, że za naszą kwaterę przyjdzie nam zapłacić więcej pieniędzy, a tak się nie stało, zgodziłam się bez wahania. Zaczęłam się tylko trochę obawiać, kiedy już znaleźliśmy się z facetem w samochodzie, a ten po raz kolejny powtórzył, że nie wie skąd nas kojarzy.

Kiedy bezpiecznie znaleźliśmy się na dworcu i zaczęłam się śmiać z gadania tego faceta moje Słonko oznajmiło, że najprawdopodobniej ten facet mieszkał w tym samym domu co my.

Wierzcie mi, że zbaraniałam, a do tej pory kiedy to sobie przypominam, mam ochotę się śmiać. Prawda jest jednak taka, że niektórych lokatorów z ulicy Koszalińskiej nie widziałam na oczy. A jednak dochodzę do wniosku, że tego faceta naprawdę mogłam spotkać na schodach lub w kuchni :>. Co więcej przypuszczam, że to właścicielka domu, w którym mieszkaliśmy, wysłała go za nami, bo zdawała sobie sprawę, że pociąg, którym mieliśmy zamiar dojechać do Kołobrzegu, nie kursuje w ten dzień.

Jeżeli naprawdę by tak było, niesamowicie dobrze by to o niej świadczyło :).

***

Och... to rzeczywiście był najpiękniejszy wypad w

moim życiu, tak jak przypuszczałam. Taki niepowtarzalny... Wszystko to dzięki temu, że był ze mną facet, w którym zakochałam się bez pamięci :). Nawet wyjazd do mojej ukochanej Chorwacji nie mógłby mnie bardziej ucieszyć i zadowolić... No chyba że z Sebą :).

Dziękuję Ci, Koteczku, za te wspaniałe chwile, obiadki, troskę i w ogóle wszystko :*.

Wiem tylko jedno – za rok trzeba to powtórzyć.

Będę oczekiwała z niecierpliwością, kiedy to wszystko, co robiliśmy wspólnie, znowu stanie się możliwe :).

Kocham Cię do granic... niemożliwości :D.

Ciap... Hut... Ciap... Hut...

Mój Ty Tygrysku :*.