Archiwum 30 września 2004


Dzień jak NIE co dzień...
Autor: linka-1
30 września 2004, 02:45

Niedawno wróciłam ze spotkania z moim Słoneczkiem. Jak zawsze było wspaniale, ale dzisiaj (29.09) zapanowała jakaś taka wyjątkowa, rodzinna atmosfera. Na samo wspomnienie uśmiechałam się szeroko w autobusie, co zwracało na mnie uwagę innych ludzi :P. Czy to takie nienaturalne, kiedy człowiek chodzi uśmiechnięty od ucha do ucha :>? W każdym razie u mnie to często spotykane :). Kiedyś zmierzałam do bramy Sebastiana i natknęłam się na jakąś jego sąsiadkę – miłą starszą panią. Przywitałam się więc, a ponieważ miałam dobry humor, cały czas szczerzyłam zęby ;). Na to ta pani także się uśmiechnęła i powiedziała, że nieczęsto można spotkać na ulicy tak radosnych i pogodnych ludzi. Czy ma rację :)? Pewnie tak... Ludzie sprawiają wrażenie, jakby bali się unieść kąciki ust ku górze z obawy, żeby ktoś sobie czasem czegoś nie pomyślał... No bo jak można śmiać się do samego siebie :>? Ja wiem, że można :). Często uśmiecham się do własnych myśli i nie przejmuję się innymi =]. Ale przypomniało mi się, co kiedyś opowiadała Aneta... Jechała sobie autobusem i nagle coś tak ją rozbawiło, że nie mogła się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Odwróciła się więc do okna, wyjęła komórkę i przyłożyła do ucha udając, że z kimś rozmawia :D. Można i tak :>, ale po co niepotrzebnie kombinować :]? Ja tam wolę zarażać swoim uśmiechem i optymizmem innych :).

 

Kiedy tylko przekroczyłam próg mieszkania Seby, przywitałam się z jego tatą, który siedział jak zwykle w swojej pracowni (jest artystą – mistrzem metaloplastyki :)) i powitał mnie szerokim uśmiechem spod swoich długich wąsów :). Automatycznie humor jeszcze dodatkowo mi się poprawił, chociaż licho wie co on tam sobie pomyślał :P. Pewnie coś w stylu: „O rany, ona znowu tutaj” :D :P. Ostatnio widuję się z moim Kochaniem praktycznie codziennie, a co drugi dzień od jakiegoś czasu bywam u niego :>. Chcę wykorzystać te ostatnie dni wolności. W piątek zaczynam swoją „karierę” studentki w Kolegium Nauczycielskim im. Grzegorza Piramowicza we Wrocławiu :). Cieszę się i obawiam jednocześnie :). Zobaczymy, jak to będzie :>.

Ale koniec dygresji, wracajmy do głównego wątku ;) – ulokowaliśmy się z Sebkiem w jego pokoju. Usiadłam sobie przed komputerem, żeby zmienić muzykę, a mój Skarb władował się na moje kolana. (Dobrze, że jest taki szczupły, bo inaczej byłoby ze mną krucho :P. Przecież sama jestem drobna i mała – taka Kruszynka, jak to mówi mój Kochany.) I nagle do pokoju wkroczył ojciec Sebka z zapytaniem, czy zamierzam jeść musli lub jogurt, bo idzie do sklepu. Zaprzeczyłam, bo nie byłam głodna, ale to naprawdę było cholernie miłe :). Ciekawe tylko jaka była jego reakcja, kiedy zobaczył nas w takiej pozycji :> - nie miałam możliwości obrócenia się w jego stronę... Może to i lepiej :D.

Później poszłam z moim Słonkiem i Czarkiem do sklepu, żeby kupić kartkę pocztową na nasze rozwiązania z krzyżówek i makaron, który zamierzaliśmy zjeść z dżemem jabłkowym (to „wynalazek” Sebcia :>), po który z kolei trzeba było zejść do piwnicy. I wtedy mojemu Kochaniu coś odbiło ;). Czekaliśmy na windę i już otwierałam drzwi, kiedy on wziął mnie na ręce i wniósł do niej... Haha, przeniósł przez próg ;). Zaczęłam sobie żartować, że z tego wynika, że winda stanie się naszym domem – łazienka, kuchnia i sypialnia w jednym pomieszczeniu, a robić to będziemy chyba pod siebie :P. Mój Skarb podchwycił ten wątek i zauważył, że przynajmniej często będziemy mieli gości :>. I tak sobie żartowaliśmy jeszcze jakąś chwilkę. A kiedy wróciliśmy, ugotowaliśmy sobie makaronik i spałaszowaliśmy nasze danko :).

Ok. 16 wróciła mama Sebastiana. Zajrzała do pokoju, przywitałam się z nią, a ona zapytała Sebka, czemu nie jest odkurzone (na podłodze walały się trociny od szczurków), na co Sebastian odparł, że zagonili go do mycia naczyń. A pani Zofia zdziwiona zapytała, czy zmywał cały dzień. Zaśmiałam się i wyznałam, że przyszłam stosunkowo wcześnie – a dokładniej przed 12, a przecież Sebek śpi do południa :>. Mama Sebastiana zapytała z rozbawieniem, czy zastałam go jeszcze w łóżku (nie, nie tym razem :D), po czym wyjaśniła, że moje genialne Kochanie siedzi po nocach przed komputerem, a później śpi w efekcie tak długo. Chyba nigdy tego nie zrozumiem :P. Chociaż czy tylko mi się zdaje, czy ja podczas nieobecności moich rodziców upodabniam się do niego :>? To już normalne, że myślimy tak samo, mówimy to samo w tej samej chwili i przejmujemy swoje nawyki :D.

Porozmawiałyśmy jeszcze chwilkę, po czym mama Sebastiana wyszła, żeby przygotować coś do jedzenia. Znowu zostaliśmy na trochę sami :]. Kiedy wychodziłam z toalety, do której mnie poniosło, zaczepiła mnie pani Zofia. Spojrzała na mnie, złapała mnie pod boki i powiedziała: „Ewelina, jaka ty chudziutka jesteś. Będę musiała cię trochę dokarmić” :). Haha, gdyby tylko wiedziała, jak niezdrowo się odżywiam i ile potrafię zjeść :) (zresztą później jej to uświadomiłam :))... Po prostu mam szczęście, że tego po mnie nie widać :D. Wróciłam do pokoju i przez jakiś czas było w porządku. No ale ja nie byłabym sobą, gdybym nie zepsuła tej sielanki :(. Naprawdę już nie wiem, co we mnie siedzi – chyba sam diabeł :P. Czasami powinnam się ugryźć w język, zanim coś powiem i nie dopuszczać do siebie absurdalnych myśli. Tym razem poszło o moją siostrę i coś, co moim zdaniem miało miejsce we wtorek . Nie przyjmowałam do wiadomości, że się mylę... Nie reagowałam na zapewnienia, prośby i przyjazne gesty ze strony Sebastiana, aż w końcu wyprowadziłam go z równowagi.

W jakiś czas później udałam się ponownie do łazienki, ale nie dane mi było do niej wejść :>, bo zawołała mnie mama Sebka i stwierdziła, że chyba powinna nam znaleźć jakieś zajęcie, bo się nam nudzi :D. Jabłek do obierania nie ma... :D, więc trzeba by wymyślić coś innego :>.

Kiedy wkroczyłam do pokoju, moje Kochanie siedziało przed komputerem i oglądało jakieś stronki. Wkurzył się na mnie i mówiąc szczerze miał prawo... Po chwili zajrzała mama Sebastiana, usiadła obok mnie na fotelu i zaczęłyśmy rozmawiać. Kiedy pytała o coś Sebę, ten tylko odburkiwał w odpowiedzi i w pewnym momencie zapytała mnie, co się mu stało. Zaczęłam więc pokrętnie wyjaśniać, że się zdenerwował, bo coś powiedziałam. Pani Zofia z pewnością chciała wiedzieć, co takiego, ale przecież nie przeszłoby mi to przez gardło. Stwierdziła, że nieładnie się tak obrażać i traktować w taki sposób gościa. I wtedy Sebastian odparł, że ciekawe od kiedy uważa mnie za gościa :D. Zaczęłyśmy się gwałtownie śmiać, a pani Zofia powiedziała, że on jej chyba nigdy tego nie zapomni. I ponownie stwierdziła, że jabłek niestety nie ma. Zarżałam, cały czas kątem oka obserwując Sebę i zastanawiając się, jak go udobruchać :P. A później znowu wróciła do zachowania Sebastiana, więc powiedziałam, że to właściwie moja wina, a ona na to, czy nie mogłam pomyśleć, że pewne słowa mogą urazić jej syna :D. Początkowo zbaraniałam i nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, ale kiedy mama Seby prychnęła śmiechem, ja także nie potrafiłam się opanować. Wychodząc pani Zofia powiedziała do swojego syna, że już dosyć tych fochów, na co on pokiwał głową. Zostaliśmy sami, a ja zbliżyłam się do mojego Kochania i próbowałam go nakłonić, żeby odwrócił się od ekranu i spojrzał na mnie, ale udało mi się to tylko na moment. I wtedy przeprosiny i wszelkie słowa ugrzęzły mi w gardle i zebrało mi się na płacz... Przerażające, że ostatnio coraz częściej płaczę i to właśnie w takich sytuacjach... W  sytuacjach, które sama prowokuję. Za każdym razem jest mi tak cholernie przykro, że znowu krzywdzę moje Słonko, ale jednocześnie nie potrafię temu zapobiec... I łzy same zaczynają płynąć... Wyrzuty sumienia i poczucie winy to coś strasznego.

Ale moje Kochanie nigdy nie potrafi patrzeć na moje łzy. Poprosiłam go o wybaczenie, pocałowałam i uzyskałam przebaczenie (za cukierka :P). Usiadł na fotelu, a ja ulokowałam się na jego kolanach. Wycierałam sobie nos, kiedy drzwi zaczęły się uchylać. Przywołałam więc szybko wymuszony uśmiech na twarz i zamrugałam oczami modląc się o to, żeby nie było widać, że płakałam. Mama Sebastiana usiadła obok i zapytała, czy aż taki mam katar. A później zaczęłyśmy rozmawiać... Naprawdę długo, na rozmaite tematy... Poczynając od jedzenia, przez wiarę, kościół, wychowanie, szycie, dawne czasy, a na świętach skończywszy. W trakcie tej rozmowy kilkakrotnie wybuchaliśmy śmiechem, ale najbardziej wtedy, kiedy mama Sebastiana opowiadała, jak miał on 5 latek i przewrócił się z koszyczkiem pełnym pisanek, które zaczęły się turlać po ulicy we wszystkich kierunkach. Wystarczyło, żebym to sobie wyobraziła i gruchnęłam niepowstrzymanym śmiechem (ba, ja nawet teraz, opisując to, rżę do komputera :>). To dopiero musiał być widok :)!!

W międzyczasie do pokoju wszedł brat Seby – Piotrek, z patelnią w oblepionych ciastem dłoniach (okazało się, że robi ciasteczka), żeby zapytać, czy ktoś ma ochotę na jajecznicę. Nikt jej nie miał :), ale w moim odczuciu zrobiło się jeszcze sympatyczniej :). Później wszedł także tato Sebastiana i obserwowany przez sześcioro zaskoczonych oczu (moje, Seby j pani Zofii), podszedł do biurka, po czym wyprostował się i oznajmił: „W końcu grzeją! U X kaloryfery są włączone już od tygodnia” :).

Czułam się tak swojsko i swobodnie, jakbym już teraz była członkiem tej rodziny :).

Niedługo później ziewnęła mama Seby, ja i on sam... Tylko ja to zauważyłam i zaśmiałam się, na co pani Zofia, że to ona tak ciekawie opowiada, że wszystkim chce się ziewać, co oczywiście nie było prawdą :). To naprawdę była miła pogawędka :].

Masz rację, Carnation – równa z niej babka :D.

Sebastian zaproponował, żeby jego mama zrobiła pieczonki (typowo poznańską potrawę), ale brakowało niektórych składników, więc udaliśmy się z Sebkiem do sklepu, zabierając przy okazji Czarka na spacer. Nie wzięłam swojej torebki i okazało się, że to był błąd, bo padało, a ja miałam w niej parasolkę. Poszliśmy jeszcze wrzucić nasze zgłoszenie konkursowe do skrzynki. Kto wie, może a nóż uda się nam coś wygrać :).Wróciłam wyglądając jak zmokła kura ;), na co pani Zofia, żeby Sebastian dał mi suszarkę, a pan Czesław zagrzmiał, czy nie mógł mi dać parasolki :). Niesamowite i miłe, że tak bardzo się tym przejęli, przecież nic takiego się nie stało :]. W końcu nie jestem z cukru, nie roztopię się :).

Kiedy rozwiązywałam z moim Kochaniem pozostałe krzyżówki, wszedł Piotrek i powiedział coś, czego oboje nie zrozumieliśmy. Po chwili ze słowami: „No dobra, nie będę taki” zbliżył się do nas z garnuszkiem, w którym były ciasteczka :D. Sebastian zaczerpnął całą garść, a Piotrek powiedział, że muszę spróbować jedno na jego oczach. Nie mogłam odmówić, więc zjadłam :). Było co prawda trochę twarde, ale naprawdę niezłe, co zresztą powiedziałam :). Haha, a Sebek teatralnym szeptem rzucił w tym momencie tekstem, żebym powiedziała, że dobre :>. Zresztą na jednym się nie skończyło, a to mówi samo za siebie :]. Po prostu jestem zaszokowana, że Piotrek był taki milutki :). Wiem, że potrafi być nieznośny i w złości nagadać na mnie różne rzeczy (zwłaszcza wtedy, kiedy siedzę u Seby i nie może się dostać do komputera :>), ale i tak go lubię :).

Gdy zajadaliśmy się już pieczonkami, do pokoju chciała wejść mama Sebka, żeby podać nam sól, ale drzwi były zabarykadowane łóżkiem. A mojemu Skarbowi nie chciało się go odsuwać i pani Zofii udało się tylko wsadzić rękę z solniczką :>. Mieliśmy dosolić sobie i ją oddać. Wróciła więc tą samą drogą – przez szparę w drzwiach :D. Zdążyliśmy zjeść, a mój Tygrysek ruszył po dokładkę, kiedy nagle wszyscy zaczęli mnie wołać do kuchni krzycząc, że muszę coś zobaczyć. Poszłam więc zaciekawiona do kuchni, gdzie siedzieli Piotrek, Karolina i pani Zofia. Karolina, zaśmiewając się i przekrzykując z Piotrkiem zaczęła odgrywać scenkę, która miała miejsce chwilkę wcześniej z udziałem mamy Sebastiana. Weszła ona do kuchni, postawiła sól na blacie, po czym spojrzała na nią zdziwiona i kiwając głową odstawiła na półkę. Zaczęłam rżeć (zresztą nie ja jedna), chociaż zastanawiałam się, czy aby na pewno dobrze to wszystko zinterpretowałam :>. A jak Wy byście to zrozumieli :D?

Wróciłam z Sebą do jego pokoju, zabarykadowaliśmy się, ale niedługo później ktoś załomotał do drzwi. To była Karolina ze szklankami z kompotem w rękach.

Cholera, naprawdę było niezwykle sympatycznie i tak po prostu rodzinnie... Zwłaszcza przez tę króciutką chwilę w kuchni. Nie miałabym nic przeciwko, żeby mieć takich teściów i szwagrów :).

Zawsze cieszyło mnie to wszystko, co niepozorne, każdy najmniejszy przyjazny gest z czyjejś strony i akceptacja mojej osoby przez tych, na których mi w jakiś sposób zależy. Dlatego to mnie po prostu rozczuliło i ucieszyło w takim stopniu, że postanowiłam upamiętnić w tej notce. Co za wspaniały dzień :). Tego poczucia jedności, zrozumienia i bliskości z rodziną Sebastiana nigdy nie zapomnę. I uważam, że warto było tworzyć te wypociny przez niemal cztery godziny, ponownie przypłacając niewyspaniem.

Na punkcie kontaktów międzyludzkich, a zwłaszcza z określonymi osobami, zawsze byłam wrażliwa i wyczulona... I tak zwyczajnie czułam się dzisiaj w pełni szczęśliwa :).

Kocham moje Słoneczko całym sercem i przepadam za jego rodziną, przez którą jestem w pełni akceptowana, a Sebastian jest akceptowany przez moją... Czy może być coś piękniejszego?