Archiwum 08 października 2004


:>
Autor: linka-1
08 października 2004, 18:38

Wczoraj... Był taki miły dzień... Późnym popołudniem zadzwoniła Aneta i powiedziała, że ona, Magda, Michał i Michał idą na imprezę i chcą, żebym się przyłączyła. Uznałam pomysł za absurdalny, ponieważ dzisiaj miałam na 8. Ale jednak dałam się przekonać i poszłam, zamierzając powrócić ostatnim dziennym autobusem – o 22:44. Dwie godziny to nie dużo, ale wystarczająco, żeby porozmawiać ze znajomymi i wymienić się wrażeniami związanymi ze szkołą. Okazało się, że jest to impreza integracyjna dla Akademii Ekonomicznej :>. Jednak bez problemu udało mi się wejść na własną legitymację i wprowadzić ze sobą Anetę. Kiedy staliśmy jeszcze przed klubem i szukaliśmy osoby, która mogłaby wprowadzić drugiego Michała, podszedł do mnie i Anety pewien facet i... wręczył nam po róży. Byłyśmy zaszokowane i cały czas zastanawiałyśmy się, czy nie jest to jakiś zły znak... Czy ta róża w jego rozumowaniu nie będzie nas do czegoś zobowiązywała :D. Okazało się jednak, że są to bezpodstawne obawy. Początkowo ludzi nie było aż tak wielu, ale około 21:30 nie można było znaleźć wolnego miejsca. Później parkiet zaroił się od ludzi i tańczyć trzeba było na minimalnej przestrzeni, którą miało się do dyspozycji. Zwyczajnie panował ścisk, ale... kiedy już zdecydowałam się wyjść na parkiet, długo z niego nie schodziłam... Ba, właściwie siedziałam na nim do końca. Przegapiłam swój dzienny autobus i zostałam zdana na pierwszy nocny – o 12:38. Kiedy wysłałam sms’a do domu, żeby o tym poinformować, rodzice nie byli zachwyceni. Poznałam niezwykle sympatycznego człowieka – Andrzeja, z którym przetańczyłam praktycznie cały ten czas. Najśmieszniejsze jest to, że nie usłyszałam, na jakiej jest uczelni, a kierunku już nie pamiętam. Wiem tylko, że jest z Namysłowa i że podoba się mu moje imię :]. Poznałam też numer jego komórki, ale z wiadomych powodów nie zrobię z tego żadnego użytku. Gdybym była sama, jak najbardziej. Ale przecież mam moje Słoneczko, które jest najważniejsze i tak już pozostanie :). Później wymknęłyśmy się z Metropolis, bo było zbyt tłoczno... A na zewnątrz klubu panował istny szał – wszyscy się pchali i chcieli wejść do środka, na co nie pozwalał ochroniarz. I tak powinien przestać wpuszczać ludzi zdecydowanie wcześniej... W każdym razie jakimś cudem udało się nam wydostać i odetchnąć. Miałyśmy jeszcze trochę czasu, więc wstąpiłyśmy do rockowego klubu o nazwie Garage, który znajdował się naprzeciwko. I miałyśmy to nieszczęście, że przysiedli się do nas trzej starsi faceci. Jeden miał o ile dobrze pamiętam 23 lata, drugi 35 (i miał żonę i 6-letnie dziecko), a trzeci nie pamiętam. Na wszelki wypadek skłamałyśmy i przedstawiłyśmy się jako Ula (Aneta), Kasia (Magda) i Monika (ja). Rzecz jasna kilka razy się pomyliłyśmy i zwróciłyśmy do siebie po prawdziwych imionach, ale oni się nie zorientowali. Uratowali nas znajomi Anety – Radek i Daniel czy też Damian (ach ta moja słaba pamięć :P), którzy dosiedli się do nas. Dzięki nim czułyśmy się bezpieczniej. Zgodzili się też poczekać z Magdą na jej brata, gdy my musiałyśmy pędzić na autobus. Na przystanku miał miejsce niemiły incydent, kiedy jakaś podpita dziewczyna przyczepiła się do Anety, kiedy ta zwróciła jej uwagę, że sama szuka zaczepki, a później ma pretensje, że ktoś się jej czepia. (Była niezwykle wulgarna i zaczepiała jakichś chłopaków, po czym na nich wrzeszczała). Myślałam, że dojdzie do rękoczynów, ale na szczęście dziewucha dała spokój, a Aneta nie dała się sprowokować. Obie z Anetą miałyśmy nadzieję, że nie wysiądą na naszym przystanku. Autobus przyjechał spóźniony i zapchany. Kiedy wyraziłam przypuszczenie, że się nie zmieścimy, jacyś chłopacy zrobili nam miejsce, a jeden nieomal wniósł mnie do autobusu :>.

Ok. 1 byłam w domu i musiałam dobijać się do drzwi (nie wzięłam kluczy), bo jak na złość wszyscy poszli spać, chociaż zazwyczaj o tej porze są jeszcze na nogach. Zanim coś zjadłam i się umyłam, była już 1:30. Położyłam się przed 2, a musiałam wstać o 6.Znowu się nie wyspałam, ale nie żałuję. Było warto :).

 

Dzisiaj nie mieliśmy łaciny, więc w większym gronie usiedliśmy sobie w bufecie i zaczęliśmy rozmawiać. Było bardzo sympatycznie. Śmialiśmy się, że na każdej przerwie coś kserujemy i kiedy tylko widzimy kogoś z klasy przy ksero, natychmiast upewniamy się, czy aby na pewno już to mamy :>. To, co zaoszczędzimy na książkach (których nie musimy kupować wielu, bo cały czas będziemy korzystać z innych), wydamy na ksero... Najprawdopodobniej zostawimy na tym w szkole prawdziwy majątek :>. Po każdych zajęciach dostajemy coś nowego do skserowania... Pogubić się w tym wszystkim można. Mam już cały plik kartek... Strach pomyśleć, co będzie później :D.

Okazuje się, że Ola (z którą jak na razie najlepiej się zaznajomiłam) i Marcin – słynny chłopak w dreadach :>, często bywali w Liverpoolu i pojawiają się tam po dzień dzisiejszy. Ola idzie dzisiaj i żałuję bardzo, że ja nie dam rady wpaść. No ale nie można mieć wszystkiego. Zaraz się biorę za czytanie lektury... Do listopada muszę przeczytać około 15 książek – w tym Iliadę, Odyseję i Mitologię Parandowskiego. A najgorsze, że w większości książki te są niedostępne, bo już dawno poznikały z wszystkich bibliotek. No ale jakoś to będzie... Żeby tylko zdążyć przeczytać to wszystko!!

Jak na razie najbardziej podobają mi się zajęcia z praktyk zawodowych i gramatyki opisowej języka polskiego. Najbardziej przerażają mnie natomiast historia literatury polskiej i powszechnej (z postrachem całego Kolegium) i gramatyki opisowej języka niemieckiego, z której wiele nie zrozumiałam. Kiedy chciałam zapisać to, co usłyszałam i zrozumiałam po niemiecku lub po polsku, ulatywał mi cały sens i za żadne skarby świata nie mogłam sobie przypomnieć, co właściwie chciałam zapisać. A przecież trzeba było słuchać dalej... Czarno to widzę, ale pociesza mnie, że niektórzy nie zrozumieli praktycznie ani słowa. Nie wiem, jak sobie damy z tym radę... Zobaczymy. Zaliczenia, prace, sprawdziany, kolokwia... Już mi się wszystko plącze i wiem tylko, że łatwo na pewno nie będzie. A nawet wręcz przeciwnie – cholernie ciężko. Ale może się uda...

 

Największym zmartwieniem w tej chwili jest dla mnie nieporozumienie z Sebastianem. Miał nadzieję, że dzisiaj się spotkamy, ale niestety nie jest to możliwe. Jutro właściwie przez cały dzień powinnam się uczyć, przepisywać notatki i czytać... A w niedzielę... zamierzamy ponownie gdzieś z dziewczynami wyskoczyć. Ciekawe tylko, czy mnie puszczą :P.

Okazuje się, że nie wiem kiedy znajdę czas na spotkanie z moim Aniołkiem.

I cholernie mnie to martwi...

 

Pierwszy tydzień za mną... Szkoda tylko, że każdy następny będzie coraz gorszy i coraz trudniejszy. Ale nie zamierzam się tak łatwo poddać :).

Mam nadzieję, że w końcu znajdziemy czas na jakąś imprezę integracyjną z ludźmi z mojej grupy :). Przecież do tej pory nie znam imion wszystkich spośród tych 39 osób, które do niej należą :).