Archiwum 22 sierpnia 2005


Pogrzeb mojego Dziadka...
Autor: linka-1
22 sierpnia 2005, 15:00

 

18.08.2005… To dzień, w którym odbył się pogrzeb mojego Dziadka…

Tych chwil i przeżyć nie zapomnę chyba do końca życia… Tak bardzo się bałam… O siebie, o najbliższych… Moja babcia zaczęła łykać łagodne ziołowe leki uspokajające. Ja połknęłam tylko dwie tabletki w obawie, żeby mi nie zaszkodziły…Obawiałam się, by gwałtowny płacz nie przeszedł czasem w histeryczny napad śmiechu. Moja mama z tego właśnie względu nie mogła w ogóle zdać się na jakiekolwiek leki.

Bałam się w ogóle przestąpić próg kaplicy, w której spoczywały zwłoki mojego Dziadka. A jednocześnie wiedziałam, że muszę się z nim pożegnać po raz ostatni… Około godziny 12 pojechaliśmy do kaplicy… Po krótkiej modlitwie wszyscy zaczęli kolejno podchodzić do trumny. Ja też tak uczyniłam… Ale nie byłam w stanie tak jak każdy dotknąć ręki mojego Dziadka. Kiedy tylko na niego spojrzałam, wybuchłam niepohamowanym płaczem… Od tej chwili nie mogłam się już na dłużej uspokoić i powstrzymać napływających do oczu łez. Kiedy zaczęliśmy odmawiać różaniec, co chwilę głos wiązł mi w gardle. Miałam przy sobie tylko jedną paczkę chusteczek… Wykorzystałam je szybciej, niż mogłam przypuszczać. Moja siostra dała mi własną. W niedługi czas później i one nie nadawały się już do użytku. Zapytałam przerażona, czy moja siostra ma jeszcze jakieś chusteczki przy sobie. Dostałam już ostatnie trzy. Starałam się patrzeć w ziemię i o niczym nie myśleć. Na szczęście ogromne wieńce zasłaniały mi w zasadzie widok trumny. Jednak co jakiś czas mój wzrok padał to na widoczne z miejsca, w którym stałam, czoło dziadka, to na jego nogę lub buta… I na nowo wybuchałam płaczem… Ale najgorsze było to, że oczami wyobraźni widziałam już chwilę spuszczania trumny do dołu i zasypywania jej ziemią. Myśl, że ciało Dziadka spocznie pod ziemią i już nigdy nie dane nam będzie go ujrzeć, była tak straszna, że nic nie było w stanie sprawić, bym się uspokoiła i przestała płakać. Ludzie coraz liczniej zaczęli napływać do kaplicy… Modlili się chwilę, składali pod trumną kwiaty i podchodzili, by pożegnać się z Dziadkiem i po raz ostatni na niego spojrzeć. Starałam się na to nie patrzeć, ale kątem oka i tak widziałam, kiedy kładli swoją dłoń na jego rękach oplecionych różańcem… Zastanawiałam się, kim mógł być dla nich mój Dziadek. Rodzina ze strony Dziadka jest bardzo liczna, a ja nie znam nawet połowy z tych osób. Ludzie starsi, młodsi, całkiem młodzi, a nawet dzieci… Wszyscy chcieli być z nim i towarzyszyć mu w jego ostatniej podróży. Tylko kilka razy spojrzałam na twarze najbliższych. Nie byłam jednak w stanie znieść widoku zaczerwienionych oczu, ocierania łez… To wszystko powodowało, że sama zaczynałam płakać. Modliłam się o to, by jak najszybciej upłynęły te dwie godziny. Nie mogłam już tego wytrzymać… Miałam ochotę chociaż na chwilę wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć świeżego powietrza… Ale nie mogłam tego zrobić… Mogłam tylko stać i płakać… To wszystko zaczynało być ponad moje siły. Nie wiedziałam już co robić, czym zająć myśli, gdzie podziać oczy. W kaplicy zrobiło się bardzo tłoczno… Stałam przyciśnięta do ściany i cieszyłam się, że ludzie całkowicie zasłonili mi widok. Że ja nie jestem już tak bardzo widoczna… Moja siostra trzymała się najlepiej. Kuzynki miały czerwone oczy, ale powstrzymywały się od płaczu. Ja tak nie potrafiłam… A jednocześnie nie chciałam zwracać na siebie uwagi. Znowu zaczęłam myśleć o chwili, gdy ziemia zakryje trumnę Dziadka. Zastanawiałam się, czy będę jeszcze miała okazję podejść do trumny Dziadka. Potrzebowałam tego… Chciałam po raz ostatni pocałować go w policzek. Tak samo, jak wówczas, gdy jeszcze żył… Myślałam też o wszystkim, co wycierpiał przed śmiercią... Jaki był biedny, wychudły, zmizerowany... A łzy płynęły nieprzerwanym strumieniem… Liczyłam na to, że w końcu mi ich zabraknie… Ale tak się nie stało. Nie miałam już chusteczek. Wycierałam nos w ostatnią, która mi została… Całą mokrą. Co chwilę musiałam przerywać modlitwę… Odmawiałam ją, poruszając ustami, ale nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Zdarzało się, że w krótkiej chwili ciszy, która następowała, dawał się słyszeć mój gwałtowny szloch. W końcu przybył ksiądz… Odmówił krótką modlitwę… Może nawet zrobił coś jeszcze, ale już nie pamiętam… A później wyszedł i polecił pożegnać się rodzinie ze zmarłym. Oderwałam się od ściany, o którą się opierałam, by nie widać było drżenia nóg. Czułam, że inaczej mogłabym się na nich nie utrzymać. Widziałam, jak babcia po raz ostatni dotykała Dziadka… Głaskała go po twarzy, rękach… Coś do niego mówiła… Przede mną była już tylko siostra… Dotknęła ręki Dziadka… Nadeszła moja kolej… Zdałam sobie sprawę, że z powodu otaczających trumnę kwiatów, nie uda mi się dosięgnąć do policzka Dziadka… Mogłabym się na nią przewrócić. Podeszłam więc do przodu trumny, gdzie spoczywała głowa mojego Dziadka i pocałowałam go w czoło… Takie zimne… Dziadek wyglądał, jakby spał.

Pisząc tę notkę, wracam myślami do tych ciężkich chwil… I płaczę…

Kiedy odeszłam już od trumny, płakałam rozpaczliwiej niż poprzednio. Wiedziałam, że to już ostatni raz, kiedy widzimy Dziadka… Poprosiłam moją mamę o chusteczki. Dała mi tylko dwie. Później zatonęłam w ramionach babci i już wszystko przysłoniły mi łzy. Tymczasem trumna Dziadka została zamknięta… Do wieka przyczepiona została wiązanka… Od pięciu wnuczek Dziadka… Dagmary, Eweliny, Jarosławy, Aleksandry i Anny… Każda z nas trzymała różę, którą miałyśmy rzucić na trumnę Dziadka, nim zostanie przysypana ziemią.

Podobno wiązanka spadła z trumny, gdy wynosili ją z kaplicy. Nawet tego nie zauważyłam… Nie dostrzegałam też morza ludzi, którzy czekali na zewnątrz… Widziałam tylko idącą przede mną babcię, podtrzymywaną przez wujka i mamę. Trumna przeniesiona została do kościoła. W trakcie mszy trzymałam się lepiej. Tylko kilka razy potrzebowałam chusteczki.

Ciągle dźwięczą mi w uszach słowa księdza: „Śmierć nie jest końcem, jest dopiero początkiem”. To prawda… Wierzę w to, ale to wcale nie przynosi ukojenia… Tak trudno przyjąć do wiadomości i pogodzić się z tym, że już więcej kogoś nie zobaczymy… A przynajmniej nie na tym świecie.

Kiedy msza dobiegła końca i wszyscy poza najbliższą rodziną wyszli z kościoła, jakiś starszy pan, który siedział w drugiej ławce obok mojej babci, podszedł do mnie i zapytał, kim my jesteśmy. Wyjaśniłam mu, że wnuczkami. Pytał jeszcze, czy jesteśmy dziećmi syna czy córki Dziadka. Początkowo się źle zrozumieliśmy, ale chyba ostatecznie udało mi się wszystko mu wyjaśnić. Później dowiedziałam się, że tak jak przypuszczałam, był to jakiś kolega Dziadka.

Podążyliśmy na cmentarz. Ludzie otoczyli trumnę Dziadka… Stałyśmy z moimi kuzynkami nieco dalej… To uniemożliwiło nam rzucenie róż na trumnę zgodnie z planem. Nim się spostrzegłyśmy, trumna przykryta została górą różnych wieńców i kwiatów. W związku z tym róże ułożone zostały na samym wierzchu.

Teraz sobie myślę, że może dobrze się stało, że różni ludzie ustawili się bliżej niż najbliższa rodzina… Dzięki temu oszczędzony mi został widok, którego tak bardzo się obawiałam i którego mogłabym nie znieść. Wszystko poszło tak sprawnie i szybko… Dopiero po fakcie dowiedziałam się od mamy, że trumna została naprawdę głęboko opuszczona w głąb ziemi, by babcia zgodnie z życzeniem mogła być kiedyś pochowana w tym samym grobie… Ja wsłuchiwałam się w słowa księdza i widziałam jedynie, kiedy jako pierwszy rzucił garść ziemi. Nie widziałam jednak, gdzie ta ziemia spadła. Nie widziałam więcej trumny, a jedynie górę kwiatów na niej spoczywającą. Kiedy ksiądz odprawił ostatnie obrzędy i odszedł, większość ludzi szybko się rozeszła. Stałyśmy razem z moimi kuzynkami i rozglądałyśmy, by zorientować się, kim są ludzie, którzy pozostali. Podeszła do nas jakaś kobieta, która powiedziała, że jesteśmy tak bliską rodziną, a widujemy się niezmiernie rzadko i to na dodatek w takich przykrych okolicznościach. Skłonna byłam przypuszczać, że była to moja chrzestna, której nie widziałam od czasu moich 18. urodzin. Jednak myliłam się… Okazało się, że była to niejaka ciocia Ewa. Moja kuzynka Ania najlepiej się orientowała w tych rodzinnych powiązaniach i objaśniała nam, kto jest kim. Później podszedł do nas jakiś młody chłopak przedstawiając się jako nasz kuzyn Arek. Byłyśmy zaszokowane faktem posiadania jakiegoś kuzyna. Z tego, co zrozumiałam wynika, że jest to syn syna Dziadka brata, a bardziej po ludzku wnuk brata Dziadka. Jak już wspominałam, rodzina Dziadka jest bardzo liczna, a nam nie dane było poznać nawet połowy z nich. Z tego też powodu czułam się trochę nieswojo. Iwiny są małą wioską nieopodal Bolesławca i to chyba w połowie zamieszkaną przez rodzinę ze strony Dziadka.

Później udaliśmy się do świetlicy, gdzie dla rodziny i przyjaciół przygotowany był poczęstunek. Kiedy tylko przekroczyłam próg tej świetlicy, poczułam przygnębienie. Znajdowało się w niej sporo osób. Przygotowania były na ok. setkę, jednak część osób się rozjechała. Czułam się jak na jakimś przyjęciu, co nie bardzo mi się podobało. Gwar głosów, śmiechy, uśmiechy… Zupełnie jak na weselu, a nie stypie. Tak jakby opuszczenie murów kościoła i cmentarza równoznaczne było z pożegnaniem smutku i odzyskaniem dobrego humoru.

Kiedy już sala opustoszała, odetchnęłam z ulgą. W pewnym momencie pochyliłam się, by podnieść z ziemi torebkę i poczułam, jakby moja głowa miała za chwilę eksplodować. Jeszcze nigdy nie odczuwałam podobnego bólu gdzieś w głowie (bo nie można tego nazwać bólem głowy). Nie wiem czy spowodowane to było ponad dwugodzinnym płaczem czy może czymś innym. W każdym razie dokuczało mi jeszcze przez długi czas. Dopiero wieczorem ustało.

Wdzięczna jestem moim dwóm młodszym kuzynkom, które zostały ze mną u babci na noc, za bawienie mnie rozmową. Ania jest taką gadułą, że usta się jej w zasadzie nie zamykały. Wysłuchałam wielu opowieści, czasami bardzo zabawnych i nie miałam czasu na smutne myśli, wspomnienia i rozpamiętywanie pogrzebu. Wymęczyło mnie to tak, że nie miałam siły się uśmiechnąć, a w końcu nawet z trudem dobywałam głos. Koło godziny 23 padałam już z nóg.

Dziadek bez wątpienia miał piękny pogrzeb… A sam wyglądał w tej trumnie tak spokojnie i dystyngowanie… Nie wyglądał na takiego zmizerniałego, jakim był przed śmiercią.

Przypominają mi się słowa mojej mamy, która opowiadała, że w pewnym momencie Dziadek wyglądał, jakby zaczął tajeć (bo przechowywany był w chłodni, żeby ciało wytrzymało do pogrzebu) i trzeba mu było otrzeć twarz chusteczką, bo wystąpiły na nią kropelki wody. Jedna z nich ulokowała się w kąciku półprzymkniętego oka Dziadka, co wyglądało zupełnie, jakby płakał… Dobrze, że moja mama nie podzieliła się tym spostrzeżeniem z babcią…

Najbardziej jest mi żal mojej babci, bo teraz została sama w domu, gdzie każdy przedmiot przywołuje wspomnienia … Gdzie wszystko kojarzy się jej z Dziadkiem. Wyobrażam sobie, jak musi jej być ciężko... Wystarczyło, bym w niedomkniętej szafie zobaczyła kilka swetrów Dziadka i jego czapeczkę, by z moich oczu popłynęły łzy... A ona będzie musiała to wszystko uporządkować, przejrzeć... Moja Babcia, która nie pamięta życia bez Dziadka, teraz musi się nauczyć zmagać z codziennością sama. Tylko ona i jej myśli… Prawdopodobnie niedługo do niej pojadę… Do października mam jeszcze wakacje, więc mogę jej trochę dotrzymać towarzystwa. Póki co robi to ciocia Frania, która jest na miejscu, w Iwinach.

Jednak nim pojadę, muszę załatwić kilka spraw… W tym jedną najważniejszą. Poszukujemy dla babci małego pieska rasy West Highland White Terrier poza rodowodem. Babcia zawsze pragnęła mieć psa i mówiła dawniej, że jakby była sama, to by go sobie sprawiła. Babcia potrzebuje kogoś, komu mogłaby się wygadać, kim mogłaby się zajmować i opiekować… Pies, w odróżnieniu od cioci Frani, będzie jej mógł towarzyszyć zawsze i wszędzie. Zmusi babcię do wyjścia z domu, ugotowania czegoś, zatroszczenia się o siebie. Gdyby działo się coś złego, zaalarmuje kogoś. A babcia będzie miała kogo kochać, pogłaskać, przytulić.

Problem jest jednak taki, że takie pieski są bardzo drogie. Kosztują ok. 1000 zł. Najtańszy, jakiego udało nam się znaleźć, kosztował 800zł. Jeśli nie będzie wyjścia, trzeba będzie tyle zapłacić…

 

PS. Powoli zaczynam dochodzić do siebie… Nawet potrafię się uśmiechać i śmiać… Bo mimo wszystko życie toczy się dalej. Śmierć Dziadka jest ogromną stratą, ale trzeba się z nią pogodzić. Na pewno będzie nam go brakowało i nigdy o nim nie zapomnimy… Ale Dziadek na pewno by nie chciał, żebyśmy się smucili. Chociaż tak bardzo pragnął żyć, w ostatnich chwilach swojego życia wydawał się być pogodzony ze śmiercią. W mojej pamięci żyć będzie wiecznie… I zawsze będzie obecny w moim sercu… Ale muszę postarać się normalnie żyć…

Niedługo powinnam powrócić na blogi…