Archiwum wrzesień 2005, strona 1


Kochać bardziej :)
Autor: linka-1
14 września 2005, 20:44

Wydaje mi się, że z każdym dniem, z każdą sekundą Kocham go coraz bardziej Znowu. A przecież jeżeli wydawało się to niemożliwe jakiś czas temu, to teraz jest jeszcze bardziej nierealne... A może się mylę? Jak myślicie :)?

 

Żadnych obaw, żadnych wątpliwości… Tylko ta wszechogarniająca miłość. Cudownie…

 

Bagnista przygoda :D
Autor: linka-1
11 września 2005, 13:49

 

W piątek spotkałam się z moimi koleżankami z liceum… Dobrze było je zobaczyć :). Magda w końcu wróciła z Kanady. Poza tym, ku mojemu zdziwieniu, pojawiła się również Maja, której nie widziałyśmy odkąd skończyłyśmy liceum. Co prawda kilka razy spotkałam ją w autobusie, kiedy jechałam lub wracałam z uczelni, ale poza tym nie miałyśmy ze sobą do czynienia. A przecież kiedyś należała do naszej paczki. Andżelika i Izka nie zostały powiadomione, więc zwyczajowo były jeszcze Aneta i Kasia :).  

Kiedy zastanawiałyśmy się, gdzie pójść, Aneta oznajmiła, że nie stać ją na klub. Ponieważ było ciepło i pogoda dopisała, postanowiłyśmy zostać gdzieś w plenerze. Majka zaproponowała, żebyśmy poszły pod Most Milenijny. Zaopatrzyłyśmy się więc w piwa w sklepie monopolowym i pojechałyśmy.

Nigdy wcześniej nie przejeżdżałam w okolicach tego mostu, więc go dotychczas nie widziałam. Spodobał mi się, bo był tak ładnie oświetlony. Maja poprowadziła nas i usiadłyśmy na murku, skąpane niebieską poświatą. Rozmawiałyśmy wesoło i opowiadałyśmy sobie o wszystkim, co się nam przydarzyło. Później nadeszła grupka młodzieży, która usiadła powyżej. Wyglądało na to, że co jakiś czas nam się przysłuchiwali i śmiali razem z nami. Kiedy w pewnym momencie zeszło nam na temat śmierci, wypadków itd., miałam chwilę załamania i zaczęłam płakać. Odkąd pamiętam, kiedy coś było nie tak, lub gdy w ostatnim czasie przytrafiło mi się coś przykrego, rozklejałam się na imprezach. Kiedy Magda zaczęła opowiadać coś śmiesznego, nie mogłam się powstrzymać i prychnęłam śmiechem, co Kasia skwitowała mówiąc, że jestem nienormalna, bo najpierw płaczę, a później się śmieję, po czym pogłaskała mnie po głowie. Zdołałam pozbyć się smutnych myśli i skupiłam się tylko na tym, co się działo. Kiedy wypiłyśmy już nasze piwa, postanowiłyśmy wracać i udać się do jakiegoś klubu na imprezę.

Kasia z Anetą szły przed nami, a ja, Majka i Magda nieco z tyłu. W pewnym momencie Magda postanowiła przejść na skróty, więc my poszłyśmy za nią. Zeszłyśmy z górki i odkryłyśmy zdumione, że znalazłyśmy się w… bagnie!! Później Kasia z Anetą opowiadały nam, że nie mogły uwierzyć w to, że wszystkie zeszłyśmy w te szuwary. Nie wydałyśmy z siebie żadnego głosu… Żadna z nas nawet nie przeklęła, co rzeczywiście wydaje się dziwne :D. Myślę, że po prostu byłyśmy zbyt zaskoczone :). Kiedy obejrzały się za nami, najpierw straciły z oczu głowę Magdy, później moją, a Majka, która szła ostatnia, wyglądała tak, jakby upadła na kolana (co okazało się prawdą :>) :D. Majka wygramoliła się z bagna pierwsza. Usłyszałam, że Magda woła, żebyśmy jej pomogły, bo zgubiła buta. Zastanawiałam się, co zrobić i zaczęłam krzyczeć, że musimy pomóc Magdzie. Ponieważ jednak nie chciałam grzęznąć w moich sandałach dalej, wyszłam na drogę. Po chwili wynurzyła się Magda i kiedy ją zobaczyłam, zaczęłam się śmiać jak opętana. Wyglądała jak Murzyn – ręce całe czarne (bo grzebała w bagnie w poszukiwaniu klapka), nogi całe czarne, tak jak i podwinięte nogawki jej spodni i na dodatek tylko w jednym bucie na nodze. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Majka wcale nie lepiej – właściwie całe spodnie miała w błocie. Co więcej jej biała bluzka po jednej stronie była cała czarna :>.  Ja z nich wszystkich wyglądałam najlepiej – miałam pobrudzone jedynie spodnie i twarz, bo nieopatrznie dotknęłam jej umazanymi w błocie rękami. Później okazało się, że jedno pasmo włosów też miałam oblepione tym błotem. Patrzyłyśmy na siebie, umierając ze śmiechu. Aneta miała aparat, więc pstryknęła nam kilka fotek. Ale oto pojawiło się pytanie, co mamy ze sobą zrobić. W takim stanie nie mogłyśmy się pojawić w żadnym klubie :D. Podążyłyśmy na przystanek, ciesząc się, że jest już późno, bo nie było wiele ludzi. Nie wzbudziłyśmy więc na szczęście wielkiej sensacji. Magda wyrzuciła drugiego klapka i szła na boso. Postanowiła zadzwonić do brata i przekonać go, by po nas przyjechał. Zdecydowałyśmy się trochę umyć u Magdy i w coś przebrać, a dopiero później pojechać do klubu. Jakieś 20 minut później Michał podjechał pod Biedronkę, gdzie na niego czekałyśmy. Władowałyśmy się wszystkie do samochodu (Majka i Magda ze zsuniętymi do kolan spodniami, by nie pobrudzić tapicerki :D), ale Michał zaprotestował i powiedział, że nie może zabrać nas wszystkich, bo zapłaci mandat. Kasia z Anetą wysiadły i umówiłyśmy się z nimi w Poolu. Michał zapytał, co my wyrabiałyśmy, bo śmierdzi od nas niesamowicie :D. Stwierdziłyśmy zgodnie, że coś takiego mogło się przytrafić tylko nam. Zawsze, kiedy się spotykamy, coś się nam przydarza. Gdybyśmy mogły przypuszczać, że pójście „na skróty” przypłacimy wylądowaniem w szuwarach… :D. Majka zarzekała się, że bywała tam wiele razy, ale nie miała pojęcia, że są tam jakieś bagna. Mama Magdy była wkurzona, więc Magda ukryła nas w pokoju, a sama poszła się z nią rozmówić. Po chwili zakomunikowała, że jako że jest najbardziej ubrudzona, idzie się umyć pierwsza. Kiedy wyszła po jakimś czasie oznajmiła, że to co prawda schodzi, ale nie udało się jej domyć, więc po nas pójdzie do łazienki jeszcze raz. Powędrowałyśmy z Mają do łazienki. Gdy ujrzałam w lustrze swoją umazaną twarz, zaczęłam się śmiać. Kiedy Maja skończyła się myć, wzięła swoje dżinsy i strzepnęła je do wanny. Momentalnie cała wanna była czarna – pokryta błockiem. Umyłam wannę, a później sama zaczęłam się myć, odkrywając ze zdziwieniem, że nawet łokcie miałam umazane. Jednej pięty żadną miarą nie mogłam doczyścić :D. Następnie podreptałam do pokoju, gdzie Magda wręczyła mi jakąś czarną spódnicę. Miałam niesamowite szczęście, bo Magda dostała tę spódnicę od jakiejś ciotki w Kanadzie. To była eska. Madzia jest nieco przy kości, więc każdy z jej ciuchów normalnie by ze mnie spadał :D. Majka dostała jakieś spodnie, w których wyglądała całkiem dobrze. Ale kiedy obejrzałam się w lustrze zakomunikowałam, że nie mogę wyjść tak na ulicę :>. Cała na czarno, a sandały jasne :D. Nie miałam jednak wyjścia. Zapewniały mnie co prawda, że całkiem mi w niej dobrze, ale ta spódnica nie była w moim stylu. Gdyby nie ta falbanka u dołu… Całe szczęście, że przynajmniej czarna i do kolan. W innej po prostu bym nie wyszła :]. Zapakowałyśmy nasze usmarowane spodnie do reklamówki i wyszłyśmy od Magdy. Cały czas czułyśmy jednak ten nieprzyjemny zapach bagien i zbutwiałych liści. Gdy znalazłyśmy się na dworze, zaczęłyśmy rozmyślać, jak się dostaniemy do rynku. Zobaczyłyśmy jakiś podjeżdżający autobus, więc do niego wskoczyłyśmy. Magda zapytała jakiegoś chłopaka, czy dojedziemy nim do rynku, ale on pokiwał przecząco głową. Magda dopytywała więc, czy przynajmniej gdzieś w okolice rynku. Stwierdził, że mogłybyśmy pojechać do końca (chyba na Oporów) i stamtąd się przejść. Wysiadłyśmy jednak po kilku przystankach i pieszo dotarłyśmy do rynku :). Po drodze zahaczyłyśmy o McDonalda, bo umierałyśmy z głodu. Kasia z Anetą czekały na nas chyba co najmniej dwie godziny. Zanim weszłyśmy do klubu, ochroniarze obmacali nasze torebki i reklamówki. Ja trzymałam swój worek szczelnie zamknięty, więc ochroniarz do niego nie zaglądał, ale Majka otworzyła swój worek. Bez wątpienia do nozdrzy ochroniarza musiał dotrzeć ten smród :D. Nie chcę wiedzieć, co sobie musiał pomyśleć :D. Najprawdopodobniej tyle, że przybyłyśmy z jakiejś wioski i że z niewiadomych przyczyn nosimy w torbie błoto :D. Aneta, kiedy mnie ujrzała w moim nowym stroju, zaczęła się dusić ze śmiechu :D. Ponieważ po pewnym czasie przestała nam odpowiadać muzyka w Liverpoolu, udałyśmy się do Od zmierzchu do świtu. Poczułyśmy jednak z Majką, że jeśli wejdziemy do klubu, zwymiotujemy. Miałyśmy już dosyć głośnej muzyki, gwaru, tłoku. Zostałyśmy więc na zewnątrz, pomimo próśb pozostałych. Po jakieś półgodzinie dziewczyny wyszły. Miałyśmy ochotę, żeby napić się czegoś bezalkoholowego, więc zahaczyłyśmy o monopolowy. Siedziałyśmy na zewnątrz i czekałyśmy na autobus, którym Aneta z Majką miały wrócić do Leśnicy. Tradycyjnie już, kiedy tak sobie siedziałyśmy, podeszło do nas jakichś dwóch chłopaków. Przywitali się i zaczęli coś do nas mówić. Zabawne było to, że wszystkie uważałyśmy, że są to znajomi którejś z nas. A tymczasem byli zupełnie obcy. Jeden z nich powtarzał co chwilę, że czasem patrzy w lustro i myśli sobie, jaki to on jest fajny :D. Nie był zły, ale żeby tak o sobie samym mówić i to jeszcze przy obcych :>? Później przyjechał ich autobus, więc się ich pozbyłyśmy. Niedaleko nas przechodziło jakichś dwóch innych chłopaków i ku naszemu zdziwieniu Magda za nimi pobiegła i zaczęła krzyczeć: „Mateusz?! Wiktor?! Mateusz, czy jednak nie?”. Tak mnie to rozbawiło, że zaczęłam się śmiać. To był Mateusz, nasz (mój i Magdy) kolega z podstawówki, ale jak ona go poznała po takim czasie i to jeszcze z odległości, to ja nie wiem :). Pogadaliśmy chwilkę i pożegnaliśmy się. Aneta z Majką odjechały, a ja z Kasią odstawiłyśmy Magdę pod Poola, gdzie wpół do 3 miał po nią przyjechać brat. Później same powędrowałyśmy na nasz przystanek i czekałyśmy chwilę na mój autobus – 243. Ulokowałyśmy się wygodnie i rozmawiałyśmy, gdy nagle Kasia szepnęła mi do ucha, że spadamy stąd, bo za nami stoi Pikaczu – nasz kolega z liceum. Poderwałyśmy się z miejsc jak poparzone i wywędrowałyśmy na koniec autobusu. Nie chodziło o to, że go nie lubiłyśmy, ale po prostu nie miałyśmy ochoty z nim rozmawiać. Nie mieliśmy niestety wspólnych tematów. Przypomniało mi się od razu, jak Piotrek kiedyś na jednej domowej imprezie chodził za mną z gitarą i śpiewał mi serenady :D. Kilka przystanków dalej Kasia wysiadła, a ja szczęśliwie dojechałam do domu. Obawiałam się, że mój ojciec jak zwykle będzie na mnie czekał w przedpokoju, ale na szczęście wszyscy usnęli. Na pewno zorientowałby się, że wróciłam ubrana inaczej. Umyłam się cicho, wrzuciłam spodnie do miski i przykryłam, a spódnicę ukryłam w szafie. Moi rodzice nie mogli się dowiedzieć o tej przygodzie, bo wytłumaczyliby sobie wszystko w ten sposób, że do bagna wpadłyśmy, bo byłyśmy pijane, co nie było prawdą :).

Rano, kiedy się obudziłam, zobaczyłam sms’a od Magdy następującej treści:

„Ale wałek. Masakra, zasnąć przez ten smród nie mogę! Kurwa, że też nam zawsze coś musi się trafić! A do tego bagna na bank srali i sikali, a my w tym siedziałyśmy!”. Zawyłam ze śmiechu. Mam nadzieję, że to nie jest prawdą. W końcu kto by ryzykował, sikając na bagnach :D? Faktem jest jednak, że nie odważyłam się umyć głowy, by nie pobudzić rodziców i babci i nim zasnęłam, cały czas czułam na włosach ten przykry zapach :/. Rano umyłam głowę dwa razy, by mieć pewność, że nic mi z tego nie zostanie.

Aż strach pomyśleć, co się nam przytrafi, kiedy wybierzemy się gdzieś następnym razem :D. Ale czy może być coś gorszego, niż kąpiel w bagnie :D?

 

Zdrada
Autor: linka-1
09 września 2005, 09:23

 

Kiedyś wydawało mi się, że prawdziwa miłość wszystko wybaczy… Że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. Ale teraz wiem, że jednego po prostu nie byłabym w stanie przebaczyć (nawet gdybym chciała) - zdrady. Jest to bowiem dla mnie równoznaczne z podeptaniem miłości i wszystkiego, co najpiękniejsze, co łączyło dwoje zakochanych ludzi. Zbrukanie uczciwości, wierności, odpowiedzialności… To coś tak potwornego i obrzydliwego, że nie mieści mi się w głowie. W końcu, jeśli ktoś decyduje się pójść do łóżka z kimś innym, to coś go musi w tym kimś pociągać, zachwycić. To takie krzywdzące w stosunku i z punktu widzenia osoby zdradzonej. Może to też oznaczać, że takiej osobie czegoś w związku brakowało i zamiast porozmawiać o tym z partnerem i poszukać jakiegoś rozwiązania, postanowiła ona znaleźć to gdzie indziej i popchnęło ją to do tak niegodnego czynu :/. Oczywiście zdarza się też, że ktoś jest tak pijany, że nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co robi i to, jak wygląda kobieta / mężczyzna, jest mu w zasadzie obojętne. To jednak skrajny przypadek, który i tak niczego nie tłumaczy. Nie potrafiłabym szanować kogoś takiego… Takie zachowanie jest dla mnie odrażające, równoznaczne ze zezwierzęceniem się… Człowiek musi umieć nad sobą panować i nie doprowadzać się do takiego stanu, kiedy traci nad sobą kontrolę. Przecież czymś się od zwierząt różnimy…

 

Bolałaby mnie nawet zdrada duchowa - w samych myślach, a co dopiero taka przejawiona w czynach… Gdybym została zdradzona, załamałabym się… Moje życie rozpadłoby się na kawałki. Utraciłabym całą ufność i wiarę w uczciwość i szlachetność ludzi i nie potrafiłabym sobie z tym poradzić. Prawdopodobnie przez długi czas nie byłabym w stanie zaufać innemu mężczyźnie. A może już nigdy by mi się to nie udało…? Zależałoby to pewnie od tego, jak wiele by mnie z mężczyzną łączyło, ile by on dla mnie znaczył…

Mówi się, że zanim dojdzie do zdrady fizycznej, poprzedza ją najpierw zdrada duchowa, emocjonalna. Już tylko ona może poczynić ogromne szkody i spustoszenie… A wtedy do przekroczenia granicy już tylko jeden krok…

Trudno mi uwierzyć w to, by komuś mogły przychodzić do głowy myśli, których by sobie nie życzył. A jeśli ktoś w myślach zdradzałby partnera, to chyba nie miałby większych oporów, by zrobić to także w rzeczywistości. Prawdą jest jednak, że aby do tej zdrady doszło, trzeba na nią przyzwolić.

 

Czy Waszym zdaniem zdradą jest np. flirtowanie z kimś przez Internet lub też na żywo (w końcu flirtuje się w określonym celu, nie jest to zwykła rozmowa) lub umówienie się z osobą, która nas zauroczyła? Moim zdaniem tak, chociaż rzecz jasna jest to łagodniejsze oblicze zdrady. Dla mnie jest to igranie z ogniem i to na dodatek nieuczciwe… W końcu, jeśli się jest w stałym związku, nie ma się prawa flirtować lub umawiać na randkę z kimś innym. Kiedy taka osoba zajmuje coraz więcej miejsca w naszych myślach, kiedy zaniedbuje się dla niej swojego partnera, to czy może się stać jeszcze coś gorszego oprócz samego aktu seksualnego lub porzucenia?

 

Jak daleko Waszym zdaniem można się posunąć, nim określi się coś mianem zdrady? Niewinny flirt, spotkanie (już nie tylko czysto koleżeńskie – a np. jako następstwo flirtu), pocałunek, czy może dopiero wylądowanie z kimś w łóżku?

 

Skoro sama postępuję uczciwe i oddaję się cała ukochanej osobie, tego samego oczekuję od niej. Czy nie jest to słuszne? Uczucia ukochanej osoby są dla mnie świętością i wymagam, by druga strona także się liczyła z moimi.

 

Zdaniem psychologów, istnieje coś takiego jak genetyczne predyspozycje do niewierności. Najczęściej wykazują je mężczyźni, którzy mieli w rodzinie jakiegoś niewiernego faceta (np. ojca lub brata). Cechuje ich duża inteligencja, pewność siebie, ambicja i... odpowiedzialność.

Nie wiem, co sądzić na ten temat… Taka myśl wydaje mi się zbyt okropna. Podejrzliwość względem jakiejś osoby tylko dlatego, że w jej rodzinie ktoś okazał się niewierny, wydaje mi się niesprawiedliwa. Śmiem twierdzić, że takie rzeczy zależą od wpojonych zasad moralnych, wrażliwości, uczciwości, szacunku do siebie samego i drugiej osoby i poczucia odpowiedzialności za nią. A także od siły i prawdziwości uczucia, którym darzymy drugą osobę. Czy jakieś niechlubne wzorce mogą nad tym wszystkim zwyciężyć? Czy tzw. predyspozycje do niewierności mają być usprawiedliwieniem??

 

Znalazłam dwa cytaty, z którymi nie mogę się zgodzić.

 

"Czasem trzeba dokonać małej zdrady, by się uchronić przed dużą"

 

"Nie każda zdrada jest prawdziwą zdradą. Czasem to tylko awaria hamulców moralnych"

 

Moim zdaniem zdrada, to zdrada. Oczywiście może być ona bardziej lub mniej okropna zależnie od tego, jak daleko się człowiek posunął i czy żałował czy też nie zrobiło to na nim większego wrażenia… Dla każdego z nas jednak ta granica i ocena danego czynu i skali niewierności będzie inna… Ale sam fakt pozostaje faktem i nie daje się temu zaprzeczyć i wymazać go z życiorysu.

Są rzeczy, z którymi można się pogodzić i je wybaczyć, a są takie, w obliczu których nie jest to możliwe…

Dla mnie nie istnieje coś takiego, jak awaria hamulców moralnych. Moralność albo się posiada, albo nie. Albo przestrzega się własnego kodeksu i podejmuje się decyzje zgodnie z własnym sumieniem i tym, w co się wierzy, co uznaje się za słuszne i zgodnie z tym, czy coś się nam godzi, czy nie, albo pozwala się sobie na rozprężenie i porzucenie wszelkich zasad, tłumacząc to w równie głupi sposób.

Prawdziwość zdrady… Kiedy zdradza się drugiego człowieka i zawodzi pokładane w nas zaufanie, wyrządza się krzywdę. A to oznacza, że coś jest nie tak… Oczywiście łatwiej wybaczyć czyn mniej szkaradny…

 

„Zdrada? Nawet jeżeli tylko / aż duchowa, bez trudu rujnuje uczucie”.

 

Dla niektórych ważne są tylko czyny… Ale nie dla mnie… Dla mnie liczą się także myśli, słowa, wyobrażenia… O ileż byłoby mi łatwiej, gdybym się tak wszystkim nie przejmowała… Gdyby nie było mnie można tak łatwo zranić… Niestety. Jestem taka, a nie inna. Nie zmienię swojej natury. I będę za to pokutowała i cierpiała…

 

PS. Kiedy rozmawiałam na ten temat z Sebastianem, dowiedziałam się, że dla niego flirt nie jest jeszcze zdradą. Kiedy zdziwiona zapytałam, czy by mi na to pozwolił, odparł że tak :]. Ciekawa jestem, czy naprawdę tak myśli (jeśli tak to jestem pod wrażeniem :>), czy napisał tak, bo wie, że nie mogłabym tak postąpić, skoro sama traktuję to inaczej i jemu nigdy bym na flirt z innymi kobietami nie pozwoliła :D.

 

Wredota ze mnie.
Autor: linka-1
06 września 2005, 21:49

Czasami jestem naprawdę wredna. Nie podejrzewałabym się o to… Skąd we mnie tyle żółci, złości i złośliwości? Być nieznośnym, to jedno, a być nie do wytrzymania, to drugie. Czy ja się kiedyś nauczę panować nad swoimi emocjami? Czasami mnie ponosi, a wszystko to, co mnie zdenerwowało lub rozzłościło, wraca do mnie i doprowadza do jednego wielkiego wybuchu... Czasami płaczę z bezsilnej złości… I wydaje mi się, że mogłabym kogoś mocno poturbować. Bywam niesprawiedliwa. A to wszystko niemal wyłącznie w stosunku do jednej osoby. Tej najważniejszej… Zwyczajnie się wyładowuję, a przecież w ten sposób ranię. Tak nie może być. To nie w porządku, to nielogiczne i bez sensu. Nie rozumiem, dlaczego… Nie rozumiem, jak to możliwe. Czy coś jest ze mną nie tak?

Dzisiaj taki napad furii doprowadził do tego, że skłonna byłam się pożegnać i odejść na zawsze z czyjegoś życia… Chyba nie muszę dodawać, z czyjego. Było chyba nawet gorzej, niż ostatnio. On zwątpił w sens wszystkiego. Ja zwątpiłam w sens naszego związku, chociaż nie wątpiłam, że mogłoby się ułożyć… W porę się opamiętaliśmy. Udało się wszystko naprawić…

Zauważyłam jednak z przerażeniem, że kiedy jestem mocno o czymś przekonana, kiedy naprawdę w coś wierzę, dzieje się coś, co sprawia, że moja pewność i przekonanie o powodzeniu czegoś legnie w gruzach. W życiu chyba nie można wierzyć za bardzo… Nigdy nie można być niczego stuprocentowo pewnym… Bo kiedy się jest, los za wszelką cenę postara się nam udowodnić, że niesłusznie. Więcej nie zamierzam ryzykować… Wierzę, ale nie jestem przekonana… Wszystko się okaże… z czasem.

 

PRZEPRASZAM.

Niezniszczalni :)
Autor: linka-1
03 września 2005, 12:27

Powiedział, że jesteśmy niezniszczalni :). Miał rację. Zaczynam wierzyć, że przetrwamy wszystko… Każdą życiową zawieruchę :].

Wyjaśniliśmy sobie wszystko, co dało się wyjaśnić… Reszta musi pozostać tak, jak jest. Mam nadzieję, że uda mi się zapomnieć, wyzwolić… A jeśli nie, to jakoś z tym żyć… Lepiej, niż do tej pory. I żadnych takich nieścisłości więcej, bo kiedy zacznę się w tym wszystkim gubić, poczuję się oszukiwana… Chcę słyszeć zawsze prawdę, całą prawdę i tylko prawdę. Nagie fakty, jakiekolwiek by one miały być! Nie ma czegoś takiego, jak półprawda lub prawda mniej bolesna… Nie warto czegokolwiek zaciemniać czy łagodzić, by wydało mi się to mniej bolesne i by łatwiej mi było przyjąć to do wiadomości…

 

To był bardzo miły dzień. Nagle wszystko znowu zaczęło mieć sens, nabrało kolorów :).

Wędrówki po Wrocławiu ;), poważna rozmowa na ławce na jakimś osiedlu i mała kłótnia wynikła przy okazji tejże rozmowy, kino i dalsza część rozmowy, piwko w Intro (w końcu! Miesiąc bez piwa, to straszne :>. Odzwyczaiłam się je pić ;)). Plany, plany, plany, plany… I marzenia. O nas. O wspólnej przyszłości. O naszych dzieciach (dwójka maks :P!! Jeśli chcesz mieć czwórkę, to pozostałą dwójkę musisz sobie sam urodzić ;)).

 

Powrócił mi dobry humor… Na mojej twarzy znowu widnieje uśmiech. Słucham teraz mojej ukochanej muzyki i czekam na niego… A życie wydaje mi się takie piękne… Jestem szczęśliwa, o tak :). W chwilach takich, jak ta, kocham wszystkich ludzi i cały świat :].