Kategoria

Nowy rozdział życia, strona 1


Po dłuższym milczeniu...
Autor: linka-1 | Kategorie: Nowy rozdział życia 
Tagi: przygotowania   nadzieja   przymiarka   hospitacja   obrączki  
12 marca 2011, 23:04

Dawno tu nie zaglądałam. Ostatnio całkowicie pochłaniają mnie przygotowania do ślubu, który zbliża się wielkimi krokami… Niedawno była to dość odległa perspektywa, a teraz w popłochu uświadamiam sobie, że od tej arcyważnej chwili dzieli nas już tylko pięć miesięcy. Dziś byłam na pierwszej przymiarce sukni ślubnej, a K. przymierzał swój garnitur. W jego przypadku potrzebne są jedynie kosmetyczne poprawki, w moim pani zabierze się już do właściwego szycia. K. również dzisiaj odebrał nasze obrączki, ale ponieważ nie mogliśmy się dziś zobaczyć, jeszcze ich nie widziałam. Wprawdzie wiem, na jakie się zdecydowaliśmy, ale i tak nie mogę się doczekać, kiedy je zobaczę i… przymierzę swoją!

 

Jeśli chodzi o pracę, mam za sobą kolejną hospitację. Lekcja, na której gościła pani wicedyrektor i metodyk języka polskiego, wypadła naprawdę świetnie, co bardzo mnie cieszy. Dzieciaki wspaniale się spisały i pozytywnie mnie zaskoczyły. To była czysta przyjemność. Gorzej wypadła poprzednia lekcja, podczas której obecna była sama pani metodyk. Miałam przejścia z tą klasą i trochę się obawiałam podejścia i zachowania uczniów. Stres dał o sobie znać i zabrakło mi pewności siebie. Teraz myślę, że zmieniłabym kilka rzeczy, ale refleksja przyszła za późno. Najważniejsze jednak, że ogólnie było sympatycznie. Nastawienie dyrekcji do nauczycieli i okazywane im wsparcie w różnych dziedzinach zasługuje na uznanie. W takiej atmosferze aż chce się pracować. Żałuję tylko, że najprawdopodobniej w nowym roku szkolnym znów przyjdzie mi poszukiwać etatu na nowo. I to tuż przed naszym ślubem… Staram się jednak nie martwić na zapas i być dobrej myśli.

 

Pozytywne myślenie nie przychodzi mi tak łatwo w przypadku mojej siostry. Martwię się stale pogarszającym się stanem jej zdrowia. Jakby nie mogło wreszcie zacząć być choć odrobinę lepiej! Wszystko zmierza w złym kierunku, zupełnie jakby życie chciało pozbawić nas resztek nadziei. Ale nie zamierzamy na to pozwolić. Dopóki tli się iskierka życia, dopóty jest nadzieja… Staram się czerpać siłę z wiary… Wiary w to, że wszystko jest możliwe, jeśli tylko dane nam będzie doświadczyć cudu. I nie ważne, jak nierealne i mało prawdopodobne się to wydaje. Do ostatniej chwili będę wierzyła…  I modliła się, bo już tylko to mi pozostaje.

 

Czy to nie zabawne, że układając listę gości na wesele, zapomniałam uwzględnić samą siebie? Mam nadzieję, że jakoś się zmieszczę i nie ominie mnie najważniejsze wydarzenie w moim życiu ;).

Chora
Autor: linka-1 | Kategorie: Nowy rozdział życia 
Tagi: choroba   pierwszy taniec   suknia ślubna  
31 stycznia 2011, 18:00

            Przemęczenie wywołane pracą na wysokich obrotach, ciągłym niedosypianiem i wczesnym wstawaniem sprawiło, że rozłożyłam się na dobre, całkiem niespodziewanie. Zaczęło się od tego, że przez całą niedzielę było mi słabo, szumiało mi w głowie i dopadł mnie męczący kaszel. Kiedy w końcu wpadłam na pomysł, żeby zmierzyć temperaturę, okazało się, że mam ją znacznie podwyższoną. Co więcej, również K. dopadło to samo, przy czym u niego temperatura wzrosła do 39.8 kresek, przyprawiając mnie prawie o zawał serca. Już kilkukrotnie lekceważyłam złe samopoczucie i prowadziłam zajęcia, zanosząc się od kaszlu, ale tym razem uznałam, że żartów nie ma. Tym bardziej, że przebywam pod jednym dachem ze skrajnie osłabioną i wyczerpaną przez długotrwałą chorobę siostrą, dla której byle przeziębienie może się okazać zabójcze. Gdyby nie to, pewnie postąpiłabym jak zwykle - lekceważąc objawy i licząc na to, że samo mi przejdzie. Stało się jednak inaczej i wylądowałam na zwolnieniu do końca tygodnia. Leżę więc w łóżku, wygrzewam się i leniuchuję, co niezwykle rzadko mi się zdarza. Mam nadzieję, że K. uda się dostać dziś do jakiegoś lekarza, ponieważ znów pojawiła się u niego gorączka i jestem przekonana, że również w jego przypadku skończy się na zwolnieniu. Wyobraźcie sobie, że w jego nieszczęsnej przychodni nie przyjął go żaden z trzech lekarzy, chociaż pojawił się z 39.5 stopniową gorączką. I nawet nie pozwolili mu się zarejestrować na jutro, bo w myśl jakichś chorych zasad można to zrobić dopiero tego samego dnia, stojąc od rana w długaśnej kolejce!

            Ciężko żyje mi się ostatnio w domu… Stan mojej siostry się nie poprawia, jak na złość stale pojawiają się nowe komplikacje. Poziom bólu zaczyna powoli przekraczać jej i tak imponujący próg wytrzymałości. Jak okropnie się człowiek czuje, kiedy dzień w dzień, niemal bez przerwy słyszy rozdzierający serce skowyt bólu bliskiej osoby i nic nie może na to poradzić. Najgorsze jest dla mnie to, że chcąc nie chcąc musiałam się na to uodpornić i chociaż łzy stają mi w oczach, staram się przejść nad tym do porządku dziennego i nie zwracać na to zbytniej uwagi. Nieodmiennie jednak towarzyszą mi wyrzuty sumienia, kiedy budzę się w środku nocy, słyszę, jak ona się męczy, nie mogąc zasnąć, lecz staram się wyprzeć to ze świadomości i ponownie zapaść w sen. Inaczej się jednak nie da… W końcu muszę się zrywać o 4.40 i zbierać do pracy… Nie pamiętam, kiedy się ostatnio naprawdę wyspałam. Zapominam już, co to znaczy wstać wypoczętym i pełnym energii… Dlatego tak bardzo nie mogę się doczekać ferii, kiedy przez dwa tygodnie nie będę musiała wstawać skoro świt… Ze względu na całą tę sytuację mieszkanie K. stało się moim drugim domem. Nigdy nie spędzałam u niego i z jego rodziną tyle czasu, co w tym roku. Ale teraz tak naprawdę uciekam z domu, kiedy tylko mam taką możliwość. Po prostu nie jestem w stanie znieść tego wszystkiego… A moi biedni rodzice nie mogą sobie na to pozwolić.

            Zaczyna do mnie docierać, że to już prawie luty i do mojego ślubu pozostaje nieco ponad pół roku, najwyższa więc pora rozejrzeć się m.in. za suknią… Może wyda się to komuś dziwne, ale ostatnie, na co mam ochotę, to chodzić od sklepu do sklepu i przymierzać dziesiątki sukien ślubnych. Brr! Nigdy nie lubiłam robienia zakupów, a co tu dopiero mówić o wdziewaniu się w jakieś wytworne, sztywne i skomplikowane w obsłudze suknie, dopasowywaniu ich do figury i innych równie koszmarnych rzeczach. Ale przecież samo się to za mnie nie zrobi, ech. Dodatkowo zniechęca mnie myśl o konieczności zapisania się na kurs tańca. Nie da się tego dłużej odwlekać, jeśli mamy nie zadeptać się wzajemnie. A przecież wracam taka zmęczona z pracy, a tu jeszcze każą mi pląsać w takt muzyki, która kompletnie mi nie odpowiada… Wciąż zastanawiam się, do jakiego utworu zatańczymy swój pierwszy taniec. Przynajmniej ta jedna piosenka powinna być naprawdę nasza. Wystarczy, że cały wieczór przyjdzie się nam poświęcać, katując swoje uszy typowo weselnymi przygrywkami :-P. Choć i tak planuję podrzucić naszemu didżejowi kilka utworów, które mogą wywołać popłoch wśród obecnych na naszym weselu osób.
I tylko wciąż się modlę o to, żeby nie zabrakło na nim mojej siostry… Niech wreszcie wróci do zdrowia.

W oczekiwaniu na nowy rok
Autor: linka-1 | Kategorie: Nowy rozdział życia 
Tagi: wątpliwości   święta   ślub  
28 grudnia 2010, 19:01

        Bardzo się obawiałam nadejścia tegorocznych świąt, ponieważ nie wyobrażałam sobie, żeby można było je należycie obchodzić i czerpać z nich radość, kiedy jeden z domowników jest ciężko chory. Na szczęście okazało się, że było nawet lepiej, niż mogłabym przypuszczać. Nie obyło się bez największego do tej pory kryzysu tuż przed samą Wigilią, który spowodował, że serce we mnie zamarło, ale później siostra doszła do siebie. Udało się nawet kontynuować rozpoczętą przed kilku laty tradycję i po pasterce spotkaliśmy się wszyscy - moi rodzice, K., siostra i jej chłopak - u nas w domu, by przesiedzieć i przegadać kilka dobrych godzin, dopóki wszyscy nie padliśmy ze zmęczenia. Szkoda tylko, że w tym roku zabrakło babci, która po raz pierwszy od dawna zamiast z nami, spędzała święta u wujka. Nie było jednak innej możliwości.

        Dobrze zrobi mi ten nieco ponad tydzień odpoczynku od użerania się z niesfornymi uczniami. Ostatnio było mi bardzo ciężko. Nie miałam okazji wspomnieć, że od końca września powierzono mi wychowawstwo w jednej z klas drugich gimnazjum. Te dodatkowe stresy i obowiązki mocno mi się dały we znaki. A przecież i tak zmartwień miałam pod dostatkiem - bliskość świąt spowodowała, że dzieci zaczęły się zachowywać coraz gorzej, uczniowie z licznymi dysfunkcjami dostali wręcz małpiego rozumu, tak że do wyjątków należały dni, kiedy bez żadnych przeszkód w normalnych warunkach dało się przeprowadzić lekcję. Na domiar złego co rusz wypadały jakieś uroczystości szkolne, zabierając kolejne cenne godziny nauki. Naprawdę nie jest łatwo…

        Ostatnio zaczęły mi się kołatać po głowie dziwne myśli. Nie wiem, czy to świadomość zbliżającego się ślubu tak na mnie działa, że nagle ogarniają mnie różne wątpliwości, czy po prostu po tych czterech latach i pięciu miesiącach bycia razem jest to naturalny, przejściowy etap? Nie chodzi o to, że zmieniłam zdanie, bo nadal bardzo pragnę zostać żoną K. i stworzyć z nim rodzinę, ale momentami ogarnia mnie przerażenie, kiedy myślę o tym, jakie nieodwołalne zmiany pociąga za sobą ta decyzja. Najbardziej przeraża mnie chyba myśl o rozpoczęciu całkowicie samodzielnego życia na własny rachunek. Nie wiem, czy jesteśmy w stanie poradzić sobie finansowo bez żadnego wsparcia ze strony rodziców. Póki co oboje zarabiamy raczej marnie, a koszty utrzymania są coraz wyższe. Nie można jednak się załamywać, prawda? Jakoś to będzie, a skoro inni dają sobie radę, to my również.

        Tak naprawdę mogłabym się czuć szczęśliwa, gdyby nie to, że coraz trudniej jest nie tracić nadziei, że moja siostra wróci do zdrowia. Ile już łez wylaliśmy wszyscy z tego powodu… Nie ma nic gorszego, niż patrzeć na ogromne cierpienie najbliższych i nie móc nic na to poradzić… Jej powrót do zdrowia to moje największe marzenie związane z nadchodzącym nowym rokiem… Oby mogło się spełnić. Tak ciężko jest planować własny ślub w cieniu tragedii innej osoby. Czasami wydaje mi się to nie do zniesienia. Ale przecież życie musi się toczyć nadal, prawda?

Szybkie tempo życia
Autor: linka-1 | Kategorie: Nowy rozdział życia 
Tagi: szczęście   zmęczenie  
30 września 2010, 22:18

Mija dzień za dniem, tak szybko i niepostrzeżenie. Przeraża mnie obecne tempo życia. Dalekie dojazdy i długie powroty w straszliwych korkach zabierają mi kolejne cenne godziny mojego życia. Właściwie ciągle czuję się zmęczona. Odkąd zaczął się rok szkolny ani razu się nie wyspałam. Dlaczego nie mogę spać jak każdy normalny człowiek? Ciągłe przebudzenia, problemy z ponownym zaśnięciem i dodatkowo budzenie się na godzinę przed czasem, kiedy muszę wstać… To wszystko powoduje, że nie potrafię długo wysiedzieć i wcześnie się kładę, a przez to jeszcze silniej odczuwam, że dzień jest stanowczo za krótki.

 

Czuję się szczęśliwa. Praca dostarcza mi sporo satysfakcji, choć nie ukrywam, że bywa ciężko. Coś w tym jest, że nauczyciel toczy ciągłą walkę z uczniami, zwłaszcza jeśli mówimy o gimnazjalistach, z różnych powodów. Człowiek chce dla nich dobrze, ale oni tego nie rozumieją. Czy jednak zamieniłabym pracę w szkole na cokolwiek innego? Nie. To właśnie w tym się spełniam. Wciąż wiele się muszę nauczyć, ale to też jest zaletą, a nie wadą.

 

Najistotniejsze jest przede wszystkim to, że wspaniale mi się układa z narzeczonym. Tak dobrze się rozumiemy i dogadujemy… Choć minęły ponad cztery lata, nie ma mowy o żadnym znudzeniu, zmęczeniu sobą, rutynie czy kryzysie… Niekiedy odnoszę wrażenie, że jest nawet coraz lepiej, coraz cudowniej. Ta pewność, spokój, poczucie bezpieczeństwa i szczęścia… Bywają ciężkie chwile, zwłaszcza ze względu na chorobę mojej siostry, ale to uczucie mnie uskrzydla. Nie pozwala się załamać, dodaje otuchy, nadziei i przede wszystkim sił. Tylko czasem ogarnia mnie przemożny lęk. Obawa, że może stać się coś nieprzewidzianego, coś złego. Prześladuje mnie dźwięk wyjących syren karetek pogotowia. Codziennie dochodzi do tak wielu wypadków… Ale przecież nie można się tym zadręczać, wiem. Po prostu czasami nie mogę przestać o tym myśleć.

 

Zadziwiające, jak często jedna drobna rzecz, spontaniczny i bezinteresowny gest drugiego człowieka potrafi poprawić humor. W przeciągu tego miesiąca trzykrotnie przydarzyła mi się taka niespodzianka. Zaczęło się od zagadnięcia na przystanku przez elegancko ubranego, młodego mężczyznę, który zapytał, czy pewien autobus już odjechał, a później wynajdował wciąż nowe preteksty do rozmowy. Na koniec się pożegnał i życzył mi miłego dnia. Choć byłam bardzo zmęczona, przestałam to tak mocno odczuwać i od razu poprawił mi się humor. Pan, który handluje jakimiś warzywami w miejscu, które mijam idąc czasami do piekarni, życzył mi smacznego, kiedy przechodziłam obok niego z bułką w ręce. A na spacerze z narzeczonym i jego psem zatrzymał mnie nieco niedbale ubrany starszy mężczyzna i wręczył mi zerwaną z krzaka białą różyczkę, mówiąc, że ładnie pachnie. Całkowicie zaskakujące sytuacje, które jednak przekonują mnie o tym, że ludzie jeszcze potrafią być dla siebie mili, nawet w stosunku do całkowicie obcych osób. To pocieszająca, podnosząca na duchu świadomość. Od razu życie wydaje się odrobinkę lepsze.

 

Postanowiłam wreszcie spełnić jedno ze swoich marzeń i nauczyć się grać na gitarze. Nie wiem, czy coś z tego wyjdzie, ze względu chroniczny na brak czasu, ale jestem dobrej myśli. Na urodziny dostanę od K. swoją pierwszą w życiu gitarę. Nie mogę się już doczekać :).

Wyjazdowe perypetie i wspomnienia :)
Autor: linka-1 | Kategorie: Nowy rozdział życia 
Tagi: jezioro   łagów  
16 sierpnia 2010, 20:45

Z żalem i ciężkim sercem rozstawałam się z przepięknym Łagowem, gdzie spędziłam razem z narzeczonym dwutygodniowy urlop. Jak trudno powrócić do szarej rzeczywistości, która już za chwilę ponownie stanie się wypełniona licznymi obowiązkami i stresem związanym z pracą. Tę wyprawę można uznać za wyjątkową z wielu względów. Już sam jej początek był niezapomniany, a przy tym, śmiem twierdzić, mógł się przytrafić tylko nam. Bo czyż ktokolwiek inny byłby tak „zdolny”, żeby zajechać nie do tej miejscowości, do której się zmierzało, tylko zupełnie innej - wprawdzie o tej samej nazwie i leżącej w obrębie tego samego województwa, ale jednak nie mającej nic wspólnego z jeziorami :)? Mało tego, my na dodatek trasę, którą pokonuje się mniej więcej w cztery godziny, przebyliśmy jedynie w… siedem :D!! Nie pytajcie, jak to możliwe. Po prostu trzeba być nami :D. Takie są skutki, gdy daje mi się do ręki mapę, która jest dla mnie czarną magią. Jej tajników nigdy nie udało mi się zgłębić i zaczynam się obawiać, że taki stan rzeczy nieprędko się zmieni. Nie mniej jednak starałam się, jak mogłam, pokierować nas odpowiednio do tego, co jak sądziłam, udało mi się odczytać z mapy. Może to moja wina, że zamiast omijać szerokim łukiem wszelkie napotkane miejscowości, wjeżdżaliśmy do nich, a później, o zgrozo, nie mogliśmy wyjechać z powrotem na właściwą trasę, ale przecież ja nigdy nie twierdziłam, że potrafię się posługiwać mapą :D, wręcz przeciwnie. Najgorzej było w Zielonej Górze, gdzie w głowie się kręciło od niezliczonych rond. Boże, mają ich tam chyba ze dwadzieścia :P. Moja wytrzymałość została wystawiona na ciężką próbę, gdy spytany o pomoc pan zaczął nam tłumaczyć, że najpierw powinniśmy jechać prosto do pierwszego skrzyżowania, później w lewo, później w prawo, znowu prosto i na rondzie gdzieś tam. Gdy usłyszałam to magiczne i znienawidzone zarazem słowo „rondo”, nie wytrzymałam i zaczęłam trząść się ze - z trudem powstrzymywanego - śmiechu. Wiem, że to ja się uparłam, żeby nie brać nawigacji GPS, ale mój kochany narzeczony też nie był bez winy. W końcu to on wytyczył nam przez pomyłkę drogę do drugiego Łagowa. Ocknęłam się dopiero w tej złej miejscowości, która okazała się być zabitą dechami dziurą, a nasz „pensjonat” jakąś rozwaloną stodołą :D. A przecież moja siostra twierdziła, że tam jest ładnie! Wtedy przytomnym okiem spojrzałam na mapę i zadałam pytanie, dlaczego jechaliśmy do miejsca, gdzie w obrębie kilkudziesięciu kilometrów nie ma nawet śladu po jeziorze :D. Potrafiłam nawet wskazać, gdzie powinniśmy się kierować - a mianowicie w okolice Łagowa Lubuskiego, leżącego na terenie Łagowskiego Parku Krajobrazowego. Po czym zaklęłam siarczyście, a następnie zaczęłam płakać ze śmiechu. Nie mogliśmy się uspokoić przez dobrych kilka minut, ale w końcu trzeba było ruszać w dalszą drogę. Kiedy wreszcie dotarliśmy do naszego pensjonatu, byliśmy wykończeni. Zwłaszcza mój biedy pan kierowca.

 

Zaczęły się dwa tygodnie raju na ziemi, kiedy mogłam się cieszyć obecnością K. przez cały długi dzień… Pogoda nam dopisała. Wprawdzie praktycznie przez całe dwa tygodnie straszyli burzami i ulewami, ale do nas one na szczęście nie dotarły. Kilka razy lało jak z cebra, ale poza tym było naprawdę ciepło i słonecznie. Wędrowaliśmy wzdłuż obu jezior - Trześniowskiego i Łagowskiego - po pięknych lasach, pływaliśmy po nich m.in. na rowerze wodnym i w łódce, wylegiwaliśmy się na pobliskim pomoście, odwiedziliśmy wieżę widokową w Zamku Joannitów, skąd roztaczał się piękny widok na cały Łagów, przyglądaliśmy się turniejom rycerskim, które odbywały się z okazji jarmarku joannitów - jednym słowem staraliśmy się jak najlepiej wykorzystać każdą chwilę. Ach, jak mi będzie brakowało tych beztroskich chwil - pięknych widoków, kaczek i łabędzi przepływających tuż obok, na wyciągnięcie ręki, kotów niespodziewanie zjawiających się podczas grilla, nawet pająka wpadającego mi za dekolt podczas spaceru po lesie. A przede wszystkim ciszy, spokoju i cudownie świeżego, czystego powietrza. Tak się przyzwyczaiłam do widoku, który rozciągał się z okna naszego pokoju w pensjonacie, że nie mogę się pogodzić z tym, iż bezpowrotnie go utraciłam. Obserwowanie leniwej, ślicznej biało-czarnej kici z sąsiedniego domu, znajdującego się naprzeciwko, stało się moim rytuałem, od którego zaczynałam i kończyłam każdy kolejny dzień. Było po prostu cudownie. Tym trudniej jest mi się teraz pogodzić z koniecznością przebywania bez narzeczonego na co dzień, smrodem spalin i zanieczyszczonym wrocławskim powietrzem, a przede wszystkim powrotem do starych zmartwień i obaw. Coraz częściej marzę o wyjeździe z Wrocławia i zamieszkaniu w zdecydowanie czystszym i spokojniejszym regionie. Kto wie, jak to będzie i gdzie ostatecznie znajdziemy z K. miejsce dla siebie?

 

A tutaj kilka zdjęć:

Na łódce z jeziorem w tle

Wspólne na pomoście

Jezioro

Łagów widziany z jeziora

Łagów z góry

Jezioro widziane z wieży