Najnowsze wpisy, strona 5


Pijana szczęściem
Autor: linka-1
Tagi: troska   szczęście  
09 listopada 2007, 18:33

Przez jakiś czas byłam odcięta od internetu… Cholerna neostrada, z dnia na dzień, bez żadnej konkretnej przyczyny po prostu przestała działać. A wielcy fachowcy kazali na siebie trochę poczekać.

 

Z siedmiu książek mojej dziewiętnastowiecznej pisarki zostały mi do przeczytania już tylko dwie. Całe szczęście, bo zaczynam mieć tego dosyć. Przepisuję teraz znacznie obszerniejsze fragmenty, niż na początku… A i tak mogę tylko przypuszczać, co mi się przyda przy pisaniu tej pracy magisterskiej. Póki co znam tylko jej temat i nie mam pojęcia, jaki kształt to wszystko przybierze.

 

Ostatnio coraz częściej się zdarza, że nie najlepiej się czuję. Niedawno zjadłam śniadanie, po czym zrobiło mi się niedobrze i je zwróciłam… A na środowych zajęciach poczułam się na tyle źle, że aż się zaniepokoiłam. Strasznie mnie bolał brzuch, było mi słabo i obawiałam się, że zemdleję i zacznę wymiotować, a na dodatek drżały mi ręce… Z trudem wytrzymałam na zajęciach, a ponieważ później były już tylko dwa wykłady, zdecydowałam się z nich zrezygnować. Koleżanki stwierdziły, że w takim stanie nie mogę jechać sama do domu, bo jeszcze zasłabnę gdzieś po drodze i kazały mi zadzwonić po Krzyśka. Zrobiłam to tylko dlatego, że wiedziałam, iż w ten dzień ma wolne, a one mi nie odpuszczą i gdybym nie mogła liczyć na K., któraś pojechałaby razem ze mną. Wzruszyła mnie ich troskliwość… Wzięły ode mnie kurtkę, parasolkę, zaprowadziły do bufetu, usadziły przy stole i przyniosły mi herbatę. Kolega stwierdził, że zdążą jeszcze skoczyć do apteki i coś mi kupić, ale odmówiłam. Do momentu rozpoczęcia wykładu czekali ze mną na przybycie K., aż ich pogoniłam. Poczułam się znacznie lepiej i doszłam do wniosku, że niepotrzebnie zawracałam głowę K. i odrywałam go od jego zajęć. Kiedy mu to powiedziałam, skarcił mnie za takie myślenie. Stwierdził, że nie mógłby postąpić inaczej i wie, że ja na jego miejscu zrobiłabym to samo. Dla odmiany w tramwaju przez kilka minut odczuwałam kłujący ból po prawej stronie głowy, tylko w jednym miejscu. Biorąc pod uwagę inne niepokojące objawy, które zaobserwowałam już ze dwa lata temu, powinnam niezwłocznie udać się do lekarza na badanie i prześwietlenie. Ale powtarzam to sobie już od tak dawna, a jednak tego nie robię…

 

Wczoraj czytałam do późna „Dziewczynę na Times Square”. Spodziewałam się raczej rozrywkowej, lekkiej tematyki, a przecież znając trzy wcześniejsze książki tej autorki powinnam wiedzieć, że dostarczają one wielu wzruszeń, nie stronią od trudnej tematyki i bynajmniej nie są płytkie. I znowu opisywana przez nią historia poruszyła mnie do głębi. Paullina Simons tak sugestywnie odmalowała obraz dziewczyny chorującej na białaczkę i jej matki borykającej się z uzależnieniem od alkoholu… Co dzień ludzi dotykają wielkie tragedie, ale czasem zdarzają się także cuda…

 

Ostatnio coraz częściej dochodzę do wniosku, że chciałabym już być żoną Krzysia… Oboje wiemy, że chcemy być ze sobą na zawsze. Mam nadzieję, że nigdy nic nas nie rozdzieli. Naprawdę można nam zazdrościć tego szczęścia. Czasami czuję się nim wręcz pijana. Z każdą chwilą coraz bardziej zakochani i bliscy sobie nawzajem… Aż trudno w to uwierzyć… My chyba po prostu zostaliśmy dla siebie stworzeni :), to jedyne rozsądne wytłumaczenie.

Raz lepiej, raz gorzej...
Autor: linka-1
29 października 2007, 20:06

Wszystko jest takie kruche, tak ulotne… Jak niewiele potrzeba, żeby w mgnieniu oka wszystko się zmieniło. Wystarczy jeden gest, jedno słowo, żeby nieświadomie sprawić komuś przykrość, rozdrażnić, zdenerwować…

 

Momentami nie daję sobie rady z własną wrażliwością. Łapię się na tym, że chciałabym postępować w stosunku do wszystkich tak, by nie zawieść, nie sprawić przykrości… Na najnudniejszych i najbardziej niedorzecznych wykładach czuję się w obowiązku słuchać w skupieniu, dawać do zrozumienia, że uważam, choć oczy się same zamykają, ręka automatycznie kreśli jakieś esy-floresy i zaczyna się myśleć o niebieskich migdałach. A wszystko dlatego, że wykładowca jest stary, trzęsą mu się ręce i stara się robić co w jego mocy, żeby zainteresować i rozbawić studentów… Jeśli ktoś zaczyna się rozwodzić i wszyscy przestają go słuchać, ja nie potrafię... Mogę mieć dosyć, być znudzona, ale nie dam tego po sobie poznać… Łzy stają mi w oczach, kiedy tylko zaobserwuję, że komuś jest źle, ciężko… A na moje nieszczęście jestem aż za bardzo spostrzegawcza. Bywa, że jestem na siebie zła… Zastanawiam się, dlaczego właśnie ja mam się przejmować? Czasami wolałabym nie mieć oczu, żeby tego wszystkiego nie widzieć, nie mieć serca, żeby nie czuć…

 

To wszystko działa też w drugą stronę.... Łatwo mnie zranić, wytrącić z równowagi… Przywiązuję ogromną wagę do tego, co i w jaki sposób się mówi. A ludzie czasem nie zdają sobie sprawy z tego, jak mogło zabrzmieć to, co powiedzieli. I chociaż czasem wiem, że ktoś nie miał nic złego na myśli, że dość nieszczęśliwie sformułował swoją myśl, a ja po prostu źle odbieram te słowa, to nie pomaga… A wtedy zamykam się w sobie i nie sposób dociec, co mi się stało. Szczerze mówiąc denerwuje mnie to, że niektórzy nie zdają sobie sprawy z tego, jak ważny jest dobór słów… Ale może wymagam zbyt wiele?

 

Znów dopada mnie to samo… Odczuwam niechęć do świata, rozczarowanie ludźmi… Oczywiście nie mam na myśli wszystkich, ale te całe nieprzebrane tłumy anonimowych ludzi – bezmyślnych, konformistycznych, idących po najmniejszej linii oporu, egoistycznych, dających się omamić…

 

Zbyt wiele czasu spędzam w bibliotece, ale wiem, że nie mam wyjścia… Praktycznie rzecz biorąc powinnam zamieszkać w Ossolineum. Traktuję już to miejsce jak swój drugi dom… Ale organizm czasem się buntuje… Jak długo to wytrzymam? Ile można ślęczeć nad książkami?

 

Jak dobrze, że jest on, że są znajomi i przyjaciele. Wyłącznie ich zasługą jest to, że udaje mi się nie oszaleć, że świat nie zawsze wydaje mi się tak odpychający…

 

Jak zbawienia oczekuję każdego spotkania z K. Pozwalają mi one oderwać się od szarej rzeczywistości, nieciekawych myśli… Przynoszą odprężenie i ukojenie. Tak naprawdę mają na mnie zbawienny wpływ, chociaż nie sposób zapobiegnąć drobnym lub większym nieporozumieniom raz na jakiś czas. Ale na co dzień dzięki niemu czuję się przeszczęśliwa. Jest moją siłą, oparciem…

A to właśnie my na spacerku - <klik>, <klik>, <klik>, <klik>.

Przeplatanie
Autor: linka-1
Tagi: na krawędzi   zażegnany kryzys  
23 października 2007, 20:12

Ostatnio dobre chwile przeplatają się z tymi gorszymi… Był czas, kiedy stałam na krawędzi. Musiałam odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jestem w stanie się z pewnymi rzeczami pogodzić i cierpliwie czekać, licząc na to, że kiedyś coś się zmieni… Niekiedy jest mi bardzo ciężko. Zdarzyło się, że na skutek pewnych wydarzeń straciłam poczucie własnej wartości. Myślałam, że się z czymś uporałam, wymazałam ze swojej pamięci, i że jest już dobrze, aż nagle niespodziewanie to wszystko do mnie wróciło ze zdwojoną mocą… I wybuchnęłam. Połączenie złości, żalu, smutku i dumy może być niebezpieczne. Zwłaszcza w moim wydaniu.

Ale teraz jest już dobrze. Postanowiłam za wszelką cenę wytrzymać… I wierzę, że nadejdzie taki dzień, kiedy będę mogła odetchnąć z ulgą i zdam sobie sprawę z tego, że niebezpieczeństwo minęło. Wiem, że warto…

 

Co poza tym? Zostałam skazana na spędzanie każdej wolnej chwili w bibliotece Ossolineum. Mam nadzieję, że jakoś to przetrwam, choć czasem oczy odmawiają mi posłuszeństwa, łzawiąc i boląc. A poza tym, choć o kolejny rok starsza, nadal wyglądam bardzo młodo ;).

 

Są cudowni ludzie w moim życiu… I za to chcę im podziękować, choć nie będą mieli okazji przeczytać tych słów.

A Tobie, Kochanie, dziękuję za wszystko, co dla mnie robisz. A jest tego naprawdę sporo… :*.

Przyzwyczajam się
Autor: linka-1
09 października 2007, 20:00

Powoli zaczynam się przyzwyczajać do mojej nowej uczelni. Ciężko mi się jednak na nowo wdrożyć w ten akademicki rytm. Widać musi jeszcze upłynąć trochę czasu… Ostatecznie zdecydowałam się zrezygnować z zajęć uzupełniających wykształcenie pedagogiczne. I tak nigdy mnie nie interesowało nauczanie w liceum. Jeśli zdecyduję się pracować jako nauczycielka, to co najwyżej w gimnazjum. Może gdyby prowadzący był inny, podjęłabym się tego, ale nie zamierzam się użerać z ześwirowanym człowiekiem dla papierku, który nie jest mi do niczego potrzebny. Wolę poświęcić swój czas na kontynuację nauki języka obcego. W tym przynajmniej widzę sens…

 

Od wczoraj męczy mnie okropny katar. Mam nadzieję, że nie rozwinie się w nic poważniejszego. I tak czuję się nie do życia. Ani na chwilę nie mogę się rozstać z chusteczką. Jeszcze trochę i stracę nos :P. Jak ja nie lubię być przeziębiona…

 

Marzy mi się kilka dni spędzonych wyłącznie z Krzysiem… Brakuje mi zasypiania i budzenia się u jego boku. Nie lubię przebywać w domu sama, bez niego. To zaczyna być irytujące… Taka przymusowa rozłąka, chociaż gdybyśmy mieli taką możliwość, już dawno zamieszkalibyśmy razem. Ale na razie nic nie możemy na to poradzić. Cieszę się, że go mam. To jest najważniejsze. Jest nam ze sobą tak dobrze… Wspieramy się, pomagamy sobie nawzajem i na każdym kroku okazujemy sobie naszą miłość. Chyba nie może być cudowniej :).

Uczelniane zawirowania
Autor: linka-1
Tagi: uniwersytet  
29 września 2007, 11:30

Coraz mniej mi się podoba perspektywa studiowania na Uniwersytecie Wrocławskim… O chaosie panującym na tej uczelni, niemożności załatwienia różnych spraw i nieprzychylności pań w dziekanacie wiele słyszałam… Niestety na własnej skórze przekonałam się, że dzieją się tam rzeczy, które na żadnej szanującej się uczelni nie powinny mieć miejsca. Mam za sobą zapisy na zajęcia i seminarium magisterskie, którymi bardzo się stresowałam. Miały one mieć miejsce 27 września od godziny 9. Niestety okazało się, że niektórzy studenci nie raczyli do tej pory oddać indeksów i burzyli się, że na pewno mają dobrą średnią i chcą wchodzić wcześniej. Skończyło się więc na tym, że zapisy zostały przeniesione na godzinę 14.30. Kiedy już wyszłam z sali komputerowej, dowiedziałam się, że wszystkim osobom z Kolegium obniżono średnią o przynajmniej jedną dziesiątą, żeby najpierw przepchnąć tych, którzy studiują od samego początku na Uniwersytecie. To po prostu skandal… Nie spodziewałabym się takiej nieuczciwości…Nawet nie chcę wiedzieć, o ile mi zaniżyli średnią, bo na szczęście udało mi się zapisać na wszystko, na co chciałam. W każdym razie mojej koleżance ze średniej 4.4 zaniżyli ją do 3.9. A to wielka różnica, prawda? Bardzo mi żal tych osób z mojej grupy z Kolegium, którym nie udało się zapisać ani na żadną specjalność, ani co gorsza na metodykę, która po skończeniu studiów umożliwi nam nauczanie w liceum. Kto wie, czy nie mieliby szansy, gdyby potraktowano nas uczciwie… Myślę, że na pewno tak.
Konsekwencją tego, że zapisałam się na swoją wymarzoną specjalność (folklor, literatura dziecięca i młodzieżowa) jest to, że mam najgorszy plan z możliwych. W każdym dniu mam jakieś okienka, przy czym najgorszy jest czwartek. Zaczynam zajęcia o 8.30 (w międzyczasie mam jedno okienko dwugodzinne, a później trwające 3 godz. 45 min.) i kończę je o 19.45. Przez to wszystko czuję się tak, jakbym studiowała wieczorowo, a nie dziennie… Pocieszeniem może być dla mnie fakt, że poniedziałki i piątki mam wolne, tak więc mój weekend będzie naprawdę długi.

Poza tym w życiu mi się ogólnie układa. Jestem bardzo szczęśliwa z Krzysiem i nie mam powodu do narzekań na cokolwiek, co jest z nim związane. Wczoraj udało mi się w końcu spotkać z człowiekiem, którego uważam za swojego przyjaciela. Gdyby w moim życiu ponad rok temu nie pojawił się Krzysztof, prawdopodobnie związałabym się z Danielem. Stało się jednak inaczej, a my pozostaliśmy ze sobą na stopie koleżeńskiej. Oboje wiemy, że zawsze możemy na siebie liczyć i mamy nadzieję, że kiedy już Daniel znajdzie kobietę swojego życia, uda się nam zorganizować wspólne spotkanie i może się okaże, że wszyscy się zaprzyjaźnimy i w takim czteroosobowym gronie co jakiś czas gdzieś wspólnie wyskoczymy. To by było naprawdę świetne :). Dzięki Danielowi poczułam się też dowartościowana. Usłyszałam od niego to, co często słyszę z ust Krzysia, a w co mimo wszystko do tej pory nie jestem w stanie uwierzyć… Ja po prostu nie potrafię postrzegać samej siebie jako osoby atrakcyjnej, natomiast nie miałabym najmniejszych trudności, żeby wskazać na ulicy przynajmniej dziesięć dziewczyn, które za takie uważam. Może kiedyś mi się uda bardziej uwierzyć w siebie… W każdym razie sądy, jakobym mogła mieć każdego faceta, najlepiej takiego z dziesięcioma fakultetami, uważam za mocno przesadzone. Choć nie ukrywam, że się cieszę, iż w oczach niektórych uchodzę za tak wartościową i wyjątkową. Wydaje mi się, że dobrze jest tak, jak jest… Przynajmniej mam pewność, że nigdy nie przewróci mi się w głowie :).