Archiwum sierpień 2007


Wspomnienia z wakacji
Autor: linka-1
Tagi: wakacje ustronie pobierowo  
28 sierpnia 2007, 11:10

Trzy tygodnie nad morzem… Tak wspaniałe, tak niezapomniane… Zaczęłam się obawiać, że tego wszystkiego po prostu się nie da opisać słowami. Pozostanie nam po tym wyjeździe wiele cudownych wspomnień, ale ja zaprezentuję tylko urywki z nich.

28.07.07, jakoś w okolicach 17 - Ustronie Morskie, które tym razem spodobało mi się od pierwszego spojrzenia. Targanie naszych ciężkich toreb przez całą miejscowość na ulicę Górną 4i. Później odkryliśmy, że PKS zatrzymywał się także dalej, znacznie bliżej naszego miejsca zakwaterowania. Pierwsza wizyta nad morzem i poczucie wszechogarniającego szczęścia i spokoju – w końcu jesteśmy w tym upragnionym miejscu… Jak tu pięknie – szum morza, białe bałwany, delikatny piasek, wiatr rozwiewający włosy i my. Czego można chcieć więcej?

A później powrót do naszego pokoju i powolne odkrywanie wszystkich jego niedoskonałości. Brak jakichkolwiek środków czystości i choćby jednej szmatki, lilipucia łazienka z prysznicem i dokonane wieczorem najbardziej przerażające odkrycie – twarde jak skała łóżko z równie twardymi, wielkimi poduchami, które podnieść można było tylko dwoma rękami. Kiedy się obudziłam po pierwszej nocy spędzonej w tym łóżku, myślałam, że mam połamane żebra. Czuliśmy się połamani i wszystko nas bolało. I tak było przez cały pierwszy tydzień, nim się wreszcie względnie przyzwyczailiśmy. Pod koniec naszego pobytu w Ustroniu na jednej połowie łóżko się zapadło tak, że spało się w zagłębieniu. Tak niewygodnego i nieprzystosowanego do użytkowania łóżka jak żyję nie widziałam. I niezapomniana noc, kiedy poczułam czyjąś rękę na swojej twarzy i zaczęłam krzyczeć ile sił w płucach, pewna, że ktoś nas zaatakował i chce mnie uciszyć. Krzyś, wyrwany ze snu moim wrzaskiem, poderwał się jak oparzony i w końcu udało mu się zatkać mi usta. A ja krzyczałam, że ktoś tu jest i serce tłukło mi jak szalone w piersi. Krzyś wstał, zapalił światło i obszedł cały pokój, zaglądając nawet do łazienki. Oczywiście nikogo w nim nie było, ale ja nie mogłam już zmrużyć oka i przez kilka dobrych godzin leżałam czujna, wpatrując się w otaczającą nas ciemność. Moja wyobraźnia zaczęła działać i niepokoił mnie każdy szmer i nieoczekiwany odgłos. Udało mi się zasnąć dopiero nad ranem, kiedy zrobiło się już jasno. Znacznie później zdałam sobie sprawę, że to Krzyś musiał mi przez sen położyć przypadkiem rękę na ustach, przekręcając się z boku na bok. W tę bezsenną noc mogłam zaobserwować jego niekontrolowane ruchy podczas snu :P.

Wylegiwanie się na plaży, obserwowanie ślicznych zachodów słońca, granie w karty, spacerowanie, czytanie książek przywiezionych ze sobą, a później nabytych na kiermaszach, robienie zakupów, przygotowywanie śniadań i kolacji. A w końcu tak niepodobne do nas chodzenie po wszystkich straganikach i kupowanie różnych drobiazgów. Na obiady co drugi dzień chodziliśmy „na miasto”. Nigdy nie zapomnę, jak wygłodniali musieliśmy czekać ponad 40 min. na pizzę. Już kilka razy chcieliśmy rezygnować i odejść, ale zaczekaliśmy i trzeba przyznać, że pizza była naprawdę pyszna. W końcu odkryliśmy przytulną restaurację, gdzie mieli porządne obiady w bardzo rozsądnych cenach, i od tej pory stołowaliśmy się już wyłącznie tam. Na tydzień przed naszym wyjazdem z Ustronia zjawiła się bardzo liczna rodzina, która zajęła dwa pokoje – jeden sąsiedni na naszym piętrze i jeden na wyższym. Od tej pory zaczął się koszmar i stałe pobudki o 8 rano, kiedy dzieciaki (a była ich chyba siódemka) jak stado słoni zaczynały biegać po schodach z góry na dół i przeraźliwie trzaskać drzwiami. Wyklinałam i miałam ochotę wypaść na korytarz i powiedzieć, co o tym myślę, ale było to bezcelowe. Rzucało się w oczy, że rodzice zupełnie sobie nie radzą z własnymi pociechami i że nie będą się liczyć z tak młodymi osobami, jak my. Noc poprzedzająca nasz wyjazd do innej miejscowości okazała się dla nas bezsenna.

Po dwóch tygodniach (11.08.) przenieśliśmy się do Pobierowa, do znajomych moich rodziców, gdzie czekała na nas przyczepa campingowa. Wydawało mi się, że jakoś powinnam trafić na ulicę Toruńską, w końcu przed laty bywałam tam niemal rok w rok. Tymczasem okazało się, że zupełnie straciłam orientację (która i tak nigdy nie była zbyt dobra), tak się tam wszystko pozmieniało. Państwo O. bardzo ciepło nas przywitali, a ponieważ nasza przyczepa miała się zwolnić dopiero w niedzielę, zdecydowali się przenocować nas u siebie (co oczywiście zostało ustalone znacznie wcześniej). Porozmawialiśmy z nimi chwilę i wyruszyliśmy na miasto, żeby im nie przeszkadzać. Było dopiero południe, mieliśmy więc przed sobą naprawdę długi dzień. Obeszliśmy Pobierowo wzdłuż i wszerz ;), oglądając straganiki i wszystkie piękne pensjonaty, które wybudowali. Zjedliśmy obiad, poszliśmy na irlandzkie piwo i znowu pokręciliśmy się po całej miejscowości. Moja słabość do pluszaków doprowadziła do tego, że zajrzeliśmy do dobrze mi znanego z przeszłości sklepu z zabawkami. I tam Krzysiowi rzucił się w oczy mały biały miś. Mam już w domu tyle maskotek, że stanowczo protestowałam przeciwko zakupowi kolejnego. W końcu każdemu z nich trzeba poświęcić sporo uwagi :P. Ale Krzyś doszedł do wniosku, że dobrze by było, gdybym miała maskotkę od niego i kupił mi białego misiaczka, nie zwracając uwagi na moje protesty. Rzecz jasna kiedy tylko wzięłam go do ręki, wiedziałam, że oszaleję na jego punkcie. Miś, z oczywistych powodów nazwany Krzysiem, stał się nowym członkiem rodziny :]. Dopiero po 21, zupełnie wykończeni, zjawiliśmy się z powrotem u państwa O. Jakże cudowne i mięciutkie wydawało się łóżko polowe, na którym spał Krzyś i moje w przyczepie po tym okropnym tapczanie w Ustroniu! Pomijając moje nocne eskapady do łazienki, która znajdowała się na zewnątrz, smacznie przespałam całą noc. Następnego dnia zjedliśmy z państwem O. śniadanie i powędrowaliśmy do kościoła, a kiedy z niego wróciliśmy, czekała na nas pięknie wysprzątana własna przyczepa. Kto by pomyślał, że będzie nam tu znacznie lepiej niż w normalnym pokoju w pensjonacie. Przyczepa okazała się większa, niż to zapamiętałam, a jako że doczepiony był do niej ogromny namiot, mieliśmy nawet więcej miejsca, niż nam było trzeba. Najważniejsze jednak, że w końcu mieliśmy kuchenkę i mogliśmy sobie sami gotować i zjeść wszystko to, na co wcześniej mieliśmy ochotę, a czego nie mieliśmy możliwości sobie przyrządzić. Wspólne gotowanie jest takie przyjemne :).

Co najbardziej wryło mi się w pamięć? Mój paniczny lęk przed pająkami i walka Krzysia z nimi (w tym z olbrzymim, przerażającym krzyżakiem), zakup indiańskich koralików dla mojego słoneczka, zbieranie kamyków i muszelek, pewna noc, w której zdecydowałam się nie budzić Krzysia i sama pójść do toalety, znajdującej się na zewnątrz, a po powrocie nie miałam się gdzie ułożyć, bo Krzyś rozwalił się na całym łóżku, a delikatne usiłowania obudzenia go nie odnosiły skutku. W końcu więc, ponieważ sen zupełnie ode mnie odszedł, postanowiłam poczytać książkę. Nie wiedzieć kiedy, Krzyś wygrzebał się z wyra ;) i przestraszył mnie, stając tuż nade mną. Kazałam mu wracać do łóżka zapewniając, że niebawem się położę, tyle że kiedy już poczułam zmęczenie, nie okazało się to możliwe :P. Krzyś bowiem ponownie zagarnął dla siebie obie kołdry i zajął całe łóżko :D. W związku z tym postanowiłam urządzić sobie spanie na drugim łóżku, zadowalając się kocem. I kiedy już zaczęłam zasypiać, serce stanęło mi w gardle na skutek niespodziewanego pojawienia się Krzysia, zaniepokojonego tym, że nie leżę obok niego. Jak ja go kochałam w tej chwili… Tak bardzo przyzwyczaił się do tego, że śpimy razem, że odczuwał niepokój, kiedy nie było mnie obok.

Pod koniec naszego pobytu nad morzem wybraliśmy się na długi spacer wzdłuż plaży, by zrobić sobie sesję zdjęciową. Zawędrowaliśmy w rejony, gdzie plaża była praktycznie wyludniona. Tak cudownie było spacerować, mocząc nogi w wodzie i trzymając się za ręce, czując przepełniające nas szczęście. Nigdy nie zapomnę naszych szaleństw w morzu. Cudownie wygłupiać się razem z ukochanym – wskakiwać na niego, ochlapywać wodą, próbować podtopić, pozwalać się nosić na rękach i podrzucać do góry, czy w końcu bawić się w wodzie dyskiem do rzucania. Zdarzyło się nam kąpać w jakiś pochmurny dzień na praktycznie pustej plaży, mając całe morze dla siebie :). A jak się uśmialiśmy, kiedy na naszych ostatnich zakupach zastanawialiśmy się, czy wybrać smalec za 1,50, serek topiony na 1,80 czy jeszcze droższą konserwę. Ostatecznie stanęło na smalcu, do którego Krzysiowi udało się przekonać :]. Z piwem smakował idealnie. Życie w Pobierowie okazało się strasznie drogie, ponieważ wszystko kosztowało średnio dwa razy więcej niż u nas czy w Ustroniu. Miałam jeszcze co prawda 200 zł, ale postanowiłam, że chcę je zachować, żeby nie wracać do domu bez grosza przy duszy. Kiedy podsumowałam nasze wydatki przez te trzy tygodnie, byłam przerażona. Same noclegi jeszcze w Ustroniu wyniosły 560 zł za osobę. Dlatego też w Pobierowie postanowiliśmy żyć oszczędniej i zachować te moje 200 zł za wszelką cenę :P. Udało się nam w zasadzie idealnie i jeszcze mogliśmy sobie pozwolić na zakup popcornu i gorącej herbaty w pociągu :).

Niestety w końcu, nieubłaganie, nadszedł czas naszego powrotu do domu (19.08.). Wysprzątaliśmy przyczepę i namiot, poszliśmy do kościoła, zjedliśmy obiad przygotowany przez państwa O., pożegnaliśmy się z nimi i ruszyliśmy na pobliski dworzec PKS. O 12 wsiedliśmy w PKS zmierzający do Kołobrzegu, by następnie przesiąść się w odjeżdżający stamtąd (o godz. 15.54) pociąg do Wrocławia, w którym mieliśmy zarezerwowane miejsca. W sumie spędziliśmy w drodze jakieś 11 godzin. Na całe szczęście razem z nami w przedziale były tylko 2 osoby, więc mieliśmy więcej miejsca, a ponieważ wysiadali oni wcześniej, pod koniec zostaliśmy zupełnie sami. Chłopak mojej siostry podjechał po nad na dworzec i odwiózł bezpośrednio do domu. Jaka szkoda, że w końcu trzeba się było rozstać...

To były najpiękniejsze trzy tygodnie mojego życia. Ten wyjazd sprawił, że jeszcze bardziej zżyliśmy się z Krzysiem i przekonaliśmy, jak cudownie nam razem. Doszliśmy do wniosku, że spokojnie dalibyśmy sobie radę, mieszkając wspólnie. I tak naprawdę to jest teraz moje największe marzenie – móc zamieszkać z Krzysiem i nigdy się na dłużej nie rozstawać. Niestety, jeszcze przez dłuższy czas nie będzie to możliwe. W końcu trzeba mieć gdzie i za co żyć…

Często brakuje mi teraz silnych ramion Krzysia i jego bliskości, zwłaszcza w nocy. Niedawno obudziłam się zupełnie zdezorientowana i przerażona, zastanawiając się, gdzie ja jestem i gdzie się podział Krzyś. Po chwili uświadomiłam sobie, że teraz już niestety mieszkamy osobno… Póki co pozostaje mi tylko biały miś, któremu mogę szeptać na uszko, jak bardzo tęsknię za moim ukochanym i jak bardzo bym chciała, żeby był obok. Chwilowo mogę przytulać i głaskać tylko jego w zastępstwie Krzysia, patrząc w jego czarne, koralikowe ślepka. Dzięki temu czuję się bliżej mojego Aniołka.

Dziękuję Ci, Kochanie, za te magiczne trzy tygodnie. Chyba nigdy nie czułam się tak szczęśliwa, jak wtedy. Będę teraz żyła wspomnieniami, czekając na chwilę, kiedy znowu będziemy mogli być razem… w dzień i w nocy.

Moje szczęście ma na imię Krzysztof. 
Kocham Cię :*.

Przepraszam Was za rozmiar tej notki. Nie musicie jej czytać w całości :P. Napisałam ją głównie dla siebie, żeby po latach móc sobie przypomnieć ten wyjazd...

A oto kilka zdjęć z wakacji:

1, 2, 3, 4, 5, 6, 7.