Archiwum październik 2007


Raz lepiej, raz gorzej...
Autor: linka-1
29 października 2007, 20:06

Wszystko jest takie kruche, tak ulotne… Jak niewiele potrzeba, żeby w mgnieniu oka wszystko się zmieniło. Wystarczy jeden gest, jedno słowo, żeby nieświadomie sprawić komuś przykrość, rozdrażnić, zdenerwować…

 

Momentami nie daję sobie rady z własną wrażliwością. Łapię się na tym, że chciałabym postępować w stosunku do wszystkich tak, by nie zawieść, nie sprawić przykrości… Na najnudniejszych i najbardziej niedorzecznych wykładach czuję się w obowiązku słuchać w skupieniu, dawać do zrozumienia, że uważam, choć oczy się same zamykają, ręka automatycznie kreśli jakieś esy-floresy i zaczyna się myśleć o niebieskich migdałach. A wszystko dlatego, że wykładowca jest stary, trzęsą mu się ręce i stara się robić co w jego mocy, żeby zainteresować i rozbawić studentów… Jeśli ktoś zaczyna się rozwodzić i wszyscy przestają go słuchać, ja nie potrafię... Mogę mieć dosyć, być znudzona, ale nie dam tego po sobie poznać… Łzy stają mi w oczach, kiedy tylko zaobserwuję, że komuś jest źle, ciężko… A na moje nieszczęście jestem aż za bardzo spostrzegawcza. Bywa, że jestem na siebie zła… Zastanawiam się, dlaczego właśnie ja mam się przejmować? Czasami wolałabym nie mieć oczu, żeby tego wszystkiego nie widzieć, nie mieć serca, żeby nie czuć…

 

To wszystko działa też w drugą stronę.... Łatwo mnie zranić, wytrącić z równowagi… Przywiązuję ogromną wagę do tego, co i w jaki sposób się mówi. A ludzie czasem nie zdają sobie sprawy z tego, jak mogło zabrzmieć to, co powiedzieli. I chociaż czasem wiem, że ktoś nie miał nic złego na myśli, że dość nieszczęśliwie sformułował swoją myśl, a ja po prostu źle odbieram te słowa, to nie pomaga… A wtedy zamykam się w sobie i nie sposób dociec, co mi się stało. Szczerze mówiąc denerwuje mnie to, że niektórzy nie zdają sobie sprawy z tego, jak ważny jest dobór słów… Ale może wymagam zbyt wiele?

 

Znów dopada mnie to samo… Odczuwam niechęć do świata, rozczarowanie ludźmi… Oczywiście nie mam na myśli wszystkich, ale te całe nieprzebrane tłumy anonimowych ludzi – bezmyślnych, konformistycznych, idących po najmniejszej linii oporu, egoistycznych, dających się omamić…

 

Zbyt wiele czasu spędzam w bibliotece, ale wiem, że nie mam wyjścia… Praktycznie rzecz biorąc powinnam zamieszkać w Ossolineum. Traktuję już to miejsce jak swój drugi dom… Ale organizm czasem się buntuje… Jak długo to wytrzymam? Ile można ślęczeć nad książkami?

 

Jak dobrze, że jest on, że są znajomi i przyjaciele. Wyłącznie ich zasługą jest to, że udaje mi się nie oszaleć, że świat nie zawsze wydaje mi się tak odpychający…

 

Jak zbawienia oczekuję każdego spotkania z K. Pozwalają mi one oderwać się od szarej rzeczywistości, nieciekawych myśli… Przynoszą odprężenie i ukojenie. Tak naprawdę mają na mnie zbawienny wpływ, chociaż nie sposób zapobiegnąć drobnym lub większym nieporozumieniom raz na jakiś czas. Ale na co dzień dzięki niemu czuję się przeszczęśliwa. Jest moją siłą, oparciem…

A to właśnie my na spacerku - <klik>, <klik>, <klik>, <klik>.

Przeplatanie
Autor: linka-1
Tagi: na krawędzi   zażegnany kryzys  
23 października 2007, 20:12

Ostatnio dobre chwile przeplatają się z tymi gorszymi… Był czas, kiedy stałam na krawędzi. Musiałam odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jestem w stanie się z pewnymi rzeczami pogodzić i cierpliwie czekać, licząc na to, że kiedyś coś się zmieni… Niekiedy jest mi bardzo ciężko. Zdarzyło się, że na skutek pewnych wydarzeń straciłam poczucie własnej wartości. Myślałam, że się z czymś uporałam, wymazałam ze swojej pamięci, i że jest już dobrze, aż nagle niespodziewanie to wszystko do mnie wróciło ze zdwojoną mocą… I wybuchnęłam. Połączenie złości, żalu, smutku i dumy może być niebezpieczne. Zwłaszcza w moim wydaniu.

Ale teraz jest już dobrze. Postanowiłam za wszelką cenę wytrzymać… I wierzę, że nadejdzie taki dzień, kiedy będę mogła odetchnąć z ulgą i zdam sobie sprawę z tego, że niebezpieczeństwo minęło. Wiem, że warto…

 

Co poza tym? Zostałam skazana na spędzanie każdej wolnej chwili w bibliotece Ossolineum. Mam nadzieję, że jakoś to przetrwam, choć czasem oczy odmawiają mi posłuszeństwa, łzawiąc i boląc. A poza tym, choć o kolejny rok starsza, nadal wyglądam bardzo młodo ;).

 

Są cudowni ludzie w moim życiu… I za to chcę im podziękować, choć nie będą mieli okazji przeczytać tych słów.

A Tobie, Kochanie, dziękuję za wszystko, co dla mnie robisz. A jest tego naprawdę sporo… :*.

Przyzwyczajam się
Autor: linka-1
09 października 2007, 20:00

Powoli zaczynam się przyzwyczajać do mojej nowej uczelni. Ciężko mi się jednak na nowo wdrożyć w ten akademicki rytm. Widać musi jeszcze upłynąć trochę czasu… Ostatecznie zdecydowałam się zrezygnować z zajęć uzupełniających wykształcenie pedagogiczne. I tak nigdy mnie nie interesowało nauczanie w liceum. Jeśli zdecyduję się pracować jako nauczycielka, to co najwyżej w gimnazjum. Może gdyby prowadzący był inny, podjęłabym się tego, ale nie zamierzam się użerać z ześwirowanym człowiekiem dla papierku, który nie jest mi do niczego potrzebny. Wolę poświęcić swój czas na kontynuację nauki języka obcego. W tym przynajmniej widzę sens…

 

Od wczoraj męczy mnie okropny katar. Mam nadzieję, że nie rozwinie się w nic poważniejszego. I tak czuję się nie do życia. Ani na chwilę nie mogę się rozstać z chusteczką. Jeszcze trochę i stracę nos :P. Jak ja nie lubię być przeziębiona…

 

Marzy mi się kilka dni spędzonych wyłącznie z Krzysiem… Brakuje mi zasypiania i budzenia się u jego boku. Nie lubię przebywać w domu sama, bez niego. To zaczyna być irytujące… Taka przymusowa rozłąka, chociaż gdybyśmy mieli taką możliwość, już dawno zamieszkalibyśmy razem. Ale na razie nic nie możemy na to poradzić. Cieszę się, że go mam. To jest najważniejsze. Jest nam ze sobą tak dobrze… Wspieramy się, pomagamy sobie nawzajem i na każdym kroku okazujemy sobie naszą miłość. Chyba nie może być cudowniej :).