08 stycznia 2006, 20:42
W zasadzie nie powinno mnie tu być... W tej chwili powinnam ślęczeć nad książkami i próbować wbić sobie cokolwiek do głowy... Przeczytałam jednak te wszystkie komentarze i zwyczajnie nie potrafię pominąć tego milczeniem i skupić się na czymkolwiek innym... Niestety nadszedł w moim życiu moment, kiedy ponownie zostałam ukarana za zbytnią pewność i ufność – w tym przypadku w to, że naszemu związkowi nic nie jest w stanie zagrozić... Że będzie on trwał wiecznie… Przekonałam się chyba najboleśniej w całym moim dotychczasowym życiu, że nie jest ono bajką... Nawet w najczarniejszych myślach i w chwili największego zwątpienia nie przypuszczałam, że zakończy się to w taki sposób... Nie pragnęłam tego, nie planowałam… Ciągle miałam nadzieję, że to wszystko okaże się tylko złudzeniem… Że obudzę się któregoś dnia i z ulgą odkryję, że byłam głupia, skoro chociaż przez chwilkę wierzyłam, że moja miłość mogła wygasnąć… Niestety stało się zupełnie inaczej. Nagle zdałam sobie sprawę, że to wszystko nie może trwać ani chwili dłużej… Tak po prostu nie da się dalej żyć. Nie mogłam tak krzywdzić Sebastiana i wymagać od niego, by żył w niepewności i zawieszeniu nie wiadomo ile… Postanowiłam więc dać mu szansę na normalne życie… Być może nawet na ułożenie go sobie z kimś innym – zwracając mu wolność. Nie mogłam dopuścić do tego, by ten koszmar trwał… Szczęście Sebastiana zawsze będzie dla mnie najważniejsze. Dlatego też nie mogę zwodzić go i łudzić nadzieją, że kiedyś... W tej chwili czuję w sercu pustkę i dlatego nie mogę z nim być... Przynajmniej chwilowo. Może za jakiś czas dojdę do wniosku, że popełniłam błąd... Naprawdę na to liczę. A jednocześnie raz po raz zadaję sobie pytanie skąd mamy mieć pewność, że to jest właśnie to, skoro w przypadku nas obojga jest to pierwszy tak poważny i długotrwały związek… Zastanawiam się także, jak miałoby to wszystko wyglądać, gdybyśmy mimo wszystko zdecydowali się nadal być razem… Czy te pytania i wątpliwości nie powróciłyby po kilku miesiącach czy nawet latach? Przecież po tym czasie moglibyśmy dojść do wniosku, że popełniliśmy błąd, uparcie trzymając się siebie i nie dając sobie szansy na przekonanie się, czy z kimś innym nie ułożyłoby się nam lepiej… Może powinniśmy się o tym przekonać, nim dojdziemy do wniosku, że jesteśmy dla siebie stworzeni? Wiem, jaka jestem nieznośna i okropna… Jak bardzo potrafię czasami ranić. Chciałabym oszczędzić Sebie konieczności znoszenia tego dłużej… Chciałabym, by przekonał się, czy z jakąś inną, doskonalszą ode mnie kobietą nie czułby się bardziej szczęśliwy. Czy ona nie zagwarantowałaby mu szczęścia, którego ja go pozbawiłam lub którego nigdy nie potrafiłam mu dać… Myślę, że dopiero gdyby odpowiedź na to pytanie zarówno w jego, jak i w moim przypadku okazała się przecząca, moglibyśmy poważnie myśleć o wspólnej przyszłości… O życiu razem i pogodzeniu się z myślą, że z czasem ta namiętność i żar uczuć przygasną, a w ich miejsce pojawi się przyzwyczajenie, przywiązanie i sympatia… Może ja po prostu nie czuję się jeszcze gotowa na to, by zadowolić się taką pewnością i poczuciem bezpieczeństwa, wspaniałymi wspomnieniami i perspektywą spokojnego, statecznego życia we dwoje zamiast porywami uczuć i serca?
Nikt z Was nie potrafi uwierzyć, że nasz związek się rozpadł… I chociaż ciężko czytać mi te słowa w niemal każdym jednym pojawiającym się komentarzu (ponieważ rozdrapują one z trudem zatamowane rany), potrafię to zrozumieć… W zasadzie mi samej jest w to trudno uwierzyć biorąc pod uwagę, że jeszcze kilka dni temu nie miałam najmniejszych wątpliwości, co czuję. I nagle, zupełnie niespodziewanie, wszystko w moim życiu się poplątało… Nasz związek nigdy nie był idealny. Często dochodziło do różnych spięć, nieporozumień… Padało wiele przykrych, czasem nieprzemyślanych lub niesprawiedliwych słów… Ale do tej pory szczera rozmowa wystarczała, żeby rozwiązać problem i ponownie uczynić z nas zgodną parę. Teraz niestety sytuacja za bardzo się skomplikowała... Próbujemy tłumaczyć sobie swoje racje i punkt widzenia, ale nie rozumiemy się… Dla mnie to rozstanie nie jest olaniem sprawy, poddaniem się i przekreśleniem tych dwóch pięknych, wspólnie spędzonych lat… Nie jest także rezygnacją ze wspólnego życia, które mogłoby jeszcze nadal być możliwe… Po prostu moim zdaniem jest to niechciane i bolesne, ale niestety jedyne rozwiązanie. Za jakiś czas wszystko może się stać możliwe… Ale nie uda się nam rozpocząć czegokolwiek od nowa, budując tego na gruzach obecnego uczucia i na tej niepewności, która towarzyszy mi każdego dnia. Najpierw muszę zrozumieć, co takiego we mnie zaszło, co się we mnie i w postrzeganiu przeze mnie pewnych spraw zmieniło… A na to potrzebuję czasu… Nie od dzisiaj wiem, jak olbrzymie trudności sprawia mi zrozumienie własnej osoby i mojego postępowania :(. Tylko czas może tutaj cokolwiek zmienić.
Podobne do tego kryzysy zdarzały się nam kilkakrotnie. Ale nigdy nie były one tak poważne… Pamiętam, że kiedyś doszłam już do wniosku, że to wszystko stało się za bardzo zwyczajne, monotonne… Pragnęłam jakiejś nowości. Trzy razy nosiłam się także z zamiarem zakończenia naszego związku. Tyle tylko, że wówczas w głębi duszy czułam, że wcale tego nie chcę… Tym razem nie chciałam tego związku zakańczać, ale wiedziałam, że nie mam wyboru… Bez względu na to, jak bolesną okazała się być ta decyzja, nie mogła być ona inna…
Przyznaję, że w chwili, kiedy pisałam poprzednią notkę, znajdowałam się na krawędzi załamania… To wszystko zaczęło mnie po prostu przerastać. Zbyt wiele wydarzyło się w moim życiu. Przestałam nad czymkolwiek panować, wszystko wymykało mi się z rąk… Ja nie czułam miłości do kogoś, kto stał mi się najbliższą istotą na całym globie… Ktoś, kto nigdy nie powinien poczuć do mnie czegoś więcej, wyznał mi swoją miłość… Sama pogubiłam się w tym, co i do kogo właściwie czuję. A do tego wszystkiego doszły jeszcze problemy ze zdrowiem i kolejne obawy z nim związane… Czułam się jak najpodlejsza istota na ziemi… Jak kreatura, która nigdy nie powinna się na świecie pojawić. Miałam ochotę umrzeć, by już nigdy więcej nie skrzywdzić kogokolwiek… Przygnębiła mnie także rozmowa z Sebastianem przez GG, w trakcie której padło wiele niepotrzebnych słów… W tym samym czasie moja mama nalegała, bym zapytała się go o jakąś głupotę… W takiej chwili… A później telefon od siostry Sebastiana – kiedy usłyszałam, że zarówno on jak i ich mama chodzą jak struci i nie potrafią znaleźć sobie miejsca… A później to wyznanie, które zaparło mi dech… Że ich mama kocha mnie bardziej, niż Karolinę… To była chyba najtrudniejsza chwila ze wszystkich… Czułam się tak, jakbym dostała obuchem po głowie… Zupełnie jakby cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie. Zgarnęło mi się także od kolegi, który kazał mi się wziąć w garść i przestać mazać… A ja nie potrafiłam tego zrobić. Mogłam jedynie rozpaczać i płakać krokodylimi łzami… W jednej chwili cały mój świat się zawalił… Nawet po największym ciosie potrafię się podnieść i pozbierać, ale potrzebuję na to czasu. Nikt nie może ode mnie wymagać i oczekiwać, bym wzruszyła ramionami i nie przejmowała się czymś takim w chwili, kiedy właśnie się to dzieje. Jestem jedynie człowiekiem, a nie robotem, bezduszną maszyną… Teraz jest już o wiele lepiej, chociaż przygnębienie, smutek i wyrzuty sumienia mnie nie opuszczają. Obawiam się, że nigdy nie wybaczę sobie tego, co musiałam zrobić… Dlatego błagam Cię Sebastian, nie proś mnie o to… To jest po prostu ponad moje siły… Do tej pory gryzie mnie wspomnienie o popełnionych w przeszłości błędach i wyrządzonych krzywdach… Nie potrafię wymazać tego ze swojej pamięci, a tym samym nie potrafię sobie wybaczyć…
Dziękuję Wam wszystkim za komentarze… Za okazaną troskę, zainteresowanie losami naszego związku, przejęcie się tym, co się stało… A przede wszystkim dziękuję za zrozumienie i wyrozumiałość…
Shelby, jeszcze raz pragnę Ci podziękować za wszystko, co napisałaś… Za to, że byłaś szczera i podzieliłaś się ze mną swoimi przemyśleniami i spostrzeżeniami. Wzburzył mnie ten komentarz, w którym Sebastian na Ciebie napadł. Nie potrafiłam zrozumieć, jak mógł coś takiego napisać… Wiem, że dał się ponieść emocjom, ale jednocześnie nie było to dla mnie wystarczającym wytłumaczeniem. Nie powinien szukać winnych tam, gdzie ich nie ma i wyładowywać swojej złości na Bogu ducha winnych osobach. Od razu napisałam mu, że jedyną osobą, do której ma prawo mieć żal, pretensje i czuć urazę, jestem wyłącznie ja. Bo decyzję tę podjęłam zgodnie z samą sobą i z tym, co podpowiadał mi rozum i serce… Nikt nie mógł na mnie wpłynąć w tej kwestii. Tak poważnych decyzji nigdy nie podejmuję za czyimś podszeptem lub pod wpływem impulsu… Zawsze muszę wszystko przemyśleć i rozpatrzyć z każdej z możliwych stron… A już poza wszystkim żadne z Was nie namawiało mnie do zakończenia tego związku… Zarówno Ty, jak i Marek, zdołaliście podnieść mnie na duchu i jestem Wam za to bardzo wdzięczna, mimo że Sebastian ma żal. Miałam nadzieję, że nie znajdziesz tego komentarza, bo w końcu kto zagląda do tak starych notek. Stało się jednak inaczej i było mi z tego powodu strasznie przykro. Cieszę się, że zdołaliście to sobie wyjaśnić i mam nadzieję, że nie będziecie mieć z tego powodu wrogiego stosunku do siebie…