Archiwum 15 kwietnia 2004


Refleksja na temat miłości...
Autor: linka-1
15 kwietnia 2004, 17:04

Jak trudno ludziom

kochać kogoś nieustannie.

Tak jest i w małżeństwie.

Po pierwszych uniesieniach,

po zapewnieniach o miłości po grób

stwierdza się trzeźwo,

że nie co dzień da się umierać

za siebie nawzajem.

 

Phil Bosmans

 

 

Człowiek potrafi dawać rozmaite deklaracje, zapewniać o czymś solennie i z całym przekonaniem, a mimo to często po jakimś czasie okazuje się, że były to słowa rzucane na wiatr. Dlaczego tak się dzieje? Czy ludziom tak szybko się wszystko nudzi? Czy może po jakimś czasie, kiedy wydaje się nam oczywiste, że coś mamy, przestajemy się z tym liczyć, przestajemy się starać i zabiegać, zaniedbujemy to, poświęcając swoją uwagę czemuś, czego zdobycie wymaga od nas pewnego wysiłku, zabiegów i nowych starań? Wielu ludzi wierzy w miłość na całe życie… Czy ona w ogóle jest możliwa? Czy to nie jest tak, że po pewnym czasie żar uczuć wygasa i zanika, a w jego miejsce pojawia się przywiązanie, przyzwyczajenie i sentyment? Czy po kilkunastu, kilkudziesięciu latach wspólnego życia łączy ludzi uczucie, czy może raczej wspólne przeżycia, wspomnienia, radości, problemy i zmartwienia? Nie od dzisiaj wiadomo, że początki są najpiękniejsze… Kiedy dopiero co się poznajemy, a wszystko wydaje się takie nowe i tajemnicze. Z biegiem czasu zaczynamy dostrzegać w drugim człowieku coraz więcej wad, wiele rzeczy nas w nim drażni i denerwuje… Okazuje się, że wiele rzeczy chcielibyśmy zmienić, gdyby to było możliwe i gdybyśmy mogli mieć na to jakiś wpływ… Początkowe zauroczenie i euforia znikają, a do naszego serca często zakrada się zniechęcenie, rozczarowanie… Miało być przecież tak pięknie, a jest tak zwyczajnie… Dopada nas szara rzeczywistość i monotonia codziennych dni. W chwilach uniesienia i największego szczęścia dochodzimy do wniosku, że moglibyśmy oddać za daną osobę życie, że chcielibyśmy je spędzić przy jej boku. Ale kto o tym pamięta, gdy przychodzą ciężkie chwile? Kiedy się kłócimy, cierpimy przez siebie nawzajem… Jak często pojawiają się wtedy myśli, że to widocznie była pomyłka, że wszystko to nie ma sensu… Pojawia się pytanie, co my właściwie w nim/niej widzieliśmy… Śmiejemy się z własnej naiwności, swoich planów, marzeń i oczekiwań... I tak naprawdę tylko od nas zależy, jak to się dalej potoczy… Prawda jest jednak taka, że nie da się cały czas darzyć kogoś równie silnym uczuciem. I to jest normalne… Tylko dlaczego w niektórych przypadkach ono po jakimś czasie wygasa zupełnie? Dlaczego nic już nie zostaje ze wspólnego zrozumienia, czułości, troski, bliskości? Czy to znudzenie, niedopasowanie, a może jeszcze coś innego…?