Archiwum maj 2004, strona 1


Sprawozdanie z matury pisemnej :]
Autor: linka-1
13 maja 2004, 13:28

       Nadszedł czas na nową notkę :). Na razie pojawiła się chwila wytchnienia – maturę pisemną mam już za sobą, teraz jeszcze tylko pozostało przebrnąć przez ustną i będzie koniec :). No powiedzmy... ale póki co nie chcę się zamartwiać egzaminami na studia. Teraz z niecierpliwością oczekuję na wyniki, które mają być 20 maja.

Muszę Wam powiedzieć, że przez te dwa dni w ogóle się nie stresowałam, co jest bardzo do mnie niepodobne. Wszyscy wiedzą, jak bardzo jestem nerwowa i jak w chwili zdenerwowania potrafią mi drżeć ręce. Ale tym razem jakoś się obeszło bez tego :). To pewnie dlatego, że miałam wszystko wystarczająco opanowane. W końcu z pisania wypracowań zawsze byłam dobra i nie stanowiło to dla mnie problemu. Ale co się będzie działo na ustnych, aż strach pomyśleć. Jak nie dostanę palpitacji serca, nie zemdleję lub nie zabiję się wchodząc do sali, to będzie cud ;).

       Maturę pisemną z polskiego pisałam w naszej szkolnej sali gimnastycznej. Przypisano mi numer 39 i siedziałam w środkowym rzędzie w przedostatniej ławce. Miałam do wyboru dwa tematy:

 

„W czasach, kiedy wartość czytania i życia wewnętrznego jest tak silnie atakowana, literatura jest wolnością” (Susan Sontag) – rozwiń i skomentuj wypowiedź na przykładzie wybranych utworów.  „Obcy wśród swoich” – odwołując się do wybranych tekstów kultury rozważ problem alienacji bohaterów w świecie, w którym przyszło im żyć.

No i jak myślicie? Który temat wybrałam? Podpowiem Wam, że odwoływałam się do takich lektur jak „Quo vadis”, „Inny świat”, „Konrad Wallenrod”, „Chłopi”, „Ludzie bezdomni”, „Dżuma”, „Wieża”, „Proces” i „Ćpun”, do takich filmów jak „Pianista” i „Pasja” i do problemu narkomanii i chorych na AIDS w dzisiejszych czasach. W ogóle to dosyć obszerne zagadnienie rozpatrywałam z różnych stron i mam nadzieję, że udało mi się uchwycić jego istotę. Ogólnie jestem zadowolona, napisałam 9,5 stron. I najbardziej podobał mi się mój filozoficzny wstęp :) – ogromnie żałuję, że nigdy nie dowiem się już, jak on właściwie brzmiał.

Najbardziej śmieszy mnie to, że osobom w moim najbliższym otoczeniu służyłam za słownik ortograficzny :) – mam tylko nadzieję, że nie wprowadziłam ich w błąd :P. Poza tym uratowałam jednego chłopaka, bo zauważyłam, że wypadła mu ściąga i zwróciłam mu uwagę, zanim ktokolwiek inny to spostrzegł. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła się na tej maturze śmiać... Nie pytajcie, co mnie rozbawiło, bo nie potrafię odpowiedzieć :P. Może ci biedacy, którzy co jakiś czas chodzili do stolika komisji z nadzieją, że będą już mogli skorzystać z toalety (musieli czekać aż 2 godziny i niektórzy później dosłownie biegli do WC :>), może chłopak, który się potknął wracając do stolika, a może moje własne myśli... W każdym razie podobno mój śmiech było słychać na całej sali najgłośniej spośród wszystkich. Dobrze, że kazali nam odłożyć maskotki i wszelkie przedmioty na parapet, bo pewnie dosłownie ryknęłabym śmiechem, gdybym sobie wyobraziła, jak ktoś zaczyna rozpruwać swojego misia, żeby wyjąć ściągi. Sama maskotkę odłożyłam, ale maleńkiego słonika na szczęście ukryłam w chusteczkach higienicznych i nikt się nie zorientował :).

Powiem Wam, że w swoich nieszczęsnych szpilkach nie mogłam już wytrzymać. Bolały mnie całe stopy i każdy krok sprawiał mi ból. Kiedy wysiadłam już na przystanku koło mojego domu, myślałam, że zdejmę te cholerne buty i podreptam na boso. Jednak zrezygnowałam z tego pomysłu i żółwim tempem, noga za nogą dowlekłam się do domu i z ulgą je zrzuciłam.

       Jeśli chodzi o maturę z niemieckiego (bo właśnie niemiecki wybrałam jako przedmiot dodatkowy), to było jeszcze lepiej :). Pisało tylko 5 osób (w tym jeden chłopak z technikum, a nasza czwórka z liceum) i losowaliśmy numerki, żeby rozstrzygnąć, kto przy jakim stoliku usiądzie. Wylosowałam stolik numer 1 :P! Naprzeciwko bocznego stolika komisji :). Jednak nie stanowiło to dla mnie problemu, bo i tak nie zamierzałam ściągać. W ogóle panowała bardzo miła atmosfera i było niezwykle sympatycznie. Kiedy przyszedł nas odwiedzić dyrektor stwierdził, że mamy najlepszą komisję i zapytał, jak się układa współpraca :]. Profesorki co jakiś czas przechadzały się po sali i podpowiadały, jeżeli ktoś szukał czegoś w słowniku, bo wiadomo było, że i tak by znalazł, ale straciłby trochę więcej czasu. Trochę zmartwiło mnie to, że okazało się, że z niewiadomych przyczyn czas zaczyna się liczyć już od momentu rozpoczęcia czytania tekstu z rozumienia ze słuchu, bo jakby nie było zabrało to jakieś 20 min. Ale i tak ze wszystkim zdążyłam :). Zaplanowałam sobie, że najlepiej by było, gdybym już o 11 wzięła się za pisanie wypracowania. Ale kiedy zbliżała się 11, ja miałam jeszcze trochę do zrobienia. Przyspieszyłam jednak tempa i po 11 zabrałam się za wypracowanie. Muszę przyznać, że ta matura do najłatwiejszych nie należała. Narozwiązywałam się ich trochę w swoim życiu i zdarzały się bardziej przyjazne. No ale nie ma co narzekać... Ważne, że chyba wszystko poszło dobrze. Oczekiwałam jakiegoś bardziej filozoficznego tematu wypracowania, bo takie najbardziej lubię, ale niestety się rozczarowałam. Tematy były dziwne – trzeci dotyczył jakichś pamiątek, które można kupić w Polsce, drugi zupełnie wyleciał mi z głowy, a pierwszy, na który ja się zdecydowałam, mówiąc najogólniej dotyczył podróżowania. Nie będę Wam ich dosłownie przytaczała, bo pewnie i tak niewiele byście zrozumieli :). Zadziwia mnie tylko głupota kuratorium oświaty, które decyduje o limicie zasobu słów. Zawsze, kiedy były tematy, na które nie można się było specjalnie rozpisać, to dawali górną granicę - 250-350 słów i trzeba było coś na siłę dopisywać, a teraz, kiedy naprawdę można było trochę popisać, zażyczyli sobie 200-300 słów. Tym sposobem mogłam poruszyć wszystkie zagadnienia raczej ogólnikowo i skrótowo. I tak przekroczyłam ten limit o kilkadziesiąt słów :P. Najbardziej chce mi się śmiać z mojego zakończenia, które jest nieco przekorne. Widziałam, że profesorka, która stanęła nade mną i przeczytała owo zakończenie, uśmiechnęła się. To chyba dobry znak ;).

      

       Po zakończonej maturze spotkaliśmy się wszyscy na podwórku szkolnym. Tam od razu zmieniłam piekielne szpilki na glany (które taszczyłam tym razem ze sobą), bo za żadne skarby świata nie dałabym rady w nich dłużej wytrzymać. W pewnym momencie poczułam pilną potrzebę skorzystania z toalety, podobnie jak trzy inne dziewczyny. Ale okazało się, że nie jest już możliwe dostanie się do szkoły. Co za paranoja! No cóż - jakoś trzeba było wytrzymać... Później ja i moje dwie kumpele wybrałyśmy się z kolegami z innej klasy na piwko. Koleżanka w pewnym momencie przypomniała nam coś bardzo zabawnego związanego z dawną lekcją polskiego i zaczęłyśmy dosłownie wyć i zwijać się ze śmiechu. A nasi koledzy, którzy nie byli w temacie, patrzyli na nas jak na wariatki i nic z tego nie rozumieli. Nie wiem, co sobie o nas pomyśleli, ale mało mnie to obchodzi :]. Jesteśmy jakie jesteśmy i tyle. A że czasami coś nam odbija, to trudno :P. Później już tylko z moimi kumpelami wybrałam się do rynku. Postanowiłyśmy wypić z Anetą jeszcze jedno piwo i usiadłyśmy sobie na powietrzu pod parasolami w ogródku piwnym. W pewnym momencie zaczęłyśmy się zastanawiać, jak w ogóle nazywa się ta knajpka. I w tym momencie obie spojrzałyśmy na jakąś tabliczkę na ścianie i przeczytałyśmy nazwę, po czym... wybuchnęłyśmy śmiechem, bo okazało się, że to jakieś biuro tłumaczeń, które się reklamuje. W końcu poszłam do toalety, a kiedy wróciłam zdałam sobie sprawę, że zgubiłam swój pierścionek, który nosiłam na prawej ręce. Zawsze się bawię swoimi pierścionkami i już kilkakrotnie spadały mi z palca, ale zawsze natychmiast je podnosiłam. A tym razem w ogóle umknął mi moment, kiedy zsunął się on z mojego palca. Zaczęłyśmy go szukać... W końcu stwierdziłam, że na pewno zgubiłam go w ubikacji, więc Aneta poszła ze mną go tam poszukać. Wywaliłyśmy wszystkie papiery z kosza i zaczęłyśmy je rozwijać... W pewnym momencie Aneta rzuciła tekstem, że może powinnam sprawdzić w szczotce do czyszczenia kibla. Stwierdziłam, że gdyby rzeczywiście tam spadł, to byłby na niej. I w tym momencie moja kumpela zaczęła wyć ze śmiechu. Siedziałyśmy zamknięte w tej ubikacji i śmiałyśmy się jak wariatki. Nagle ktoś zaczął się dobijać do drzwi i usłyszałyśmy jakieś męskie głosy. Zaczęłyśmy się śmiać jeszcze bardziej i doszłyśmy do wniosku, że nas zaraz wywalą z tej knajpy. Kiedy wyszłyśmy, kilku chłopaków wyszczerzyło do nas zęby i zapytało, czy było fajnie, na co my oczywiście znowu ryknęłyśmy śmiechem. Barman też na nas spojrzał, ale w jego oczach nie było widać zaszokowania. Widocznie przyzwyczaił się już do podobnych zachowań :D. Ale pierścionka nie znalazłyśmy... Stwierdziłam, że mogę o nim zapomnieć i wtedy druga koleżanka zajrzała do mojej torby, w której miałam słownik i szpilki i... wyciągnęła z niej pierścionek. Jak on się tam znalazł, nie mam pojęcia :D, ale cieszę się, że się znalazł. Prosto z rynku udałam się z Anetą do klubu, w którym siedziałyśmy ponad godzinkę i prawie zasnęłyśmy. Jakiś ostry kawałek, który niespodziewanie i niesłychanie głośno puścili wyrwał nas z odrętwienia i zdecydowałyśmy się wracać do domu. Po drodze kupiłyśmy sobie jeszcze coś do picia, bo zaczęło nas suszyć i w końcu, dosłownie padając z nóg, dotarłam do domku. Trzeba jeszcze było obdzwonić rodzinkę, która podczas mojej nieobecności cały czas wydzwaniała, moją korepetytorkę od niemieckiego i powiadomić o wynikach moje Słoneczko i kilkoro znajomych przez GG. Kiedy zrobiłam, co do mnie należało, poszłam się umyć i powędrowałam do łóżeczka. Spałam jak kamień do 9:30 i wstałam w doskonałym humorku :). I właśnie dlatego postanowiłam uraczyć Was tą długaśną notką :D.

Ostatni raz, nim zniknę...
Autor: linka-1
02 maja 2004, 12:05

       Już za 9 dni matura pisemna, a ja omijam książki szerokim łukiem, jak diabeł wodę święconą :P. Trzeba się wziąć w garść i zrobić małą powtórkę. Prawda jest taka, że pisemnej się nie boję, bo wiem, że lepiej lub gorzej ją zdam. I postaram się ze wszystkich sił, żeby było jak najlepiej. Horror zacznie się dopiero w połowie maja i w czerwcu, kiedy przyjdzie mi zdawać ustną... Dlatego postaram się wziąć przykład z mojego Słonka i do czasu ogłoszenia wyników zrezygnować z internetu. Nie będzie to łatwe, ale w końcu chodzi tu o moje szeroko pojmowane dobro i moją przyszłość... Boże, daj mi siłę i pomóż się zmobilizować! Dlatego jest to oficjalne pożegnanie z Wami wszystkimi, moi kochani. Musicie mi wybaczyć brak notek w najbliższym czasie i brak moich komentarzy na Waszych blogach. Mam nadzieję, że nie zapomnicie o mnie i nie wyrzucicie mnie ze swoich myśli. Będę za Wami ogromnie tęskniła!! Przeraża mnie świadomość tego, że zupełnie stracę rozeznanie, co się u Was dzieje... Ale niestety z czegoś trzeba zrezygnować. W miarę możliwości postaram się to nadrobić w wakacje, a tymczasem postarajcie się prowadzić mało urozmaicony tryb życia i ograniczać wszelkie szaleństwa i przygody do minimum ;).

       Chciałabym jeszcze tylko wspomnieć o tym, co wydarzyło się wczoraj... Ja naprawdę coraz mniej z tego rozumiem. Zdarzało mi się już czasami dziwnie zachowywać, ale wczoraj przeszłam samą siebie. Nie wiem, co się stało, ale nagle wszystko wydało mi się beznadziejne, szare i bezsensowne. Siedziałam razem z moim Słonkiem w klubie i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić... Byłam zmęczona, to prawda, ale to niczego nie tłumaczy. Nie potrafiłam zebrać myśli, odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie, podjąć jakiejkolwiek decyzji lub działania. Nie miałam siły i ochoty na nic, kompletnie! Nie chciało mi się siedzieć, stać, śmiać się, płakać, mówić, myśleć... Nie byłam w stanie... Chciałam się rozpłynąć... Czułam się, jakbym zniknęła... Jakby miejsce w moim ciele zajął zupełnie kto inny... Ktoś obcy... To było straszne uczucie... A jeszcze bardziej straszne było to, że moje Kochanie to wszystko obserwowało. Nikt nie powinien być świadkiem tego, co się ze mną działo, a już na pewno nie mój Sebastian. Widziałam jego bezradność, smutek, irytację, przejęcie... Ale nie potrafiłam zareagować i zapanować nad tym wszystkim, co się we mnie działo. Obracałam w dłoniach pustą popielniczkę i miałam ochotę rzucić nią i roztrzaskać o ścianę. Na szczęście jakoś się powstrzymałam... Myślałam, że zwariuję... W końcu Seba zdecydował, że wychodzimy... I chwała mu za to, że podjął taką decyzję, której ja podjąć nie byłam w stanie. Kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz, nie wytrzymałam tego całego napięcia i zaczęłam płakać... Nie wiem, co mnie napadło i co było przyczyną takiego mojego stanu... Wiem jedno – nie chciałabym, żeby to się kiedykolwiek powtórzyło. To było zbyt straszne...

Chcę Ci podziękować, Kochanie, za Twoją cierpliwość, wyrozumiałość, troskę. Jesteś naprawdę kochany i podziwiam Cię za to, że tak wiele znosisz i wytrzymujesz... Te moje huśtawki nastroju i dziwne napady... Przepraszam Cię za to wszystko... Za to, że potrafię być taka nieznośna i okropna... Przepraszam z całego serca. Przykro mi, że musisz patrzeć na mnie w takim stanie... Że nie potrafię nad tym zapanować. Przecież to Cię rani... Jesteś wspaniały i kocham Cię całym moim nieszczęsnym sercem :*.

 

       Na pewno od tej strony jeszcze mnie nie znaliście... I obyście nigdy nie mieli okazji poznać bezpośrednio... Będę o Was wszystkich pamiętała i często rozmyślała... I marzyła o dniu, w którym będę mogła powrócić... Mam nadzieję, że jakoś to wytrzymam. A na razie - żegnajcie, moi drodzy. Do usłyszenia za jakiś czas...