Archiwum 01 lipca 2005


Znowu źle... Znowu nie tak :(.
Autor: linka-1
01 lipca 2005, 11:34

I znowu wszystko stanęło na głowie… Nic nie jest tak, jak być powinno… Czyżby ponownie z mojej winy? Nie mam już sił, naprawdę. Nie ważne, że mam dobre chęci. Staram się, ale to za mało. Bo za każdym razem nadchodzi taka chwila, kiedy wszystko spieprzę :/. Ten schemat na okrągło powtarza się w moim życiu. Jest dobrze, cudownie, wspaniale tylko po to, żeby nagle wszystko runęło. Bez żadnego ostrzeżenia… A może ja po prostu tych zwiastunów nie dostrzegam? Może tak bardzo skupiam się na własnych myślach i odczuciach, że nie zastanawiam się nad tym, jakie to może mieć konsekwencje? Nie chodzi tu o egoizm… Bynajmniej. Po prostu kiedy coś mnie nurtuje i nie daje mi spokoju, nie potrafię zdusić tego w sobie i siedzieć cicho, udając, że wszystko jest w porządku. Nie mogę, nie udaje mi się to!! Więc zaczynam mówić… A później tego żałuję. Nie chodzi już o czyny… Ostatnio wszystko się wali co jakiś czas za sprawą słów… Moich słów. Niby przemyślanych, a jednak czasami bezładnych… Słów, które wzbudzają protest, niechęć, sprzeciw… U niego. I coraz trudniej jest nam się porozumieć… Tak, jakbyśmy nadawali na zupełnie innych falach… Jakbyśmy tak bardzo się różnili, że niemożliwością jest dojście do porozumienia. Wydawało mi się, że wiele nas łączy… Że podobnie postrzegamy wiele spraw… A tymczasem okazuje się, że wcale tak nie jest. Czasami czuję się, jakbym mówiła w innym języku… Zupełnie nie rozumiana. Obłęd. A przecież tak bardzo mi zależy na tym, żeby wszystko dokładnie wyjaśniać i nie zostawiać niedomówień. Dlaczego więc się nie udaje?

 

Dzisiejszy sen, w którym na pozór nie działo się nic takiego, a który mnie przeraził.

Śniło mi się, że musieliśmy przed czymś uciekać… Ja i on… Szukaliśmy jakiejś kryjówki. W końcu zaprowadził mnie nad zalew… Jakieś pół metra od ściany budynku stała kanapa… Przy tej ścianie był jakiś zbiornik napełniony wodą… Kazał mi do niego wejść i tam przeczekać niebezpieczeństwo. Zapytałam, co z nim. Odpowiedział, że musi się schronić gdzie indziej i że wróci po mnie, kiedy będzie po wszystkim. Zanurzyłam się w tej wodzie i patrzyłam zrozpaczona, jak się oddala… W końcu zniknął mi z oczu… Czułam strach i dziwną pustkę. Zobaczyłam, że ktoś się zbliża do mojej kryjówki. To była jakaś dziewczyna. Zauważyła mnie i nim weszła do budynku powiedziała, że muszę stąd uciekać, bo ci ludzie się zbliżają i na pewno mnie zobaczą. Chciałam poprosić ją, żeby przysunęła tę kanapę bliżej ściany i zasłoniła mnie. Nie było jednak na to czasu. Wynurzyłam się z tego pojemnika i zdezorientowana pobiegłam przed siebie. W głowie tłukła mi się przerażająca myśl… Tym sposobem mogłam go nigdy więcej nie zobaczyć. Jeżeli oboje przeżyjemy, możemy się nigdy nie odnaleźć… Obudziłam się z mocno bijącym sercem i… rozpłakałam się.

 

Do tej pory na wspomnienie tego snu się wzdragam. A łzy napływają mi do oczu… Nie chcę go stracić… Nie mogę… Nie przeżyłabym tego. Ale on ma mnie już chyba dosyć… Moich zmiennych nastrojów, słów, wątpliwości… Nie wie co ma teraz począć… Ja też nie wiem. Nic już nie wiem… Boję się. Dlaczego to musi tak być…? A może wcale nie musi? Czy ze mną jest coś nie w porządku? Może pewnych pytań nie powinnam stawiać… Może nie powinnam poruszać pewnych tematów. Czy wtedy byłoby dobrze? A jeśli tak, to jak mam się przed tym powstrzymać :(? Co ja mam ze sobą zrobić?

Powiedzcie mi… Pomóżcie… Proszę…!