01 sierpnia 2005, 17:13
W piątek spotkałam się z moimi dwoma najlepszymi koleżankami z liceum – Anetą i Kasią… Magdy niestety nie ma, na całe wakacje wyjechała do Kanady, a Iza nie mogła się zjawić.
Jak zwykle na początku udałyśmy się do Liverpoolu… Tym razem nie było pustek, tak jak ostatnio, ale zebrało się dziwne towarzystwo i nie puszczali muzyki, która by nas usatysfakcjonowała. W niedługi czas później Aneta pojechała do domu. Byłam rozczarowana, bo miałyśmy posiedzieć dłużej, ale rozumiem ją. Mieszka w Leśnicy i żeby dostać się do domu, musi pokonać spory odcinek, mijając cmentarz, las i różne ciemne zaułki. Tak więc nie jest to zachęcające do nocnych powrotów. Posiedziałyśmy tam trochę, a później postanowiłyśmy udać gdzie indziej. Wyszłyśmy z Kasią, a z nami jej siostra i jakiś nowo poznany przez nią chłopak. Zajrzałyśmy do „Od zmierzchu do świtu”, ale nie spodobało się nam tam, więc tylko skorzystałyśmy z toalety i podążyłyśmy do Diabola. Basia - siostra Kasi i jej adorator udali się gdzie indziej. Kiedy znalazłyśmy się w Diabolu, zastałyśmy w nim wyłącznie 5 osób – czterech metali i jedną dziewczynę. Wygłupiali się i puszczali śmieszną i zupełnie niemetalową ;) muzykę. Postanowiłyśmy zostać i nawet powyłupiać się razem z nimi. Kilkakrotnie pytali, czy mogą puścić jakiś tam utwór, tak jakby nasza zgoda była im do czegoś potrzebna :). Było bardzo sympatycznie… Tak kameralnie :D. Popijając kolejne piwo rozgadałam się z Kasią na dobre. W pewnym momencie musiałam skorzystać z toalety… Przez chwilę spanikowałam, bo myślałam, że w niej utknęłam :D. Zwolniłam zamek, ale nie mogłam otworzyć drzwi, bo przyblokowały się u dołu. By się wyzwolić wystarczyło je na szczęście tylko kopnąć. Dobrze, że ze względu na ponad 30 stopniowy upał miałam na nogach sandały, a nie glany, bo narobiłabym huku :]. Na czas wakacji w ogóle z nich zrezygnowałam na rzecz sandałów właśnie lub japonek. Tak samo pożegnałam się z czarnymi ubraniami… I muszę przyznać, że nie mogę nadziwić się osobom, które pomimo upiornych temperatur przyodziewają się w czarne ubrania i glany. Ja nie jestem na tyle nawiedzona :P.
Powiedziałam Kasi o swoich niepokojach i wątpliwościach, o których tutaj z pewnych względów nie mogę wspomnieć i nie powiem, żebym została pocieszona… Muszę sobie kilka rzeczy przemyśleć i odciąć się od pewnych osób, jeżeli będzie to konieczne… Dla dobra wszystkich. A przecież mi naprawdę nie chodzi o nic więcej… Czy nie może się zakończyć na przyjaźni? Kasi zdaniem nie istnieje przyjaźń damsko-męska… Ja, może dość naiwnie, wierzę jednak, że jest ona możliwa. Dowiedziałam się jednakże, że także kuzynka Kasi, Iwona, boryka się z podobnymi do moich problemami. Zawsze, kiedy tak jak ona staram się po prostu być miła i wykazać zainteresowanie i chęć poznania jakiegoś osobnika płci odmiennej, on doszukuje się w tym czegoś więcej i na złudne nadzieje. Nie rozumiem tego… Zresztą Iwona i Kasia także. Przewrotność losu? Poza tym dowiedziałam się także, że z nich wszystkich mam największe szczęście… Bo jestem szczęśliwie zakochana. A Kasia traci głowę dla jakichś narkomanów lub dilerów… Biedaczka. Magda i Aneta też nie mają coś szczęścia w miłości, czego niezmiernie żałuję.
Kiedy postanowiłyśmy wyjść na zewnątrz, odczułyśmy wypity alkohol. Wszystkiemu winny był ten trudny do opisania upał, bo normalnie zaledwie trzy piwa nie miałyby szans tak na nas podziałać. Zaczęło się od tego, że Kasia po raz kolejny powtórzyła, że najlepsze w tym wszystkim jest to, że ona ma na 6 do pracy. Zaczęłyśmy się śmiać tak, że mało brakowało, a przysiadłabym na chodniku. Musiałam się aż oprzeć o ścianę. A później Kasia zaproponowała, żebyśmy zrobiły zawody w rzucaniem gumą do kosza na śmieci :D. Kiedy powiedziałam, że ja nie mam gumy, oddała mi pół swojej (już przerzutej :>). Owinęłam ją trawką, a Kasia na to, że ja nie mam gumy tylko co innego. Odwinęłam ją więc i jej pokazałam. I wtedy ona też zapragnęła owinąć w coś swoją :D. Mój Boże, można by pomyśleć, że byłyśmy wcięte jak nic :]. A nam po prostu zebrało się na wygłupy. Nagle dostrzegłyśmy z daleka siostrę Kasi i jej towarzysza. Kasia zdecydowała, że będą sędziować w naszych zawodach :D. Niestety nie udało mi się nawet utrafić w kosz :D. Kasia też nie wcelowała do otworu, ale przynajmniej dotknęła kosza :>. Basia przedstawiła nam swojego towarzysza (tego samego co wcześniej :)). Okazało się, że ma na imię Dawid. Zazwyczaj, kiedy ktoś mi się przedstawia, zupełnie nie przywiązuję do tego wagi i po chwili zdaję sobie sprawę, że nie mam pojęcia jak ten ktoś się zwie, ale tym razem było inaczej. Chyba dlatego, że kilkakrotnie zwracałam się do niego osobiście :D. Postanowiliśmy wracać do domu. Była 1:30. Pamiętałam, że za jakieś 8 minut powinniśmy mieć autobus. Okazało się, że Dawid mieszka na moim osiedlu, na sąsiedniej ulicy, dwie bramy dalej :D. Przynajmniej miałam zapewnione towarzystwo i obstawę :D. Muszę przyznać, że nie lubię wracać nocnymi autobusami… Zbyt wiele nietrzeźwych ludzi się w nich znajduje, a to może być niebezpieczne. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie starała się podnieść Dawida na duchu po tym jak stwierdził, że z jego wyglądem nigdy nie znajdzie sobie dziewczyny :>. Moim zdaniem nie ma powodów do obaw – nie jest przecież taki straszny i z pewnością może się podobać :).
Jak zwykle, kiedy przekroczyłam próg domu (o 2:00), zastałam na przedpokoju mojego ojca :D. Nie wiem czy wspominałam kiedyś, że on nie może spać, jeśli nie znajdujemy się z moją siostrą w swoich łóżkach :D. Ma szczęście, że nie robię sobie takich wypadów częściej, bo wtedy zarywałby noce i wyglądał jak cień człowieka ;). Jak zwykle najpierw się umyłam, a później powiadomiłam Kasię, że dotarłam bezpiecznie do domu.
Rano, kiedy wysłałam Kasi sms’a, by dowiedzieć się, czy zdążyła do pracy i jak się czuje dowiedziałam się, że biedaczka wymiotowała 3 razy i nie zbliża się nawet do lodówki z alkoholem :D. U mnie na szczęście obyło się bez takich rewelacji. Tylko trochę kręciło mi się w głowie.
Ponieważ Kasia i Aneta niedługo wyjeżdżają, jeszcze w piątek umówiłyśmy się na dzisiaj na „popijawę”, ale zapomniałyśmy, że to już sierpień. A sierpień ogłoszony został miesiącem trzeźwości. Zamiast tego spotkamy się więc i po prostu pogadamy :). Żałuję tylko, że dopiero dzisiaj dowiedziałam się, że o 20 jest spotkanie z ludźmi z Kolegium. Nie dam rady się zjawić, bo mam już inne plany. No trudno.
Obejrzałam dzisiaj z moją siostrą „Mulholland drive” Davida Lynch’a i stwierdzam, że jest to najbardziej pokręcony film, jaki zdarzyło mi się oglądać. Nie mam zielonego pojęcia, o co w nim chodzi… I nawet po przeczytaniu jego interpretacji, nie mogę tego poskładać do kupy :P. Zbyt to skomplikowane jak dla mnie…
Od wczoraj nie mam dobrego humoru… Nie mogę się pozbierać po rozmowie z Natalią… I patrzeć, jak ona się męczy i jak cierpi… Przez człowieka, który nie zasłużył na ani jedną jej łzę, a o którym ona nie może zapomnieć…
A poza tym jeszcze niepewność tego, jaki los czeka mnie i Sebastiana… Jeśli wszystko będzie się układało tak dobrze, jak do tej pory, to za kilka lat może się okazać, że wszystko rozwali się z powodu tego, że nie jest on człowiekiem wierzącym… A jeśli miałoby tak być, to jaki sens ma ciągnięcie tego dalej i coraz większe angażowanie się? Nie da się na siłę nakłonić kogoś, by uwierzył w Boga… To się po prostu albo stanie we właściwym czasie, albo nie… A moi rodzice cały czas trują mi, że powinnam nad nim popracować… Jakiś czas temu stwierdzili, że inaczej nie dadzą nam swojego błogosławieństwa… A czy ja mogłabym wyjść za niego wbrew ich woli? I jak wyglądałoby nasze życie? Dla mnie religia i wiara są ważne, ale nie zamierzam nikogo do niczego zmuszać. Czasami po prostu żałuję, że nie zakochałam się w kimś, kto wierzy… Bo swoje dzieci na pewno będę wychowywała w wierze chrześcijańskiej… A jak mam tego dokonać, jeśli mój mąż, a ich ojciec, nie będzie mnie w tym wspierał? Może to irracjonalne, ale czasami myślę sobie, że życie Sebastiana byłoby łatwiejsze, gdyby tylko uwierzył… Może kiedyś tak się stanie? A jeśli nie…?