02 lutego 2004, 23:15
Dzisiaj po raz kolejny zdałam sobie sprawę z tego, że właściwie jeszcze nigdy nie dotknęła mnie żadna tragedia... Kilkakrotnie w ciągu tych moich osiemnastu lat życia wydawało mi się, że spadło na mnie ogromne nieszczęście, ale to wszystko okazuje się być błahostką przy prawdziwych dramatach niektórych ludzi... Dochodzę do wniosku, że jeszcze ciągle nie potrafię wystarczająco doceniać tego, co mam. Jestem taka zachłanna – ciągle chciałabym więcej... Więcej miłości, szczęścia, zrozumienia, uwagi ze strony innych, tolerancji... A dostałam od życia chyba więcej, niż na to zasłużyłam... Staram się być dobrym człowiekiem, pomagać innym ludziom, być przy nich, kiedy tego potrzebują... Staram się nie wyrządzać im krzywdy... A jednak popełniam tyle głupstw i błędów... Ranię najbliższych, chociaż tego nie chcę... Zrobiłabym wszystko, co w mojej mocy, żeby wszystkich uczynić szczęśliwymi... gdyby to tylko było możliwe. Ale niestety – nie mam czarodziejskiej różdżki... Nie potrafię zmienić rzeczywistości... Udaje mi się to tylko na krótko – dzięki marzeniom... Jestem zdrowa, otoczona wspaniałymi ludźmi, zawsze mogę liczyć na swoją rodzinę i przyjaciół... Czego więcej potrzeba mi do szczęścia? Może pewności, że naprawdę potrafię pokochać jakiegoś faceta i świadomości, że kocham z wzajemnością? Naprawdę nie wiem... To takie dziwne... Zwyczajny uśmiech jakiejś osoby, przyjazny gest lub ciepłe słowa skierowane pod moim adresem, słuchanie ukochanej muzyki czy przebywanie w towarzystwie moich wspaniałych znajomych – to wszystko razem i osobno potrafi sprawić, że czuję się szczęśliwa... Ale moje myśli, przemyślenia lub refleksje czy jakieś zdarzenia, których jestem świadkiem lub uczestnikiem, potrafią zupełnie zmienić moje nastawienie do życia, świata i ludzi. W takich momentach nie mogę powstrzymać łez i ustrzec się przed smutkiem i przygnębieniem... Mam żal do ludzi, pretensje do samej siebie... Czasami wydaje mi się, że nic nie ma sensu... Że nie potrafię nadać go swojemu życiu i się odnaleźć... Że na świecie panuje za dużo zła, a życie jest niesprawiedliwe i czasami zbyt okrutne... I że ja nie potrafię tak żyć... A co mają powiedzieć inni? Ci, którzy mają zasadnicze podstawy do wyciągania takich wniosków? Zazwyczaj mamy skłonności do wyolbrzymiania swoich problemów i zbytniego ich roztrząsania. A to do niczego nie prowadzi... I od dzisiaj postaram się tego unikać... W końcu inni mają zdecydowanie gorzej, a jakoś sobie radzą i starają się znajdywać okazję do radości w codziennym życiu... A skoro oni to potrafią i nie tracą wiary, ja potrafię tym bardziej. A rozczulanie się nad sobą w tym momencie staje się oznaką egoizmu...