Najnowsze wpisy, strona 30


Zagadka :)!...
Autor: linka-1
12 października 2004, 12:08

Zgadnijcie co jest 17 października 2004 roku ?:)...

 

PS. Moja Ewelinka nie ma narazie czasu na pisanie... No wiecie... Zawalona szkołą jest :(... + także małe lenistwo ;)... Napewno niebawem powróci z nową notką :)... Już ja ją przypilnuje ;P...

-=Buszmen=-

:>
Autor: linka-1
08 października 2004, 18:38

Wczoraj... Był taki miły dzień... Późnym popołudniem zadzwoniła Aneta i powiedziała, że ona, Magda, Michał i Michał idą na imprezę i chcą, żebym się przyłączyła. Uznałam pomysł za absurdalny, ponieważ dzisiaj miałam na 8. Ale jednak dałam się przekonać i poszłam, zamierzając powrócić ostatnim dziennym autobusem – o 22:44. Dwie godziny to nie dużo, ale wystarczająco, żeby porozmawiać ze znajomymi i wymienić się wrażeniami związanymi ze szkołą. Okazało się, że jest to impreza integracyjna dla Akademii Ekonomicznej :>. Jednak bez problemu udało mi się wejść na własną legitymację i wprowadzić ze sobą Anetę. Kiedy staliśmy jeszcze przed klubem i szukaliśmy osoby, która mogłaby wprowadzić drugiego Michała, podszedł do mnie i Anety pewien facet i... wręczył nam po róży. Byłyśmy zaszokowane i cały czas zastanawiałyśmy się, czy nie jest to jakiś zły znak... Czy ta róża w jego rozumowaniu nie będzie nas do czegoś zobowiązywała :D. Okazało się jednak, że są to bezpodstawne obawy. Początkowo ludzi nie było aż tak wielu, ale około 21:30 nie można było znaleźć wolnego miejsca. Później parkiet zaroił się od ludzi i tańczyć trzeba było na minimalnej przestrzeni, którą miało się do dyspozycji. Zwyczajnie panował ścisk, ale... kiedy już zdecydowałam się wyjść na parkiet, długo z niego nie schodziłam... Ba, właściwie siedziałam na nim do końca. Przegapiłam swój dzienny autobus i zostałam zdana na pierwszy nocny – o 12:38. Kiedy wysłałam sms’a do domu, żeby o tym poinformować, rodzice nie byli zachwyceni. Poznałam niezwykle sympatycznego człowieka – Andrzeja, z którym przetańczyłam praktycznie cały ten czas. Najśmieszniejsze jest to, że nie usłyszałam, na jakiej jest uczelni, a kierunku już nie pamiętam. Wiem tylko, że jest z Namysłowa i że podoba się mu moje imię :]. Poznałam też numer jego komórki, ale z wiadomych powodów nie zrobię z tego żadnego użytku. Gdybym była sama, jak najbardziej. Ale przecież mam moje Słoneczko, które jest najważniejsze i tak już pozostanie :). Później wymknęłyśmy się z Metropolis, bo było zbyt tłoczno... A na zewnątrz klubu panował istny szał – wszyscy się pchali i chcieli wejść do środka, na co nie pozwalał ochroniarz. I tak powinien przestać wpuszczać ludzi zdecydowanie wcześniej... W każdym razie jakimś cudem udało się nam wydostać i odetchnąć. Miałyśmy jeszcze trochę czasu, więc wstąpiłyśmy do rockowego klubu o nazwie Garage, który znajdował się naprzeciwko. I miałyśmy to nieszczęście, że przysiedli się do nas trzej starsi faceci. Jeden miał o ile dobrze pamiętam 23 lata, drugi 35 (i miał żonę i 6-letnie dziecko), a trzeci nie pamiętam. Na wszelki wypadek skłamałyśmy i przedstawiłyśmy się jako Ula (Aneta), Kasia (Magda) i Monika (ja). Rzecz jasna kilka razy się pomyliłyśmy i zwróciłyśmy do siebie po prawdziwych imionach, ale oni się nie zorientowali. Uratowali nas znajomi Anety – Radek i Daniel czy też Damian (ach ta moja słaba pamięć :P), którzy dosiedli się do nas. Dzięki nim czułyśmy się bezpieczniej. Zgodzili się też poczekać z Magdą na jej brata, gdy my musiałyśmy pędzić na autobus. Na przystanku miał miejsce niemiły incydent, kiedy jakaś podpita dziewczyna przyczepiła się do Anety, kiedy ta zwróciła jej uwagę, że sama szuka zaczepki, a później ma pretensje, że ktoś się jej czepia. (Była niezwykle wulgarna i zaczepiała jakichś chłopaków, po czym na nich wrzeszczała). Myślałam, że dojdzie do rękoczynów, ale na szczęście dziewucha dała spokój, a Aneta nie dała się sprowokować. Obie z Anetą miałyśmy nadzieję, że nie wysiądą na naszym przystanku. Autobus przyjechał spóźniony i zapchany. Kiedy wyraziłam przypuszczenie, że się nie zmieścimy, jacyś chłopacy zrobili nam miejsce, a jeden nieomal wniósł mnie do autobusu :>.

Ok. 1 byłam w domu i musiałam dobijać się do drzwi (nie wzięłam kluczy), bo jak na złość wszyscy poszli spać, chociaż zazwyczaj o tej porze są jeszcze na nogach. Zanim coś zjadłam i się umyłam, była już 1:30. Położyłam się przed 2, a musiałam wstać o 6.Znowu się nie wyspałam, ale nie żałuję. Było warto :).

 

Dzisiaj nie mieliśmy łaciny, więc w większym gronie usiedliśmy sobie w bufecie i zaczęliśmy rozmawiać. Było bardzo sympatycznie. Śmialiśmy się, że na każdej przerwie coś kserujemy i kiedy tylko widzimy kogoś z klasy przy ksero, natychmiast upewniamy się, czy aby na pewno już to mamy :>. To, co zaoszczędzimy na książkach (których nie musimy kupować wielu, bo cały czas będziemy korzystać z innych), wydamy na ksero... Najprawdopodobniej zostawimy na tym w szkole prawdziwy majątek :>. Po każdych zajęciach dostajemy coś nowego do skserowania... Pogubić się w tym wszystkim można. Mam już cały plik kartek... Strach pomyśleć, co będzie później :D.

Okazuje się, że Ola (z którą jak na razie najlepiej się zaznajomiłam) i Marcin – słynny chłopak w dreadach :>, często bywali w Liverpoolu i pojawiają się tam po dzień dzisiejszy. Ola idzie dzisiaj i żałuję bardzo, że ja nie dam rady wpaść. No ale nie można mieć wszystkiego. Zaraz się biorę za czytanie lektury... Do listopada muszę przeczytać około 15 książek – w tym Iliadę, Odyseję i Mitologię Parandowskiego. A najgorsze, że w większości książki te są niedostępne, bo już dawno poznikały z wszystkich bibliotek. No ale jakoś to będzie... Żeby tylko zdążyć przeczytać to wszystko!!

Jak na razie najbardziej podobają mi się zajęcia z praktyk zawodowych i gramatyki opisowej języka polskiego. Najbardziej przerażają mnie natomiast historia literatury polskiej i powszechnej (z postrachem całego Kolegium) i gramatyki opisowej języka niemieckiego, z której wiele nie zrozumiałam. Kiedy chciałam zapisać to, co usłyszałam i zrozumiałam po niemiecku lub po polsku, ulatywał mi cały sens i za żadne skarby świata nie mogłam sobie przypomnieć, co właściwie chciałam zapisać. A przecież trzeba było słuchać dalej... Czarno to widzę, ale pociesza mnie, że niektórzy nie zrozumieli praktycznie ani słowa. Nie wiem, jak sobie damy z tym radę... Zobaczymy. Zaliczenia, prace, sprawdziany, kolokwia... Już mi się wszystko plącze i wiem tylko, że łatwo na pewno nie będzie. A nawet wręcz przeciwnie – cholernie ciężko. Ale może się uda...

 

Największym zmartwieniem w tej chwili jest dla mnie nieporozumienie z Sebastianem. Miał nadzieję, że dzisiaj się spotkamy, ale niestety nie jest to możliwe. Jutro właściwie przez cały dzień powinnam się uczyć, przepisywać notatki i czytać... A w niedzielę... zamierzamy ponownie gdzieś z dziewczynami wyskoczyć. Ciekawe tylko, czy mnie puszczą :P.

Okazuje się, że nie wiem kiedy znajdę czas na spotkanie z moim Aniołkiem.

I cholernie mnie to martwi...

 

Pierwszy tydzień za mną... Szkoda tylko, że każdy następny będzie coraz gorszy i coraz trudniejszy. Ale nie zamierzam się tak łatwo poddać :).

Mam nadzieję, że w końcu znajdziemy czas na jakąś imprezę integracyjną z ludźmi z mojej grupy :). Przecież do tej pory nie znam imion wszystkich spośród tych 39 osób, które do niej należą :).

 

Moje prywatne piekiełko...
Autor: linka-1
05 października 2004, 22:17

Boże, ratuj... Przeżyłam małe załamanie nerwowe, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie jestem gotowa do studiowania i uczenia się przez cały dzień 5 razy w tygodniu... Słowa kobiety, która prowadzi z nami nauki pomocnicze, które uświadomiły nam, że wybraliśmy sobie kierunek łączący w sobie dwie specjalizacje nie okrawające żadnej z nich, mogły załamać każdego. Jednym słowem jesteśmy grupą eksperymentalną i sprawdzają na nas, czy pogodzenie tego jest w ogóle możliwe. Nasz program przewiduje dokładnie tyle samo godzin polskiego co tych, którzy wybrali kierunek wyłącznie z samym polskim i niemieckiego tyle, ile miałaby normalnie grupa skupiająca się całkowicie na niemieckim. Coś czuję, że nie dam sobie rady i że nie wyrobię z tym wszystkim. Poza tym ja nawet nie jestem przekonana do tego, żeby w przyszłości zostać nauczycielką! Ratunku, gdzie ja się pchałam!!

Przeżyłam dzisiaj ten niesamowicie ciężki dzień, chociaż na ostatnich godzinach zajęć mało brakowało, a wyszłabym z siebie. Mój mózg przestał funkcjonować tak, jak powinien, a ja nie mogłam usiedzieć na miejscu. To jednak straszne męczarnie... A facet od praktycznej znajomości języka niemieckiego w ogóle nie ma wyobraźni. Zajęliśmy się na koniec tak absurdalnym tekstem, że nikt nie miał szans, żeby zrozumieć zawarte w nim słownictwo.

Początkowo jakoś nam szło – wstawialiśmy coś na wyczucie, czasem się udawało, a czasem nie. Ale pod koniec język się plątał, a umysł odmawiał posłuszeństwa. A on jakby wszystkiego było mało kazał nam tłumaczyć te zakręcone struktury... Rury, wsporniki, zawalanie się torów kolejowych, przejść i licho wie czego jeszcze... Litości! Na co nam coś takiego? Przecież to się w ogóle mija z celem!

Jutro czeka mnie siedzenie jeszcze o godzinę dłużej na uczelni i naprawdę nie wiem, jak ja to zniosę... Pocieszająca jest jedynie perspektywa spotkania się po zajęciach z moim Aniołkiem.

Tylko że jeżeli nie padnę na nos, to będzie cud. Właśnie okazuje się, że na moim i wszystkich pobliskich osiedlach doszło do jakiejś awarii, na skutek której pozbawiono nas wody – nie tylko ciepłej, ale także zimnej... Paranoja! Usunąć ją mają do godziny  4... A ja nie potrafię się położyć spać, jeśli się nie umyję! Za jakie grzechy spotyka mnie coś takiego?!

Normalnie wstawałabym o 6... Teraz, jeżeli w ogóle zasnę (pewnie po prostu padnę ze zmęczenia), będę musiała wstać przynajmniej 40 minut wcześniej. A jutro muszę przeżyć niemalże 8 godzin na uczelni... To graniczy z cudem...

Czy ja znalazłam się w piekle :P?

 

Wygląda na to, że nie będę teraz mogła prowadzić regularnie swojego bloga... Zwyczajnie nie będę miała na to czasu, siły i chęci. Nie mam także pojęcia, kiedy uda mi się zajrzeć do Was...

Proszę Was o zrozumienie... Nie jest to bowiem moja wola, ale konieczność.

Muszę wybrać między spotkaniami z moim Kochaniem od czasu do czasu, a obecnością tutaj.

I w takim przypadku zdecyduję się na to pierwsze.

Jestem po prostu wściekła, że tak to wszystko wygląda...

Paradoksalnie studia (przynajmniej jak na razie) odbierają mi całą radość życia i poczucie jego sensu. Muszę zrezygnować z tego, co najbardziej lubię i zapomnieć o drobnych przyjemnościach... Nie jest łatwo się z tym pogodzić.

Ile wytrwam? To się okaże...

Niestety wygląda to tak, że z uczelni wracam zmęczona i marzę tylko o tym, żeby się położyć. Może w czwartki i piątki będzie lepiej... Nie wiem.

Zdaję sobie sprawę, jaki pesymizm bije z tej notki. Ale póki co naprawdę nie mam powodów do radości.

Całe szczęście, że mam Sebastiana, bo gdyby nie on, po prostu bym się poddała.

Jednak nie mogę oddalić od siebie obawy, że te moje studia zaszkodzą naszemu związkowi.

Nie będę mogła poświęcić Sebastianowi tyle czasu i uwagi, ile bym chciała i ile on ode mnie oczekuje... Żebyśmy tylko nie zaczęli się od siebie oddalać, bo tego nie przeżyję.

 

Trzymajcie się, kochani... Życzę Wam powodzenia we wszelkich przedsięwzięciach, których się podejmiecie i wszystkiego najlepszego.

Do usłyszenia w lepszych czasach...

 

1 października...
Autor: linka-1
03 października 2004, 16:11
Dzień jak NIE co dzień...
Autor: linka-1
30 września 2004, 02:45

Niedawno wróciłam ze spotkania z moim Słoneczkiem. Jak zawsze było wspaniale, ale dzisiaj (29.09) zapanowała jakaś taka wyjątkowa, rodzinna atmosfera. Na samo wspomnienie uśmiechałam się szeroko w autobusie, co zwracało na mnie uwagę innych ludzi :P. Czy to takie nienaturalne, kiedy człowiek chodzi uśmiechnięty od ucha do ucha :>? W każdym razie u mnie to często spotykane :). Kiedyś zmierzałam do bramy Sebastiana i natknęłam się na jakąś jego sąsiadkę – miłą starszą panią. Przywitałam się więc, a ponieważ miałam dobry humor, cały czas szczerzyłam zęby ;). Na to ta pani także się uśmiechnęła i powiedziała, że nieczęsto można spotkać na ulicy tak radosnych i pogodnych ludzi. Czy ma rację :)? Pewnie tak... Ludzie sprawiają wrażenie, jakby bali się unieść kąciki ust ku górze z obawy, żeby ktoś sobie czasem czegoś nie pomyślał... No bo jak można śmiać się do samego siebie :>? Ja wiem, że można :). Często uśmiecham się do własnych myśli i nie przejmuję się innymi =]. Ale przypomniało mi się, co kiedyś opowiadała Aneta... Jechała sobie autobusem i nagle coś tak ją rozbawiło, że nie mogła się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Odwróciła się więc do okna, wyjęła komórkę i przyłożyła do ucha udając, że z kimś rozmawia :D. Można i tak :>, ale po co niepotrzebnie kombinować :]? Ja tam wolę zarażać swoim uśmiechem i optymizmem innych :).

 

Kiedy tylko przekroczyłam próg mieszkania Seby, przywitałam się z jego tatą, który siedział jak zwykle w swojej pracowni (jest artystą – mistrzem metaloplastyki :)) i powitał mnie szerokim uśmiechem spod swoich długich wąsów :). Automatycznie humor jeszcze dodatkowo mi się poprawił, chociaż licho wie co on tam sobie pomyślał :P. Pewnie coś w stylu: „O rany, ona znowu tutaj” :D :P. Ostatnio widuję się z moim Kochaniem praktycznie codziennie, a co drugi dzień od jakiegoś czasu bywam u niego :>. Chcę wykorzystać te ostatnie dni wolności. W piątek zaczynam swoją „karierę” studentki w Kolegium Nauczycielskim im. Grzegorza Piramowicza we Wrocławiu :). Cieszę się i obawiam jednocześnie :). Zobaczymy, jak to będzie :>.

Ale koniec dygresji, wracajmy do głównego wątku ;) – ulokowaliśmy się z Sebkiem w jego pokoju. Usiadłam sobie przed komputerem, żeby zmienić muzykę, a mój Skarb władował się na moje kolana. (Dobrze, że jest taki szczupły, bo inaczej byłoby ze mną krucho :P. Przecież sama jestem drobna i mała – taka Kruszynka, jak to mówi mój Kochany.) I nagle do pokoju wkroczył ojciec Sebka z zapytaniem, czy zamierzam jeść musli lub jogurt, bo idzie do sklepu. Zaprzeczyłam, bo nie byłam głodna, ale to naprawdę było cholernie miłe :). Ciekawe tylko jaka była jego reakcja, kiedy zobaczył nas w takiej pozycji :> - nie miałam możliwości obrócenia się w jego stronę... Może to i lepiej :D.

Później poszłam z moim Słonkiem i Czarkiem do sklepu, żeby kupić kartkę pocztową na nasze rozwiązania z krzyżówek i makaron, który zamierzaliśmy zjeść z dżemem jabłkowym (to „wynalazek” Sebcia :>), po który z kolei trzeba było zejść do piwnicy. I wtedy mojemu Kochaniu coś odbiło ;). Czekaliśmy na windę i już otwierałam drzwi, kiedy on wziął mnie na ręce i wniósł do niej... Haha, przeniósł przez próg ;). Zaczęłam sobie żartować, że z tego wynika, że winda stanie się naszym domem – łazienka, kuchnia i sypialnia w jednym pomieszczeniu, a robić to będziemy chyba pod siebie :P. Mój Skarb podchwycił ten wątek i zauważył, że przynajmniej często będziemy mieli gości :>. I tak sobie żartowaliśmy jeszcze jakąś chwilkę. A kiedy wróciliśmy, ugotowaliśmy sobie makaronik i spałaszowaliśmy nasze danko :).

Ok. 16 wróciła mama Sebastiana. Zajrzała do pokoju, przywitałam się z nią, a ona zapytała Sebka, czemu nie jest odkurzone (na podłodze walały się trociny od szczurków), na co Sebastian odparł, że zagonili go do mycia naczyń. A pani Zofia zdziwiona zapytała, czy zmywał cały dzień. Zaśmiałam się i wyznałam, że przyszłam stosunkowo wcześnie – a dokładniej przed 12, a przecież Sebek śpi do południa :>. Mama Sebastiana zapytała z rozbawieniem, czy zastałam go jeszcze w łóżku (nie, nie tym razem :D), po czym wyjaśniła, że moje genialne Kochanie siedzi po nocach przed komputerem, a później śpi w efekcie tak długo. Chyba nigdy tego nie zrozumiem :P. Chociaż czy tylko mi się zdaje, czy ja podczas nieobecności moich rodziców upodabniam się do niego :>? To już normalne, że myślimy tak samo, mówimy to samo w tej samej chwili i przejmujemy swoje nawyki :D.

Porozmawiałyśmy jeszcze chwilkę, po czym mama Sebastiana wyszła, żeby przygotować coś do jedzenia. Znowu zostaliśmy na trochę sami :]. Kiedy wychodziłam z toalety, do której mnie poniosło, zaczepiła mnie pani Zofia. Spojrzała na mnie, złapała mnie pod boki i powiedziała: „Ewelina, jaka ty chudziutka jesteś. Będę musiała cię trochę dokarmić” :). Haha, gdyby tylko wiedziała, jak niezdrowo się odżywiam i ile potrafię zjeść :) (zresztą później jej to uświadomiłam :))... Po prostu mam szczęście, że tego po mnie nie widać :D. Wróciłam do pokoju i przez jakiś czas było w porządku. No ale ja nie byłabym sobą, gdybym nie zepsuła tej sielanki :(. Naprawdę już nie wiem, co we mnie siedzi – chyba sam diabeł :P. Czasami powinnam się ugryźć w język, zanim coś powiem i nie dopuszczać do siebie absurdalnych myśli. Tym razem poszło o moją siostrę i coś, co moim zdaniem miało miejsce we wtorek . Nie przyjmowałam do wiadomości, że się mylę... Nie reagowałam na zapewnienia, prośby i przyjazne gesty ze strony Sebastiana, aż w końcu wyprowadziłam go z równowagi.

W jakiś czas później udałam się ponownie do łazienki, ale nie dane mi było do niej wejść :>, bo zawołała mnie mama Sebka i stwierdziła, że chyba powinna nam znaleźć jakieś zajęcie, bo się nam nudzi :D. Jabłek do obierania nie ma... :D, więc trzeba by wymyślić coś innego :>.

Kiedy wkroczyłam do pokoju, moje Kochanie siedziało przed komputerem i oglądało jakieś stronki. Wkurzył się na mnie i mówiąc szczerze miał prawo... Po chwili zajrzała mama Sebastiana, usiadła obok mnie na fotelu i zaczęłyśmy rozmawiać. Kiedy pytała o coś Sebę, ten tylko odburkiwał w odpowiedzi i w pewnym momencie zapytała mnie, co się mu stało. Zaczęłam więc pokrętnie wyjaśniać, że się zdenerwował, bo coś powiedziałam. Pani Zofia z pewnością chciała wiedzieć, co takiego, ale przecież nie przeszłoby mi to przez gardło. Stwierdziła, że nieładnie się tak obrażać i traktować w taki sposób gościa. I wtedy Sebastian odparł, że ciekawe od kiedy uważa mnie za gościa :D. Zaczęłyśmy się gwałtownie śmiać, a pani Zofia powiedziała, że on jej chyba nigdy tego nie zapomni. I ponownie stwierdziła, że jabłek niestety nie ma. Zarżałam, cały czas kątem oka obserwując Sebę i zastanawiając się, jak go udobruchać :P. A później znowu wróciła do zachowania Sebastiana, więc powiedziałam, że to właściwie moja wina, a ona na to, czy nie mogłam pomyśleć, że pewne słowa mogą urazić jej syna :D. Początkowo zbaraniałam i nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, ale kiedy mama Seby prychnęła śmiechem, ja także nie potrafiłam się opanować. Wychodząc pani Zofia powiedziała do swojego syna, że już dosyć tych fochów, na co on pokiwał głową. Zostaliśmy sami, a ja zbliżyłam się do mojego Kochania i próbowałam go nakłonić, żeby odwrócił się od ekranu i spojrzał na mnie, ale udało mi się to tylko na moment. I wtedy przeprosiny i wszelkie słowa ugrzęzły mi w gardle i zebrało mi się na płacz... Przerażające, że ostatnio coraz częściej płaczę i to właśnie w takich sytuacjach... W  sytuacjach, które sama prowokuję. Za każdym razem jest mi tak cholernie przykro, że znowu krzywdzę moje Słonko, ale jednocześnie nie potrafię temu zapobiec... I łzy same zaczynają płynąć... Wyrzuty sumienia i poczucie winy to coś strasznego.

Ale moje Kochanie nigdy nie potrafi patrzeć na moje łzy. Poprosiłam go o wybaczenie, pocałowałam i uzyskałam przebaczenie (za cukierka :P). Usiadł na fotelu, a ja ulokowałam się na jego kolanach. Wycierałam sobie nos, kiedy drzwi zaczęły się uchylać. Przywołałam więc szybko wymuszony uśmiech na twarz i zamrugałam oczami modląc się o to, żeby nie było widać, że płakałam. Mama Sebastiana usiadła obok i zapytała, czy aż taki mam katar. A później zaczęłyśmy rozmawiać... Naprawdę długo, na rozmaite tematy... Poczynając od jedzenia, przez wiarę, kościół, wychowanie, szycie, dawne czasy, a na świętach skończywszy. W trakcie tej rozmowy kilkakrotnie wybuchaliśmy śmiechem, ale najbardziej wtedy, kiedy mama Sebastiana opowiadała, jak miał on 5 latek i przewrócił się z koszyczkiem pełnym pisanek, które zaczęły się turlać po ulicy we wszystkich kierunkach. Wystarczyło, żebym to sobie wyobraziła i gruchnęłam niepowstrzymanym śmiechem (ba, ja nawet teraz, opisując to, rżę do komputera :>). To dopiero musiał być widok :)!!

W międzyczasie do pokoju wszedł brat Seby – Piotrek, z patelnią w oblepionych ciastem dłoniach (okazało się, że robi ciasteczka), żeby zapytać, czy ktoś ma ochotę na jajecznicę. Nikt jej nie miał :), ale w moim odczuciu zrobiło się jeszcze sympatyczniej :). Później wszedł także tato Sebastiana i obserwowany przez sześcioro zaskoczonych oczu (moje, Seby j pani Zofii), podszedł do biurka, po czym wyprostował się i oznajmił: „W końcu grzeją! U X kaloryfery są włączone już od tygodnia” :).

Czułam się tak swojsko i swobodnie, jakbym już teraz była członkiem tej rodziny :).

Niedługo później ziewnęła mama Seby, ja i on sam... Tylko ja to zauważyłam i zaśmiałam się, na co pani Zofia, że to ona tak ciekawie opowiada, że wszystkim chce się ziewać, co oczywiście nie było prawdą :). To naprawdę była miła pogawędka :].

Masz rację, Carnation – równa z niej babka :D.

Sebastian zaproponował, żeby jego mama zrobiła pieczonki (typowo poznańską potrawę), ale brakowało niektórych składników, więc udaliśmy się z Sebkiem do sklepu, zabierając przy okazji Czarka na spacer. Nie wzięłam swojej torebki i okazało się, że to był błąd, bo padało, a ja miałam w niej parasolkę. Poszliśmy jeszcze wrzucić nasze zgłoszenie konkursowe do skrzynki. Kto wie, może a nóż uda się nam coś wygrać :).Wróciłam wyglądając jak zmokła kura ;), na co pani Zofia, żeby Sebastian dał mi suszarkę, a pan Czesław zagrzmiał, czy nie mógł mi dać parasolki :). Niesamowite i miłe, że tak bardzo się tym przejęli, przecież nic takiego się nie stało :]. W końcu nie jestem z cukru, nie roztopię się :).

Kiedy rozwiązywałam z moim Kochaniem pozostałe krzyżówki, wszedł Piotrek i powiedział coś, czego oboje nie zrozumieliśmy. Po chwili ze słowami: „No dobra, nie będę taki” zbliżył się do nas z garnuszkiem, w którym były ciasteczka :D. Sebastian zaczerpnął całą garść, a Piotrek powiedział, że muszę spróbować jedno na jego oczach. Nie mogłam odmówić, więc zjadłam :). Było co prawda trochę twarde, ale naprawdę niezłe, co zresztą powiedziałam :). Haha, a Sebek teatralnym szeptem rzucił w tym momencie tekstem, żebym powiedziała, że dobre :>. Zresztą na jednym się nie skończyło, a to mówi samo za siebie :]. Po prostu jestem zaszokowana, że Piotrek był taki milutki :). Wiem, że potrafi być nieznośny i w złości nagadać na mnie różne rzeczy (zwłaszcza wtedy, kiedy siedzę u Seby i nie może się dostać do komputera :>), ale i tak go lubię :).

Gdy zajadaliśmy się już pieczonkami, do pokoju chciała wejść mama Sebka, żeby podać nam sól, ale drzwi były zabarykadowane łóżkiem. A mojemu Skarbowi nie chciało się go odsuwać i pani Zofii udało się tylko wsadzić rękę z solniczką :>. Mieliśmy dosolić sobie i ją oddać. Wróciła więc tą samą drogą – przez szparę w drzwiach :D. Zdążyliśmy zjeść, a mój Tygrysek ruszył po dokładkę, kiedy nagle wszyscy zaczęli mnie wołać do kuchni krzycząc, że muszę coś zobaczyć. Poszłam więc zaciekawiona do kuchni, gdzie siedzieli Piotrek, Karolina i pani Zofia. Karolina, zaśmiewając się i przekrzykując z Piotrkiem zaczęła odgrywać scenkę, która miała miejsce chwilkę wcześniej z udziałem mamy Sebastiana. Weszła ona do kuchni, postawiła sól na blacie, po czym spojrzała na nią zdziwiona i kiwając głową odstawiła na półkę. Zaczęłam rżeć (zresztą nie ja jedna), chociaż zastanawiałam się, czy aby na pewno dobrze to wszystko zinterpretowałam :>. A jak Wy byście to zrozumieli :D?

Wróciłam z Sebą do jego pokoju, zabarykadowaliśmy się, ale niedługo później ktoś załomotał do drzwi. To była Karolina ze szklankami z kompotem w rękach.

Cholera, naprawdę było niezwykle sympatycznie i tak po prostu rodzinnie... Zwłaszcza przez tę króciutką chwilę w kuchni. Nie miałabym nic przeciwko, żeby mieć takich teściów i szwagrów :).

Zawsze cieszyło mnie to wszystko, co niepozorne, każdy najmniejszy przyjazny gest z czyjejś strony i akceptacja mojej osoby przez tych, na których mi w jakiś sposób zależy. Dlatego to mnie po prostu rozczuliło i ucieszyło w takim stopniu, że postanowiłam upamiętnić w tej notce. Co za wspaniały dzień :). Tego poczucia jedności, zrozumienia i bliskości z rodziną Sebastiana nigdy nie zapomnę. I uważam, że warto było tworzyć te wypociny przez niemal cztery godziny, ponownie przypłacając niewyspaniem.

Na punkcie kontaktów międzyludzkich, a zwłaszcza z określonymi osobami, zawsze byłam wrażliwa i wyczulona... I tak zwyczajnie czułam się dzisiaj w pełni szczęśliwa :).

Kocham moje Słoneczko całym sercem i przepadam za jego rodziną, przez którą jestem w pełni akceptowana, a Sebastian jest akceptowany przez moją... Czy może być coś piękniejszego?