Najnowsze wpisy, strona 32


Potwór...
Autor: linka-1
09 września 2004, 09:55

Jestem straszna...

Siedzi we mnie potwór, który czasami całkowicie nade mną dominuje...

Ranię głębiej i straszliwiej niż ostrze noża...

Nie wiem, co się dzieje...

Jestem zdolna do okropnych rzeczy.

 

Kolejny koszmar za mną...

Śniło mi się, że jeden wariat z bronią całkowicie zapanował nad miastem.

Policja, chcąc uniknąć odpowiedzialności, w ogóle postanowiła się w to nie mieszać i nie reagować.

A on mógł się czuć bezkarny...

Tak naprawdę nikt nie wiedział, o co mu chodzi i do czego jest zdolny...

Stał i terroryzował wszystkich mieszkańców bronią.

Ale inni zdążyli się gdzieś pochować – w swoich mieszkaniach, sklepach, knajpach...

Zaryglowali się tam i czekali, kiedy będą bezpieczni i kiedy bez żadnego ryzyka będą mogli wrócić do codziennych spraw i obowiązków.

Na ulicy, pod bezpośrednim obstrzałem, znajdowała się tylko młodzież.

Moi znajomi i ja...

Był z nami facet, który uchodził za naszego opiekuna.

Chciał wyprowadzić jak najwięcej z nas w jakieś bezpieczne miejsce, z dala od tego wariata, który w każdej chwili był gotowy użyć swojej broni.

W międzyczasie z nieba zaczęły spadać ampułki z różnymi grupami krwi.

Tak na wszelki wypadek...?

W pewnym momencie nasz opiekun zaproponował, żebyśmy zaczęli się skradać za załomem skalnym i starali się oddalić jak najbardziej od tego strasznego miejsca.

Uznałam, że powinno się udać, ponieważ przed wzrokiem tego złoczyńcy zasłaniały nas mury budynków. Ruszyłam więc razem z moim opiekunem i zaczęliśmy się skradać.

Reszta nie zareagowała... Sparaliżował ich strach.

I nagle...

Ktoś wrzasnął, że on biegnie...

Odwróciłam się i zobaczyłam, że celując w nas ze swojej broni, gna za nami.

Zaczęliśmy pędzić ile tchu w piersi.

Zdążyłam tylko zapytać, co z resztą i co się teraz stanie...

Po chwili straciłam opiekuna z oczu.

Zostałam sama...

Chciałam się schronić w jakimś budynku, ale nikt nie był skory, żeby mnie gdziekolwiek wpuścić. Za bardzo się obawiali.

I nagle zupełnie niespodziewanie zalazłam się w jakimś pomieszczeniu, oko w oko z młodym mężczyzną, który zaczął się do mnie dobierać.

To, kogo przypominał on wyglądem, zachowam dla siebie.

 

Obudziłam się z łomoczącym sercem, zlana zimnym potem.

 

Dzisiaj czeka mnie ważna rozmowa...

Nie wiem, co z niej wyniknie, ale obawiam się, że nic dobrego.

Kolejna osoba, której złamię życie...?

...

 

Zniechęcenie.
Autor: linka-1
07 września 2004, 21:45

Najgorsze jeszcze dopiero przede mną, a ja już nie mam siły... Poddałam się... Przestałam już w siebie wierzyć... Czuję, że znowu wszystko zawalę, że mi się nie powiedzie i zostanę z niczym... Nie licząc pretensji do samej siebie, skołatanych nerwów i poczucia, że zawalił się mój świat... Dostałam dzisiaj powiadomienie z Kolegium, kiedy i gdzie odbędzie się egzamin. I to mnie dobiło ostatecznie, ponieważ okazuje się, że będziemy pisali w dwóch największych salach na Akademii Ekonomicznej. Oznacza to tyle, że znowu będą całe rzesze chętnych i przebicie się spośród nich graniczyłoby z cudem. A biorąc pod uwagę moją słabą umiejętność nawijania po niemiecku wychodzi na to, że nie mam praktycznie żadnych szans.

Nie wspominając o tym, że najpierw trzeba przebrnąć przez egzaminy pisemne, co także wydaje się mało prawdopodobne.

Mam już dosyć tego wszystkiego – nerwów, ślęczenia nad niemieckim, wysłuchiwania ciągłych uwag... Kiedy będę miała to wszystko za sobą, dojdą jeszcze krytyka i wyrzuty.

Najchętniej po prostu bym podziękowała, ale skoro już się w to wszystko zaangażowałam, dobrnę do końca, jakikolwiek on będzie.

Tylko błagam, oszczędźcie mi później wyrazów współczucia, a teraz pocieszeń i zapewnień, że wszystko będzie dobrze. Ja po prostu nie czuję się na siłach i wydaje mi się, że znowu to, co umiem i umieć powinnam, pokręcę, część pozapominam, a reszty nie będę potrafiła zrobić.

Ostatnio śnią mi się różnego typu koszmary, coraz częściej wybucham i reaguję na coś, co mi nie odpowiada, złością i ponownie odzywają się moje problemy z żołądkiem.

Stałam się jeszcze bardziej nerwowa, drażliwa i agresywna.

Niech to wszystko się skończy, do jasnej cholery!

Chcę to już mieć za sobą...

Coraz częściej nie poznaję samej siebie.

Napięcie... Ciągłe napięcie i tysiąc obaw i zmartwień...

Pomocy!!

Poprawa...
Autor: linka-1
05 września 2004, 13:14

Jest już lepiej... Zdecydowanie. Moje Kochanie pohamowało potok cisnących się do oczu łez. Co ja bym bez niego zrobiła...? Już chyba po raz tysięczny zadaję sobie to pytanie. Trudno opisać słowami, jak wiele on dla mnie znaczy i jak bardzo jest mi pomocny... Świadomość, że zawsze mogę na niego liczyć naprawdę wiele mi daje. A jego obecność działa na mnie kojąco i uspokajająco. W jego ramionach czuję się bezpieczna i zaczynam wierzyć, że wszystko się jakoś ułoży. Jak zawsze niezawodny przyjechał wczoraj pierwszym autobusem, który złapał i przywiózł ze sobą komedię. Nie wygnało to całkowicie smutku i lęku z mojego serca, ale przyczyniło się do znacznej poprawy mojego stanu i humoru... Pozbierałam się i próbuję uwierzyć na nowo... Odnaleźć w sobie tę niepoprawną optymistkę, która mimo wszystko gdzieś tam nadal we mnie siedzi. To roześmiane, niepokorne stworzenie, które we wszystkim stara się znajdować dobre strony i  które mimo wszystko uparcie wierzy w to, że życie jest piękne... I tylko tak cholernie mi przykro, że nie każda z Was ma obok siebie kogoś takiego...

Że tak wiele z Was smuci się, cierpi, lęka czegoś, a ja nie mogę się okazać w najmniejszym stopniu pomocna. Życzę Wam, żebyście Wy także wkrótce uwierzyły i na nowo odnalazły radość i spokój.

Chwile słabości i załamania...
Autor: linka-1
04 września 2004, 21:53

To dziwne... Wydawać by się mogło, że wszystko jest okay, że powinnam się czuć szczęśliwa...

Ale od jakiegoś czasu nie wychodzi mi nic, co sobie zaplanuję... Wygląda na to, że powracają moje huśtawki nastroju... I nie mam pojęcia, co jest ich przyczyną... Może to, że dowiedziałam się, że niedawno mój dziadek miał wylew i jest częściowo sparaliżowany... Może to świadomość, że nagle mogłabym utracić bliską mi osobę.

A może przyczyniła się do tego moja siostra i jej zachowanie? Albo perspektywa zbliżających się egzaminów na studia? Boję się... Tak bardzo się boję, że sobie nie dam rady, że wszystko zawalę i znowu mi się nie uda. Kiedy każdy powtarza mi, że we mnie wierzy i że na pewno dam sobie radę, jest jeszcze gorzej... Po prostu gdy pomyślę, że mogłabym ich wszystkich rozczarować... zawieść pokładane we mnie nadzieje, mam ochotę zniknąć z powierzchni ziemi. Teraz jestem zupełnie sama w domu... Siedzę przed komputerem, piszę te słowa, a z moich oczu płyną łzy... Całe strumienie łez... I nie potrafię ich pohamować... Z każdą chwilą czuję się coraz gorzej. Już nawet moja ukochana muzyka nie przynosi mi ukojenia.

Przed chwilą byłam na blogu Słoneczka i chciałam skomentować jej notkę, ale nie jestem w stanie... Może jutro... W tej chwili nie potrafię pisać żadnych podnoszących na duchu słów... Już nie, chociaż przed chwilą całkiem dobrze mi to wychodziło.

To straszne... Kiedy sobie pomyślę, że inni mają o wiele poważniejsze problemy, jest mi głupio, że tak się rozkleiłam i użalam nad sobą. Nie wiem, co się ze mną dzieje...

Dlaczego tak nagle wszystko się rozsypało, a mój stosunkowo dobry humor się ulotnił...

Za dużo myślę... Powinnam przestać myśleć, ale to nie jest takie łatwe...

Tyle myśli i obrazów w mojej głowie... Powracają koszmary.

Niektórych życie nie rozpieszcza... Są tacy, którzy nie mają na kogo liczyć i muszą sobie ze wszystkim radzić sami... Chciałabym im pomóc, ale nie mogę...

Niedługo zjawi się u mnie moje Kochanie... Mój protest na nic się nie zdał...

Tak bardzo tego chcę i nie chcę jednocześnie.

Kiedy tylko usłyszał, co się ze mną dzieje, natychmiast postanowił przyjechać...

I zobaczy mnie w takim stanie... Całą zapłakaną, z zapuchniętymi oczami...

A przecież nikt nie miał być świadkiem takiego mojego stanu...

Co się dzieje? Czego ja właściwie chcę i oczekuje od życia i ludzi...?

W tej chwili nie mam najmniejszego pojęcia...

Przepraszam za tę notkę...

Być może nie powinnam jej pisać...

To takie do mnie niepodobne...

I tak mi bliskie zarazem.

Moja osobliwa siostra :>
Autor: linka-1
01 września 2004, 20:29

Nie lubię pustki na blogach... Jednak kiedy nadchodzi nowy miesiąc, a nie ma się czasu, żeby

cokolwiek napisać, jest ona niestety nieunikniona. Ostatnio rzadko tutaj bywam, bo swój czas wolny poświęcam w całości mojemu Kochaniu. A przecież codziennie jest tyle do zrobienia... Czasami beztrosko spędzone chwile u boku mojego Słoneczka przypłacam później niewyspaniem i siedzeniem o świcie lub też po nocach nad niemieckim. Wiem, że to nierozsądne z mojej strony, ale wiele jestem w stanie poświęcić, żeby móc z nim spędzić kilka chwil i odetchnąć...

 

Zastanawiałam się, co mam właściwie napisać i nie mogę się powstrzymać, żeby nie wkleić Wam tutaj treści sma’a, którego dostałam od mojej siostry i który spowodował u mnie nagły wybuch wesołości i niekontrolowany napad śmiechu.

A brzmi on jak następuje:

„Mam nadzieję, że jeżeli jeszcze się nie zorientowałaś, to od teraz przestaniesz nosić sandały, bo nie wiem, jakim cudem, przed moim wyjazdem zaczęłaś chodzić w jednym moim, a jednym swoim. Więc teraz tego nie rób, bo zniszczysz mi obcas.”

Kiedy przeczytałam te słowa, najzwyczajniej w świecie zawyłam i zaczęłam się dusić ze śmiechu. Poczłapałam do pokoju moich rodziców, by uświadomić im, jaką genialną córkę mają, ale nie mogłam wydusić z siebie słowa. Co próbowałam się uspokoić, to zaczynałam wyć na nowo. Moi rodzice zdążyli się już przyzwyczaić do takiego mojego zachowania, więc tylko się mi przyglądali, niewiele z tego rozumiejąc i uśmiechali pod nosem czekając, aż będę w stanie opowiedzieć im, co się stało. Kiedy w końcu wyrzuciłam to z siebie, niemal tarzając się już ze śmiechu, zawtórowali mi.

Moja siostra za nic nie napisze normalnego sms’a, żeby powiadomić nas np. co u niej słychać i kiedy zamierza wrócić, ale jeżeli chodzi o jakieś głupoty, zawsze można się ich spodziewać. Nie da się tego ukryć – ona jest po prostu strasznie egoistyczna i myśli zawsze tylko o własnych korzyściach i o tym, co jest jej na rękę.

Kiedy już miałam za sobą największą „śmiechawkę”, zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, żebym chodziła w dwóch różnych butach – jednym większym, jednym mniejszym i nie zauważyła różnicy. Poszłam więc i obejrzałam sobie oba buty. Okazało się, że od jej wyjazdu po prostu nie miałam ich na nogach. Mogłam to stwierdzić, ponieważ moja siostra ma w zwyczaju zakładać i ściągać sandały w ogóle ich nie rozpinając, a ja nigdy tak nie robię. Nie sposób byłoby nie zauważyć różnicy dwóch numerów :D.

I tylko żałuję, że nie mogłam zobaczyć miny Dagmary, kiedy chciała owe buty założyć i nagle odkryła straszliwą prawdę :]. Tak to jest, kiedy pakuje się w wielkim pośpiechu i chwyta się to, co się pierwsze nawinie pod rękę :>. Nikt jej nie kazał kupować sobie identycznych sandałów jak moje :P.

Chciałam, żeby sobie siedziała w tym Busku jak najdłużej się da, bo przynajmniej mam spokój i cały pokój dla siebie, ale ta historia zmieniła nieco postać rzeczy.

Czasami sandały by mi się przydały, bo teraz mam do dyspozycji tylko japonki lub glany :>.

Jednak rozważając wszystkie za i przeciw dochodzę do wniosku, że nie życzę sobie jej powrotu przynajmniej w tym tygodniu z tej prostej przyczyny, że moi rodzice wybywają w sobotę na całonocną imprezę, a ja zamierzam miło spędzić ten czas z Sebastianem :>.

Potrafię być przewrotna, to nie ulega wątpliwości :P.

 

PS. Egzaminy do Kolegium coraz bliżej (15 września), a ja zaczynam powoli odczuwać strach. Już teraz dręczą mnie po nocach koszmary... Co będzie później? Chyba w ogóle przestanę sypiać :P.

PSS. Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie, a zwłaszcza tych, którzy rozpoczęli dzisiaj rok szkolny... Życzę Wam wytrwałości i powodzenia :*.