Najnowsze wpisy, strona 50


Chwila zadumy i refleksji...
Autor: linka-1
02 lutego 2004, 23:15

Dzisiaj po raz kolejny zdałam sobie sprawę z tego, że właściwie jeszcze nigdy nie dotknęła mnie żadna tragedia... Kilkakrotnie w ciągu tych moich osiemnastu lat życia wydawało mi się, że spadło na mnie ogromne nieszczęście, ale to wszystko okazuje się być błahostką przy prawdziwych dramatach niektórych ludzi... Dochodzę do wniosku, że jeszcze ciągle nie potrafię wystarczająco doceniać tego, co mam. Jestem taka zachłanna – ciągle chciałabym więcej... Więcej miłości, szczęścia, zrozumienia, uwagi ze strony innych, tolerancji... A dostałam od życia chyba więcej, niż na to zasłużyłam... Staram się być dobrym człowiekiem, pomagać innym ludziom, być przy nich, kiedy tego potrzebują... Staram się nie wyrządzać im krzywdy... A jednak popełniam tyle głupstw i błędów... Ranię najbliższych, chociaż tego nie chcę... Zrobiłabym wszystko, co w mojej mocy, żeby wszystkich uczynić szczęśliwymi... gdyby to tylko było możliwe. Ale niestety – nie mam czarodziejskiej różdżki... Nie potrafię zmienić rzeczywistości... Udaje mi się to tylko na krótko – dzięki marzeniom... Jestem zdrowa, otoczona wspaniałymi ludźmi, zawsze mogę liczyć na swoją rodzinę i przyjaciół... Czego więcej potrzeba mi do szczęścia? Może pewności, że naprawdę potrafię pokochać jakiegoś faceta i świadomości, że kocham z wzajemnością? Naprawdę nie wiem... To takie dziwne... Zwyczajny uśmiech jakiejś osoby, przyjazny gest lub ciepłe słowa skierowane pod moim adresem, słuchanie ukochanej muzyki czy przebywanie w towarzystwie moich wspaniałych znajomych – to wszystko razem i osobno potrafi sprawić, że czuję się szczęśliwa... Ale moje myśli, przemyślenia lub refleksje czy jakieś zdarzenia, których jestem świadkiem lub uczestnikiem, potrafią zupełnie zmienić moje nastawienie do życia, świata i ludzi. W takich momentach nie mogę powstrzymać łez i ustrzec się przed smutkiem i przygnębieniem... Mam żal do ludzi, pretensje do samej siebie... Czasami wydaje mi się, że nic nie ma sensu... Że nie potrafię nadać go swojemu życiu i się odnaleźć... Że na świecie panuje za dużo zła, a życie jest niesprawiedliwe i czasami zbyt okrutne... I że ja nie potrafię tak żyć... A co mają powiedzieć inni? Ci, którzy mają zasadnicze podstawy do wyciągania takich wniosków? Zazwyczaj mamy skłonności do wyolbrzymiania swoich problemów i zbytniego ich roztrząsania. A to do niczego nie prowadzi... I od dzisiaj postaram się tego unikać... W końcu inni mają zdecydowanie gorzej, a jakoś sobie radzą i starają się znajdywać okazję do radości w codziennym życiu... A skoro oni to potrafią i nie tracą wiary, ja potrafię tym bardziej. A rozczulanie się nad sobą w tym momencie staje się oznaką egoizmu...

Jeden uśmiech może zdziałać cuda...
Autor: linka-1
02 lutego 2004, 17:32

Zadziwiające, jak wiele może zdziałać jeden uśmiech... Kiedy jestem smutna lub zła i widzę, że ktoś się do mnie uśmiecha, automatycznie kąciki moich ust unoszą się w górę J.

 Jestem wdzięczna losowi za to, że prawie nigdy nie tracę pogody ducha. Uwielbiam się śmiać... Mogę powiedzieć, że śmiech jest wręcz częścią mojego życia. Nie wobrażam sobie bez niego swojego istnienia. Ostatnio koleżanka powiedziała, że zazdrości mi optymizmu, i że ona też by się chciała ze wszystkiego śmiać... I że zaskakujące jest to, że chociaż tak bardzo wszystkim się przejmuję, nie tracę nigdy pogody ducha... Teraz tak sobie myślę, że to faktycznie jest trochę zastanawiające... Zadziwia mnie, że często jestem posądzana o to, że coś piłam, chociaż prawie nigdy nie jest to prawdą... Niektórzy chyba nie potrafią zrozumieć, że śmiać się do rozpuku można nie tylko w stanie wskazującym na spożycie alkoholu :D. Ja już po prostu taka jestem... Kiedy coś mnie rozbawi, potrafię się śmiać przez pół godziny bez przerwy i na każde wspomnienie określonej sytuacji ponownie wybuchać śmiechem J. Jeżeli kogoś dopada podobna do mojej „śmiechawka”, to zazwyczaj jest to albo moja mama, albo moje kumpele... Za każdym razem, kiedy się spotykamy, znajdujemy okazję do śmiechu. Dzięki temu życie wydaje mi się bardziej znośne i piękniejsze... I może to jest zasługą tego, że bardzo niewiele mi potrzeba, żebym poczuła się szczęśliwa...

Przypomina mi się pewna historia... Kiedy jechałam do Częstochowy razem z moimi kumpelami, na jednej ze stacji do pociągu wsiadła dziewczyna z psem. W momencie, kiedy ten pies odwrócił się do nas przodem, zaczęłam się szaleńczo śmiać... Po chwili już wszystkie płakałyśmy ze śmiechu... Nie wiem, jaka to była rasa psa... Był taki mały, żółto-brązowy i wyglądał, jakby miał nosek na czole :D. I właśnie ten jego nos tak bardzo nas rozbawił. Przez dwadzieścia minut nie mogłyśmy się uspokoić... Zaczęłam się nawet gryźć w język, ale co spojrzałam na tego psa, wyłam na nowo. Aż w pewnym momencie psiakowi zaszkliły się oczy... Jedna koleżanka powiedziała, że on płacze, bo się z niego śmiejemy... I dopiero to pozwoliło się nam uspokoić... Zrobiło mi się żal biednego pieska i nawet zaczęłam wyklinać w duchu jego panią, że nie pomyśli i nie weźmie go na kolana :P.

Chciałabym, żeby ludzie na całym świecie przynajmniej raz dziennie znajdywali okazję do serdecznego śmiechu... Śmiech to zdrowie i naprawdę ma niezwykłą moc... Uśmiechajcie się idąc ulicą i wszędzie tam, gdzie się znajdziecie... Być może w ten sposób przyczynicie się do poprawy czyjegoś nastroju J. Tak miło jest widzieć czyjeś roześmiane oblicze... W takich chwilach zapomina się o swoich zmartwieniach.

 

Życzę Wam tego, żeby uśmiech jak najczęściej gościł na Waszych twarzach J.

 

Nigdy nie zapomnę...
Autor: linka-1
01 lutego 2004, 22:52

Chyba każdy z nas posiada jakieś wspomnienia, których czas nie jest w stanie zatrzeć w naszej pamięci... Czasami są one związane z miłymi zdarzeniami czy zabawnymi sytuacjami, niekiedy ze smutnymi lub wręcz tragicznymi... Chciałabym dzisiaj wspomnieć o kilku osobach i zdarzeniach z mojego życia, których NIGDY NIE ZAPOMNĘ:

- Wyprawy do Częstochowy i spotkania z człowiekiem, którego darzę bezgranicznym zaufaniem. Dziękuję Ci, Maciek – za wszystko...

- Pierwszego i jak na razie jedynego spotkania z facetem, którego czasami nie potrafię zrozumieć tak jak samej siebie, i do którego czuję przedziwną słabość.

- Tych osób poznanych dzięki GG, które stały się częścią mojego życia.

- Tego, jak w dzień wagarowicza 2003r. spisała nas (mnie i moje kumpele) straż miejska (uwaga – za zanieczyszczenie ławki :>).

- Swojego pierwszego pocałunku... i każdego następnego z nowym facetem :>.

- Pewnego człowieka, który odmienił moje życie nie zdając sobie z tego sprawy.

- Moich przyjaciół i wspaniałych i zwariowanych kumpeli, z którymi mogę robić absolutnie wszystko (nno... prawie wszystko :P).

- Swojej klasy, z którą przeżyłam cztery lata liceum...pomimo tego, że momentami czułam niechęć do niektórych osób... Będzie mi ich wszystkich ogromnie brakowało.

- Ogromnego strachu, który mnie opanował z powodu obawy o to, że bliskiej mi osobie stało się coś złego... i związanego z tym telefonu w środku nocy.

- Największej depresji w moim dotychczasowym życiu...

- Dnia swoich 18. urodzin i imprezy w Pięciu Nutkach... To wtedy miałam okazję poznać w końcu wyjątkowego faceta.

- Pewnych słów, sms’ów i maili, które sprawiły, że łzy stanęły mi w oczach... Nie zasłużyłam na tyle miłych i pochlebnych słów... Niektórzy chyba mnie przeceniają...

- Wszystkich cudownych chwil spędzonych w Chorwacji... I pewnych zagadkowych oczu...

- Kogoś, kto wyrządził samemu sobie więcej zła, niż innym... Mam nadzieję, że jeszcze nie jest dla niego za późno...

- Mojej jazdy do wrocławskiego ZOO... Dziwnym trafem dotarłam wtedy do Leśnicy, zamiast na umówione miejsce spotkania :P... Ech to moje roztrzepanie :D... Spóźniłam się wtedy dobre pół godziny...

- Moich przedziwnych rozmów ze znajomym... które zawsze się nagle urywały :D.

- Tekstu, z którym wypaliłam i który co jakiś czas przypomina mi ktoś z rodziny, zaśmiewając się przy tym do rozpuku... Kiedyś zadzwonił domofon w trakcie mojej lekcji niemieckiego... Poszłam odebrać, a tam ktoś się przedstawia – XY (dla jasności – X to imię, a Y nazwisko :D)... Ja na to, że ktoś taki tutaj nie mieszka... Na co ta osoba mówi, że to ona jest XY i przywiozła coś mojemu ojcu :>. To właśnie cała ja :D - kiedy jestem rozkojarzona, potrafię robić naprawdę dziwne rzeczy.

- 18-tki mojej koleżanki, na której złapała mnie taka faza, że zaczęłam wyć ze śmiechu i nie mogłam się uspokoić... Oczywiście wszyscy zaczęli śmiać się razem ze mną... A jeden kolega zaczął błagać, żeby ktoś mnie stamtąd zabrał... Ostatecznie tak mnie zaczął boleć brzuch ze śmiechu, że wolałam pognać na parkiet, niż zostać :P... To było naprawdę niesamowite... Uwielbiam, kiedy ludzie się śmieją ... Mnie jakoś nie przeszkadza to, że zarażam śmiechem innych... Zażaleń nie przyjmuję ;D...

- Klasowego ogniska, na którym zdarzyło się to samo... Jak to określił jakiś kolega czy koleżanka – zaczęłam się śmiać na jednym brzegu jeziora a skończyłam na drugim , jak zwykle wywołując powszechną wesołość.

- Niespodziewanego spotkania „pierwszego stopnia” na rynku i wywołanej tym faktem ucieczki pewnej osoby :D.

- Akcji w pociągu (poszukiwanie dobrych ludzi, którzy zechcieliby się podzielić czymś do picia z trzema spragnionymi sierotkami, które nie pomyślały wyruszając w podróż).

- Obu STUDNIÓWEK... To była fantastyczna zabawa... Wiele bym dała, żeby coś takiego mogło się powtórzyć.

- Miłych rozmów prowadzonych przez telefon z bardzo sympatycznym człowiekiem (w tym jednej wieczornej, kiedy posądzona zostałam o to, że trochę sobie wypiłam :D i ostatniej, podczas której niemalże udało mi się dokonać cudu ;)).

- Swoich specyficznych szaleństw... Czasami nie poznaję samej siebie... Ostatnio coraz częściej :P...

 

Na razie to chyba tyle... Trochę chaotycznie to wszystko przytoczyłam...  To dlatego, że pisałam o wszystkim w takiej kolejności, w jakiej przychodziło mi do głowy, nie przestrzegając chronologii zdarzeń :>.

 

 

PS. Jeżeli blog staje się nudny z powodu zbyt długich notek (jak twierdzi mój znajomy), to mój będzie chyba niesamowicie nudny :D.

Sprawozdanie ze studniówek ;)
Autor: linka-1
01 lutego 2004, 16:00

Tak więc mam już za sobą obie studniówki... Na obu bawiłam się bardzo dobrze, ale z oczywistych powodów na swojej trochę lepiej... W końcu niemal wszystkich obecnych znałam - lepiej lub gorzej. Natomiast na studniówce Sebastiana prawie nikogo. Muszę jednak przyznać, że niektóre osoby z jego klasy, które miałam okazję poznać, są niesamowicie sympatyczne J. Zastanawiam się, od czego by tu zacząć i jakoś nie mam pomysłu :P. Studniówka mojego słonka odbyła się w Hotelu Park Plaza... Spotkałam się z Sebastianem i jego znajomymi pod pręgierzem. Udaliśmy się do klubu (Intro) na jedno piwo. Musieliśmy zabawnie wyglądać wszyscy tak elegancko ubrani... Zamiast pójść prosto do hotelu, udaliśmy się jeszcze do sklepu monopolowego i zamiast o 19:30, zjawiliśmy się po 20 - spóźnieni o ponad pół godziny (gdyby to był mój bal, na pewno nie dopuściłabym do czegoś takiego :P). Mnóstwo osób snuło się już po hotelu w kreacjach i garniturach, a ja dopiero zmieniałam buty. Poloneza tańczyliśmy na raty (jeżeli się nie mylę, to klasami), bo wszyscy równocześnie byśmy się nie zmieścili. W porównaniu do mojego, był to bardzo krótki polonez J. Następnie rozeszliśmy się i zasiedliśmy do stołów. Wzniesiony toast, kolacja, zdjęcia, tańce, program artystyczny i prawdziwa zabawa... Nie będę się rozpisywała na ten temat J. Powiem jeszcze tylko tyle, że było naprawdę bardzo miło... Pod koniec nie mogłam już wytrzymać w swoich butach... Tak to jest, kiedy na co dzień nie chodzi się na obcasach... Gdyby zabawa przeciągnęła się dłużej, tańczyłabym albo na boso, albo w glanach :D. Ciekawa jestem, jak wyszły zdjęcia... Robiłam je sobie nawet z nauczycielem mojego słonka, ponieważ nie mogłam się od tego wykręcić J. Kiedy bal się już skończył, znajomi Seby chcieli iść jeszcze do jakiegoś klubu... Trafiliśmy do Maximum, ale większość (w tym także ja i Seba), zdecydowała się wracać do domu... W swoim łóżeczku znalazłam się ok. 7. Niestety nie dane mi było spać zbyt długo, ponieważ na 14 byłam umówiona u fryzjera. Zamierzałam spać do 12, ale już o 11 moja mama mnie obudziła i kazała przymierzyć sukienkę, ponieważ musiała dokonać małej poprawki.

 

Jeżeli chodzi o moją studniówkę, napiszę trochę więcej szczegółów... Odbyła się ona na stołówce PWr. Obawiałam się, że sala będzie wyglądała tragicznie, po tym, czego się o niej nasłuchałam (że jest zimna, brudna i licho wie co jeszcze). Na szczęście zostałam mile rozczarowana, ponieważ sala w rzeczywistości okazała się być całkiem ładna (chociaż oczywiście nie można jej porównywać z hotelem). Zaraz na początku odbyła się próba poloneza i muszę przyznać, że naprawdę ładnie nam to wyszło... Później miały miejsce podziękowania i rozpoczął się właściwy bal... Poloneza tańczyli najpierw nauczyciele i uczniowie jednej z klas (B, w której są sami chłopcy), następnie w drugiej turze już sami uczniowie wszystkich klas.W trakcie poloneza kilkakrotnie miały miejsce zastoje, ponieważ okazało się, że jest nas trochę dużo... Z jednej strony dochodziło się pod sam słup, z drugiej pod scenę, na której grała orkiestra :>. Po zakończonym tańcu wzniesiony został toast i zasiedliśmy przy stołach, by zjeść kolację. O 11 rozpoczął się program artystyczny... Całkiem niespodziewanie kumpela zaproponowała mi, abym wspólnie z nią przeczytała wiersz, który miał być wygłoszony w trakcie przemówienia powitalnego, ale ostatecznie nie został... Na koniec ósmej klasy i początek pierwszej  liceum czytałyśmy ułożone przez nas wierszyki... Pomyślałam sobie, że czemu nie... Niech tradycji stanie się zadość J. Poszłyśmy za kulisy sceny, żeby uprzedzić, że chcemy jeszcze z czymś wystąpić... Czekając na swoje wyjście zaczęłyśmy się trochę stresować.. Zauważyłam, że powinnam zmienić jedno zdanie, które odnosiło się do poloneza i było napisane w czasie przyszłym... Zmieniłam je, ale uznałam, że zestresowana i nieco rozkojarzona nie jestem w stanie tego zapamiętać :P. Zaczęłyśmy więc gorączkowo poszukiwać czegoś do pisania... W końcu znalazł się ktoś, kto miał ołówek :D. Kiedy wyszłyśmy już na „scenę”, przestałyśmy się denerwować i spokojnie odczytałyśmy wiersz, który bardzo się wszystkim spodobał. I nawet nie szłam chwiejnym krokiem ;D, chociaż się tego trochę obawiałam :>.  Postanowiłyśmy z koleżanką podejść do naszego wychowawcy i podziękować mu za te wspólnie spędzone lata... Był zachwycony naszym „występem” i myślę, że było to dla niego miłą niespodzianką (nawet nas za to ucałował dwa razy :>). Uwielbiam pana Malinę :D – to wspaniały człowiek i jeden z najfajniejszych nauczycieli, jakich znam... Trzeba go było widzieć szalejącego na parkiecie :D. W końcu zaczęła się prawdziwa zabawa... Między mną i moim skarbem doszło do małego nieporozumienia i przez jakiś czas mieliśmy oboje kiepski humor... Na szczęście później puściliśmy to w niepamięć i do końca się już dobrze bawiliśmy...Tym razem nogi zaczęły mnie boleć praktycznie od samego początku i później zdecydowałam, że nie ma sensu się tak męczyć i poszłam je zmienić na glany J (ok. 2). W ten sposób byłyśmy trzy - jedna kumpela też zmieniła buty, a druga od początku była w glanach. W końcu mogłam odetchnąć z ulgą i szaleć na parkiecie jak tylko chciałam, nie martwiąc się, że zaraz wykręcę sobie nogę albo złamię obcas :P. O godzinie 5 skończyła grać orkiestra, co było równoznaczne z końcem zabawy i powoli trzeba się było zbierać do wyjścia... Tym razem w domu byłam przed 7. To była naprawdę fantastyczna zabawa i bardzo żałuję, że mam to już za sobą... Teraz już nie ma na co czekać (chyba że na maturę ;D) i co gorsza trzeba się już porządnie zabrać za naukę... W końcu – za 100 dni matura (dokładnie za 101). Przerażające...

 

PS. Mam nadzieję, kochanie, że bawiłeś się równie dobrze jak ja... I że ból zęba pozwolił Ci zasnąć, że nie przespałeś swojego przystanku, i że już mi wybaczyłeś to kilkunasto minutowe zniknięcie... Po prostu jedno pytanie mojego kolegi przeciągnęło się w krótką rozmowę...

Kobieta zmienną jest ;)
Autor: linka-1
31 stycznia 2004, 12:49

Jeszcze do niedawna byłam przekonana, że nigdy nie mogłabym prowadzić własnego bloga - dzielić się z innymi swoimi przemyśleniami, smutkami i szczęściem... Wydawało mi się, że nie mogłabym się tak uzewnętrznić i odsłonić przed nierzadko całkiem obcymi osobami... Jednak ostatnio zmieniłam zdanie i doszłam do wniosku, że chciałabym spróbować. Dla niektórych będzie to okazją do lepszego poznania mojej osoby... Poza tym w ten sposób moi znajomi i przyjaciele będą mogli dowiedzieć się o tym, co wydarzyło się w moim życiu... Niejednokrotnie nie mam okazji opowiedzieć im tego osobiście. Przyświeca mi jeszcze jeden cel... Chciałabym przeprosić wszystkich tych, z którymi z różnych powodów mogę utrzymywać kontakt tylko poprzez GG lub za pomocą poczty elektronicznej (chociaż tak na dobrą sprawę w niektórych przypadkach kontakt ten mógłby być bezpośredni), za długi okres milczenia... Wiem, że mogliście poczuć się zaniedbani i zapomniani... Ale ja nie mogłabym o Was zapomnieć, ponieważ zbyt wiele dla mnie znaczycie. Nie potrafię podać Wam wytłumaczenia zaistniałej sytuacji poza takim, że po prostu ostatnio moje myśli i uwagę pochłania jedna osoba... I dziękuję tym z Was, którzy to rozumieją i nie mają do mnie żalu i pretensji. Jesteście naprawdę cudowni i wyrozumiali... Nigdy Wam tego nie zapomnę...

Pozwólcie, że osoby, które pragnę przeprosić, wymienię wg porządku alfabetycznego, ponieważ nie potrafiłabym ustalić innej kolejności. Są to:

Adrian, Gosia, Jarek, Karol, Karolinka, Kuba, Łukasz, Maciek C., Maciek J., Maciek Ł., Marek, Mariusz, Mateusz J., Mateusz M., Michał, Piotrek, Radek, Rafał, Sławek, Tomek, Wojtek.