Najnowsze wpisy, strona 39


Ostatni raz, nim zniknę...
Autor: linka-1
02 maja 2004, 12:05

       Już za 9 dni matura pisemna, a ja omijam książki szerokim łukiem, jak diabeł wodę święconą :P. Trzeba się wziąć w garść i zrobić małą powtórkę. Prawda jest taka, że pisemnej się nie boję, bo wiem, że lepiej lub gorzej ją zdam. I postaram się ze wszystkich sił, żeby było jak najlepiej. Horror zacznie się dopiero w połowie maja i w czerwcu, kiedy przyjdzie mi zdawać ustną... Dlatego postaram się wziąć przykład z mojego Słonka i do czasu ogłoszenia wyników zrezygnować z internetu. Nie będzie to łatwe, ale w końcu chodzi tu o moje szeroko pojmowane dobro i moją przyszłość... Boże, daj mi siłę i pomóż się zmobilizować! Dlatego jest to oficjalne pożegnanie z Wami wszystkimi, moi kochani. Musicie mi wybaczyć brak notek w najbliższym czasie i brak moich komentarzy na Waszych blogach. Mam nadzieję, że nie zapomnicie o mnie i nie wyrzucicie mnie ze swoich myśli. Będę za Wami ogromnie tęskniła!! Przeraża mnie świadomość tego, że zupełnie stracę rozeznanie, co się u Was dzieje... Ale niestety z czegoś trzeba zrezygnować. W miarę możliwości postaram się to nadrobić w wakacje, a tymczasem postarajcie się prowadzić mało urozmaicony tryb życia i ograniczać wszelkie szaleństwa i przygody do minimum ;).

       Chciałabym jeszcze tylko wspomnieć o tym, co wydarzyło się wczoraj... Ja naprawdę coraz mniej z tego rozumiem. Zdarzało mi się już czasami dziwnie zachowywać, ale wczoraj przeszłam samą siebie. Nie wiem, co się stało, ale nagle wszystko wydało mi się beznadziejne, szare i bezsensowne. Siedziałam razem z moim Słonkiem w klubie i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić... Byłam zmęczona, to prawda, ale to niczego nie tłumaczy. Nie potrafiłam zebrać myśli, odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie, podjąć jakiejkolwiek decyzji lub działania. Nie miałam siły i ochoty na nic, kompletnie! Nie chciało mi się siedzieć, stać, śmiać się, płakać, mówić, myśleć... Nie byłam w stanie... Chciałam się rozpłynąć... Czułam się, jakbym zniknęła... Jakby miejsce w moim ciele zajął zupełnie kto inny... Ktoś obcy... To było straszne uczucie... A jeszcze bardziej straszne było to, że moje Kochanie to wszystko obserwowało. Nikt nie powinien być świadkiem tego, co się ze mną działo, a już na pewno nie mój Sebastian. Widziałam jego bezradność, smutek, irytację, przejęcie... Ale nie potrafiłam zareagować i zapanować nad tym wszystkim, co się we mnie działo. Obracałam w dłoniach pustą popielniczkę i miałam ochotę rzucić nią i roztrzaskać o ścianę. Na szczęście jakoś się powstrzymałam... Myślałam, że zwariuję... W końcu Seba zdecydował, że wychodzimy... I chwała mu za to, że podjął taką decyzję, której ja podjąć nie byłam w stanie. Kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz, nie wytrzymałam tego całego napięcia i zaczęłam płakać... Nie wiem, co mnie napadło i co było przyczyną takiego mojego stanu... Wiem jedno – nie chciałabym, żeby to się kiedykolwiek powtórzyło. To było zbyt straszne...

Chcę Ci podziękować, Kochanie, za Twoją cierpliwość, wyrozumiałość, troskę. Jesteś naprawdę kochany i podziwiam Cię za to, że tak wiele znosisz i wytrzymujesz... Te moje huśtawki nastroju i dziwne napady... Przepraszam Cię za to wszystko... Za to, że potrafię być taka nieznośna i okropna... Przepraszam z całego serca. Przykro mi, że musisz patrzeć na mnie w takim stanie... Że nie potrafię nad tym zapanować. Przecież to Cię rani... Jesteś wspaniały i kocham Cię całym moim nieszczęsnym sercem :*.

 

       Na pewno od tej strony jeszcze mnie nie znaliście... I obyście nigdy nie mieli okazji poznać bezpośrednio... Będę o Was wszystkich pamiętała i często rozmyślała... I marzyła o dniu, w którym będę mogła powrócić... Mam nadzieję, że jakoś to wytrzymam. A na razie - żegnajcie, moi drodzy. Do usłyszenia za jakiś czas...

Gdyby tak...
Autor: linka-1
30 kwietnia 2004, 19:14

Gdyby tak na zawsze mieć
W moim sercu Ciebie...
Czego można więcej chcieć - 
Marzeń spełnienie...
Gdyby tak zatrzymać czas,
Móc kochać wiecznie...
Tajemniczy płomień w nas
Mógłby bez końca tak trwać.

  

Niczego w życiu nie można być pewnym... Możemy mieć tyle planów, tyle marzeń, które chcielibyśmy zrealizować i urzeczywistnić... A tak naprawdę nigdy nie możemy być całkowicie przeświadczeni, że uda się nam to osiągnąć. Wiele zależy od nas samych, ale są sprawy, na które nie możemy mieć żadnego wpływu... Czasem zależy to częściowo także od innych ludzi albo od siły wyższej. Nie oznacza to jednak, że ktoś inny kieruje naszym losem... Spotykają nas w życiu różne niezależne od nas i naszej woli sytuacje, w których musimy się odnaleźć, spadają na nas różne doświadczenia i problemy, którym musimy stawić czoła, ale swoim działaniem możemy odwrócić bieg wydarzeń lub przynajmniej wpłynąć na ich skutki.

To była taka mała dygresja, a teraz przejdę do sedna sprawy :P. Po raz pierwszy w życiu naprawdę jestem zakochana... Spotkałam człowieka, dla którego byłabym w stanie zrobić niemal wszystko. Każda spędzona z nim chwila jest cudowna i niezapomniana, a każda godzina z dala od niego wydaje się być wiecznością... Jestem zafascynowana i jednocześnie przerażona tym, dotąd mi nieznanym, zjawiskiem... Siłą mojego uczucia i natężeniem mojej tęsknoty. To wszystko jest jak piękny sen, z którego boję się obudzić... Podświadomie czuję lęk przed tym, że mogłabym zostać brutalnie i niespodziewanie wyrwana z tychże „objęć Morfeusza”. Mamy zaufanie do siebie, wzajemne zapewnienia, głębokie przekonanie o prawdziwości naszych uczuć – zdawać by się mogło, że tym samym pewność i gwarancję... Gwarancję bezpieczeństwa i spokoju... Pewność trwałości...? Ale tak naprawdę nie może być o tym mowy. Wszystko może się zmienić z dnia na dzień, jak w kalejdoskopie... Bez wcześniejszego uprzedzenia, bez żadnych znaków na niebie i ziemi, zapowiedzi zmian... Tak naprawdę może być to zaskoczeniem dla nas obojga... Ale nawet jeśli, będzie to marne pocieszenie. Dlaczego żar uczuć wygasa? I kiedy to następuje? Czasami staje się to widoczne i daje się wyczuć, ale nie zawsze... Zdarza się, że nie chcemy w to wierzyć i przyjąć do wiadomości, dopóki nie stanie się niezaprzeczalnym faktem. A niekiedy po prostu nagłe olśnienie i zdajemy sobie sprawę, że to nie jest już to samo... Że chyba przestało nam zależeć...

Wiem, wygląda na to, że piszę sobie czarne scenariusze... Ale czasami nie mogę odgonić od siebie natrętnych, niepokojących i burzących poczucie stabilności i bezpieczeństwa myśli.

Stwierdzicie pewnie, że powinnam cieszyć się chwilą i nie wynajdywać sobie problemów... I może będziecie mieli rację... Ale ja mam taka naturę – lubię rozmyślać, analizować, snuć rozmaite domysły i skłaniać się do refleksji...

Przecież człowiek jest taką niepojętą i zmienną istotą... Cały czas ma nowe zachcianki i pragnienia, które chciałby zaspokoić... I chyba stosunkowo szybko się nudzi. Jednak mimo wszystko wierzę w prawdzie głęboką i trwałą miłość, na dobre i na złe, do grobowej deski... Ale od czego zależy, że taka właśnie miłość staje się naszym udziałem, lub też nigdy nie mamy okazji jej zaznać?

Przypomina mi się pewne zdarzenie z przeszłości, kiedy wydawało mi się, że zakochałam się w chłopaku, dla którego wiele znaczyłam. Modliłam się wtedy, żebym nigdy nie przestała go kochać... Bo jego dobro wydawało mi się najważniejsze... Na szczęście moje modlitwy nie zostały wysłuchane... Inna sprawa, że może nawet nie było ku temu podstaw, skoro nie było to prawdziwe uczucie...

Ale wiecie co? Teraz pragnę dokładnie tego samego. Bo najgorsze, co mogłoby się zdarzyć to wcale nie to, że mój ukochany przestałby mnie kochać (co jednak byłoby straszne i nie wiem, jakbym sobie z tym poradziła), ale to, kiedy to we mnie wygasłoby uczucie...

I tak naprawdę pozostaje mi tylko czekać na rozwój wypadków... Oby był to pomyślny rozwój...

 

Dzisiaj mnie kochasz, jutro nienawidzisz
Dzisiaj mnie pragniesz, jutro się wstydzisz.

 

Wyjdzie tak, że dziś mnie kochasz, a jutro znienawidzisz.

Wszystko jest w porządku :)
Autor: linka-1
29 kwietnia 2004, 10:34

Czuję się zobowiązana napisać, że mój stan powrócił już do normy. Znowu na mojej twarzy widnieje szeroki uśmiech i czuję się z tym tak wspaniale, że nie chcę, żeby kiedykolwiek przeminęło. Niestety wiem, że to niemożliwe, ale nie zamierzam się zamartwiać na zapas :). Trzeba żyć chwilą i cieszyć się każdą minutą szczęścia :]. I zamierzam się do tego zastosować... W ogóle mam doskonały humorek :). Jego powodem jest świadomość, że nie tylko w moim przypadku, ale także u większości z Was wszystko powoli zaczyna się układać. Jak miło czytać takie optymistyczne i pełne radości notki :].

Dziękuję Wam wszystkim za słowa otuchy i pocieszenia, bo bardzo mi one pomogły. A specjalne podziękowania kieruję do Clou, która tak miło wypowiedziała się na mój temat na swoim blogu. Już sama świadomość tego, że jesteście, sprawia, że mam ochotę skakać, tańczyć i śpiewać z radości :). To tak podnosi na duchu, kiedy ma się pewność, że jest ktoś, na kogo zawsze można liczyć... Czasami jedno dobre słowo wystarczy, żeby na nowo dostrzec sens życia...

Parę incydentów wyprowadziło mnie co prawda z równowagi i spowodowało, że wpadłam w lekką panikę, ale to nic. Jestem szczęśliwa i tak ma pozostać :].

Życie jest piękne i to jest najważniejsze :):):):):):):):):):):):):):):):):):):):):):).

Dziękuję Wam wszystkim za to, że jesteście. A Tobie, Kochanie, dziękuję za to, że byłbyś w stanie tak wiele dla mnie zrobić. Kocham Was :* (oczywiście wszystkich poza moim Sebą miłością platoniczną :P!!!!!) .

Pogorszenie...
Autor: linka-1
26 kwietnia 2004, 22:01

Dziwne jest to życie... Myślałam, że mam to już za sobą, a tymczasem znowu zaczynają się moje huśtawki nastroju. Denerwuje mnie to wszystko, bo wiem, że odbija się także na innych. I mówiąc szczerze nie potrafię nad tym zapanować. Kiedy to się zaczyna, pozwalam, by całkowicie mną zawładnęło. Odkryłam właśnie coś niepokojącego – a mianowicie, że staję się wtedy ironiczna i odrobinkę złośliwa... I może się zdarzyć, że kogoś zranię, chociaż wcale tego nie chcę... Dlatego chyba byłoby lepiej, gdybym w takich chwilach unikała kontaktu z ludźmi. A przede wszystkim z tymi, na których najbardziej mi zależy. Bo w takich momentach jestem w stanie zrobić coś bardzo głupiego, czego mogłabym długo żałować. To wszystko jest tak niepodobne do mnie, że aż nieprawdopodobne. A jednocześnie takie są fakty i to właśnie jestem cała ja... Jedna wielka sprzeczność? To możliwe... Ale ja już niczego nie rozumiem. Czy to normalne, nie móc pojąć samej siebie? Chyba nie jestem aż taka skomplikowana... A jednocześnie wygląda na to, że przydałaby się jakaś „instrukcja obsługi”, żeby ułatwić poznanie i zrozumienie całego mechanizmu, który napędza moje działania... Kto potrafi zgłębić moją psychikę? Z pewnością nie ja sama... To jest męczące i niepokojące. A ja nie mam pojęcia, co powinnam zrobić...

Dlatego chciałabym Was prosić o wyrozumiałość... Być może za jakiś czas uda mi się nad tym zapanować. A póki co najlepszym rozwiązaniem będzie zaszycie się w domu do czasu poprawy nastroju... Mam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać... Bo należę raczej do towarzyskich osób i potrzebuję obecności i bliskości innych do szczęścia...

Niebo na ziemi...
Autor: linka-1
23 kwietnia 2004, 20:15

Do nieba nie chodzę,

Bo jest mi nie po drodze -

Teraz jestem tu.

Co ma być, to będzie,

Niebo znajdę wszędzie -

Gdy zabraknie tchu…

 

 

Jakby na to nie spojrzeć, do nieba rzeczywiście mi nie po drodze… Ale znalazłam jego namiastkę tutaj, na ziemi. I coś takiego było mi potrzebne… Teraz łatwiej sobie radzę z wszelkimi przeciwnościami losu i zdecydowanie szybciej poprawia mi się humor po każdym jego nagłym zaniku. Nauczyłam się cieszyć z drobnostek i uśmiech praktycznie nie schodzi z mojej twarzy. Czasami, kiedy zastanawiam się nad tym, jakie będzie nasze życie po śmierci (bo ja w nie zdecydowanie wierzę), dochodzę do wniosku, że na pewno będę tęskniła za tym wszystkim, co pozostawię na tym naszym ziemskim „padole łez”. Bo jedno jest pewne – nic już nie będzie takie samo… A ja tak nie chcę. Nie wyobrażam sobie mojego życia bez tych wszystkich bliskich mojemu sercu ludzi i rzeczy, z którymi wiąże się tyle moich wspomnień… Być może w tym przyszłym życiu to, co teraz wydaje się nam istotne, nie będzie miało żadnego znaczenia… Tak trudno się pogodzić ze świadomością, że kiedyś trzeba będzie zostawić to wszystko… Czy wtedy zapomnimy o chwilach - (bo w obliczu całej wieczności rzeczywiście będą to tylko chwile) – i tych smutnych i przykrych, jak także wesołych i szczęśliwych, naszego obecnego istnienia? Tyle pytań, a praktycznie żadnych odpowiedzi… No cóż, o wszystkim przekonamy się w odpowiednim czasie… A póki co należy starać się jak najlepiej wykorzystywać dane nam życie i każdą jego minutę. Właśnie staram się to robić… Chcę żyć w taki sposób, żeby w obliczu śmierci niczego nie żałować. Zbyt mało mamy czasu, żeby marnować go na smutek i łzy. I dlatego celebruję i przedłużam tak, jak to tylko możliwe, każdą sekundę szczęścia, a staram się szybko zapominać o tym, co było złe i bolesne… Staje się to dla mnie coraz łatwiejsze od czasu, gdy odnalazłam skrawek nieba na ziemi. I tego samego życzę Wam z całego serca...

Łapcie szczęście za ogon i duście jak cytrynkę ;).