Najnowsze wpisy, strona 38


Nowe życie ciągle w zasięgu naszych możliwości......
Autor: linka-1
29 maja 2004, 00:13

Z każdą sekundą

zaczyna się dla nas nowe życie.

Wyjdźmy z radością na jego spotkanie.

Niezależnie od tego

czy je spotkamy, czy też nie,

musimy wytrwale podążać naprzód,

a będzie nam się lepiej wędrować

z oczami skierowanymi

przed siebie, a nie do tyłu.

 

Jerome K. Jerome

 

 

Nigdy nie jest za późno, żeby zacząć wszystko na nowo... I zawsze warto, bez wątpienia. Nasze życie zależy od nas samych i to my decydujemy o tym, jak będzie ono wyglądało, jaką wartość mu nadamy... Każdy popełnia czasem błędy, ale zazwyczaj mamy szansę je naprawić. I takiej okazji po prostu nie można zmarnować. Czasami jest bardzo ciężko, ale nigdy nie należy się poddawać... Jak napisał Ernest Hemingway – „Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”. I nigdy nie powinniśmy o tym zapominać. Za każdym razem, kiedy upadamy, musimy znaleźć w sobie tyle siły, żeby się podnieść i odważnie stawić czoła dalszym przeciwnościom losu. Najważniejsze, to nie tracić nadziei i wierzyć... Bo jeśli my sami będziemy przekonani, że damy sobie radę, na pewno tak właśnie będzie. Co więcej uwierzą w to wówczas także inni...

Przede wszystkim w życiu trzeba być „dalekowidzem”. Przeszłość jest istotna, bo stanowi niemal całe nasze (dotychczasowe) życie, ale... to teraźniejszość i przyszłość powinny być dla nas najważniejsze. Bo z nimi związane będzie nasze dalsze życie... W tym, co było (co się nam przytrafiło, co zrobiliśmy itd.), nie możemy już dokonać żadnych diametralnych zmian (ewentualnie odwrócić niekiedy bieg wydarzeń lub zminimalizować przykre konsekwencje), natomiast jeżeli chodzi o naszą przyszłość, wszystko jest możliwe. I to stanowi pocieszenie :). Trzeba tylko mieć zapał, energię i wiarę w powodzenie realizacji swoich planów i zamierzeń :). A później pozostaje już tylko wprowadzanie ich stopniowo w życie. Nic nie jest stracone – jeszcze wszystko może się udać! Już wiele za nami, ale jeszcze przed nami tyle...

 Pamiętajcie o tym :).

To i owo :P
Autor: linka-1
27 maja 2004, 14:08

Ach... Nawet nie wiem, od czego by tu zacząć :). Mam już za sobą pierwszą i przedostatnia maturę ustną... Została mi jeszcze tylko geografia i ... w końcu upragniony (?) koniec!

Muszę powiedzieć, że wspomnienie tej właśnie matury będzie chyba jednym z moich najlepszych wspomnień związanych ze szkołą. Przez te 4 lata naprawdę bardzo się przywiązałam do okolicy, samego budynku liceum nr XVIII, do atmosfery w nim panującej, nauczycieli, kolegów... Będzie mi tego wszystkiego cholernie brakowało! Nawet nie wiecie, jak bardzo chciałabym pozostać w tej szkole, jeszcze przynajmniej jeden rok. Te wszystkie chwile radości, smutku, strachu, nagłe napady śmiechu, zabawne sytuacje... Dlaczego powoli i nieubłaganie staje się to przeszłością i wspomnieniem? Ja nie chcę iść na studia! Jak ja się odnajdę na jakiejkolwiek uczelni? To nie dla mnie. Ja nie jestem jeszcze na to przygotowana! Pozwólcie mi zostać w mojej szkole... Nie chcę się rozstawać z tymi tak doskonale mi znanymi murami szkolnymi, z moją klasą i profesorami... Jak ja wytrzymam bez widoku ich twarzy? Bez uśmiechu mojego wychowawcy, żartów polonistki... Właśnie tej dwójki spośród grona pedagogicznego będzie mi najbardziej brakowało. Uważam, że to nie tylko dobrzy i wymagający nauczyciele, ale także wspaniali ludzie – weseli, uśmiechnięci, z poczuciem humoru.

Podsumowanie wszystkich dotychczasowych egzaminów wygląda następująco:

- polski pisemny – 3

- polski ustny – 5

- niemiecki pisemny – 5

- niemiecki ustny – 5 (w konsekwencji zwolnienia)

- geografia ustna – ? (okaże się 09.06).

Ogólnie jestem zadowolona z efektów mojej 4-letniej nauki w liceum. Nawet z tym polskim zdołałam się jakoś pogodzić, chociaż do tej pory nie potrafię zrozumieć przyczyn tak niskiego ocenienia mojej pracy. No ale trzeba się cieszyć tym, co się ma :). Zawsze mogło być gorzej ;), jakby to powiedziała pewna osoba :].

A poza tym jestem bardzo szczęśliwa. Wszystko to za sprawą moich znajomych i mojego Słoneczka. Po prostu jest cudownie i niech tak pozostanie...

Nigdy nie zapomnę, jak bardzo się namęczyłam i wycierpiałam z powodu własnej głupoty. Popełniłam ten sam błąd, co kiedyś – ubrałam na maturę szpilki i nie wzięłam żadnych butów na zmianę. Wierzcie mi, myślałam, że po prostu umrę w tych butach... Nigdy więcej czegoś takiego! Nie pojmuję osób, które dobrowolnie skazują się na takie męki (np. moja siostra). W czymś takim nie da się chodzić i tyle! Przecież najważniejsza powinna być wygoda... Żałujcie, że nie mogliście widzieć, jak człapałam z moją kumpelą na rynek... Ja się śmiałam z niej, ona ze mnie... Musiałyśmy naprawdę przekomicznie wygladać :). Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że szłyśmy niemal tip-topkami, dziwnie powyginane, bo każdy krok sprawiał nam ból. A wiecie, co było najzabawniejsze? Moje dwie koleżanki odłączyły się od nas i poszły odebrać dowód jednej z nich. Umówiłyśmy się w rynku w jednym z ogródków piwnych. I wyobraźcie sobie, że one dotarły na rynek pierwsze! Myślałam, że po prostu umrę ze śmiechu... Żałuję teraz, że nie liczyłam czasu, który nam zajęło dojście spod naszej szkoły na rynek. Jak zwykle było bardzo sympatycznie, a przede wszystkim zabawnie :).

Kiedy już zdecydowałyśmy się wracać do domu doszłyśmy z Anetą do wniosku, że nie damy rady zrobić w tych przeklętych buciorach ani jednego kroku więcej i... zdjęłyśmy je. Czułam się dziwnie, stąpając boso przez centrum Wrocławia - jak jakiś żebrak albo karmelita bosy :P. Ale już nic nie miało dla mnie znaczenia, a najmniej reakcja innych  – chciałam się jak najszybciej znaleźć w domu i tylko to się liczyło. A poza tym mogłam chwilowo odetchnąć z ulgą i nie cierpieć takich katuszy. Jednak w autobusie ponownie musiałam wbić się w to „narzędzie tortur” i znowu myślałam, że umrę... A autobus jak na złość wlókł się i utykał co chwilę w korkach. Jazda do domu trwała okropnie długo... A może to tylko mi ten czas wydawał się wiecznością...

Dzisiaj odczuwam skutki tych długotrwałych (bo aż 10-godzinnych!)męczarni – trochę napuchły mi nogi. Dobrze, że przynajmniej żadnych odcisków nie mam. Gdyby nie ten niebotyczny jak dla mnie obcas, te szpilki byłyby całkiem wygodne...

Czuję, że teraz mogłabym napisać jakiś hymn na cześć glanów – jednych z najwygodniejszych butów świata :]. Szkoda tylko, że powoli zaczyna się robić jak na nie zbyt ciepło i trzeba będzie przerzucić się na lżejsze obuwie.

A co poza tym? Ostatnio przegrałam jeden, a wygrałam drugi zakład. Ja, która do niedawna kierowałam się kategoryczną zasadą – żadnych zakładów! Jakaś hazardzistka się ze mnie robi ;). W efekcie pierwszego muszę postawić flaszkę mojej kumpeli, bo tak jak mówiła, dostałam 5 z ustnego polskiego. A co do drugiego zakładu... Mmmmniam! Wyobraźcie sobie, że dzisiaj spróbuję sernika upieczonego przez... moje Słoneczko :)!!!! Podobno wyszedł pyszny :). Ja to mam zdolnego faceta :> - naprawdę jestem z niego dumna :].

Ale i tak dochodzę do wniosku, że pora skończyć z zakładami i powrócić do starych zasad :).

Aaach... Życie jest piękne. I po zakończonych maturach zamierzam korzystać z niego ile tylko się da. To będzie coś – od żadnych szaleństw się nie powstrzymam ;).

To by było na tyle... Jak zwykle dość pokaźnych rozmiarów wyszła ta notka...

I zauważyłam, że łamię swoje postanowienie, którego miałam się trzymać – zaczynam opisywać jakieś głupoty w miejsce moich przemyśleń i rozważań...  Ale w najbliższym czasie na pewno pojawi się jakaś bardziej filozoficzna i poważna notka :). A póki co wygladają one tak, a nie inaczej, ponieważ są zgodne ze stanem mojego ducha i... aktualnymi wydarzeniami. Jakby nie było matury chwilowo zdominowały wszystko... A poza tym chciałam sobie trochę odpocząć i zarzucić na jakiś czas wszelkie rozmyślania i refleksje na temat świata, życia i ludzi.

Trzymajcie się, kochani :*! Do następnej notki :)!!

Wyniki matury pisemnej...
Autor: linka-1
21 maja 2004, 16:06

       Można powiedzieć, że po mojej „depresji” spowodowanej wynikami matury pisemnej, nie pozostał już ślad. Nie będę ukrywać, że były one dla mnie dużym zaskoczeniem i bardzo mnie rozczarowały... Naprawdę spodziewałam się z polskiego jakiejś lepszej oceny i do tej pory nie potrafię zrozumieć, dlaczego moje wypracowanie zostało tak nisko ocenione. Byłam z niego zadowolona, a zazwyczaj nigdy nie myliłam się w osądach, co do twórczości własnej. W każdym razie dostałam 3 i muszę się z tym pogodzić... Być może stało się tak za sprawą popełnionej przeze mnie większej, niż zazwyczaj, ilości błędów. Oczywiście nie bez znaczenia był ten nieszczęsny błąd rzeczowy... No trudno, bywa... Teraz trzeba się zmobilizować do nauki, bo już w środę jest ustna z polskiego. Muszę przez te 4 dni powtórzyć wszystko to, czego uczyłam się przez 4 lata nauki w liceum :P. Może być ciężko, bo jakby nie było to trochę mało czasu. Zapowiada się więc wielka improwizacja :D. Co do niemieckiego wszystko poszło zgodnie z planem, dostałam 5 i tym sposobem jestem zwolniona z ustnej. Dobre chociaż to. Chyba zbyt wiele chciałam mieć, a nie można być zachłannym :P. Ma to też swoje dobre strony – tym sposobem muszę się trochę pouczyć i będę miała jakiekolwiek pojęcie o pewnych zagadnieniach, kiedy zacznę chodzić na kursy przygotowawcze na studia... na pewno będę się lepiej czuła ze świadomością, że posiadam przynajmniej minimalna wiedzę :P.

       Teraz jest mi przykro tylko z tego powodu, że moje biedne Kochanie musiało być świadkiem tego przygnębienia, które mnie wtedy opanowało... Sebek tak bardzo starał się mnie pocieszyć, a jego wysiłek był daremny... Te starania poprawienia mi humoru na dłuższą metę  z góry skazane były na niepowodzenie... Po prostu musiałam przeżyć swoje - wypłakać się i przełknąć gorycz porażki i rozczarowania... A po prostu potrzebowałam na to trochę czasu (dokładnie jednego dnia). Teraz dochodzę do wniosku, że to było zabawne... Inni gratulowali mi tej 5 z niemieckiego, a ja nie byłam w stanie się nią cieszyć... Wszyscy skakali z radości, że zdali, byli uśmiechnięci i radośni, a ja... Musiałam wyglądać wśród nich zgoła dziwnie... Ktoś, kto przyglądał się temu z boku mógł wysnuć tylko jeden wniosek – nie zdała :D.

Jestem teraz pełna obaw, co do tego, co będzie się działo w środę (a tak na marginesie pamiętajcie, że to Dzień Matki!!), ale mam nadzieję, że jakoś sobie poradzę... Najważniejsze to zdać maturę i mieć to w końcu za sobą! Wiadomo, że chciałoby się mieć jak najlepsze wyniki, ale w moim przypadku one i tak nie mają żadnego znaczenia przy rekrutacji na uczelnię, bo czekają mnie egzaminy.

       Dzisiaj zobaczę się z moim Słoneczkiem i postaram się wynagrodzić mu to, co musiał przeżyć w czwartek - całą tę nieprzyjemną atmosferę.

 

PS. Żałuję, kochana Kumciu, że nie będę w stanie Ci pomóc... W innych okolicznościach bardzo chętnie bym to zrobiła, ale sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej i w konsekwencji muszę się ostro zabrać do roboty. Ale na pewno sobie świetnie poradzisz, trzymam za to kciuki!!

Na zawsze splecione ręce...?
Autor: linka-1
15 maja 2004, 23:54

W głębi oczu twych
Widzę cały świat -
Szukałam długo, choć pod wiatr.
5000 myśli, ogień w nas...

Teraz budzę się...
W twych ramionach jest
Wszystko, co chciałam zawsze mieć -
Już nie pamiętam smaku łez.

Poza nami nie ma nic,
 Zabrakło słów.
 W objęciach trzymam Twe serce.
 Poza nami nie ma nic,
 Wystarczą mi na zawsze
 Splecione ręce

Już nie ważne jest
Ile mamy lat.
Wszystko ma inny, słodki smak -
Teraz chcę poznać życia blask.

Bo poza nami nie ma nic -

Ten pierwszy raz
U bram wieczności miłość ma...
Otwórzcie nam!

Wszystko, co chciałam zawsze mieć -
Już nie pamiętam, już nie pamiętam smaku łez.

 Poza nami nie ma nic,
Wystarczą mi na zawsze

Splecione ręce...

 

 

Chyba nawet nigdy nie słyszałam tej piosenki, ale to nieistotne. Bo moją uwagę przykuły jej słowa – to one mają dla mnie znaczenie...

Oddają one częściowo stan mojego ducha i wszystkiego, co się we mnie dzieje

odkąd w moim życiu pojawił się Sebastian.

Każdego dnia tak wiele się dzieje... Z każdą chwilą kocham go coraz bardziej...

A jednocześnie tak często go ranię i krzywdzę...

Zdarza się to zdecydowanie zbyt często!

Czasami odnoszę wrażenie, że przestaję panować nad swoimi emocjami.

Nad tym, co dzieje się w mojej głowie...

Kiedy byłam młodsza, nim w moim życiu pojawił się pierwszy chłopak

sądziłam, że kiedy w końcu się „zakocham”, będę najwspanialszą dziewczyną,

 jaką można sobie wymarzyć – troskliwą, opiekuńczą, czułą, wrażliwą...

Nigdy bym nie przypuszczała, że będę potrafiła zachować się w tak dziwny i niepojęty sposób.

A jednak...

Tak trudno jest mi to wszystko zrozumieć... Nie potrafię nad tym zapanować.

Za każdym razem obiecuję sobie, że zdarzyło się to po raz ostatni...

Ale to tylko moje pobożne życzenie...

Nie wiecie, jak to boli, kiedy na tej ukochanej twarzy widzi się

smutek, rozpacz, żal, ból...

Po prostu ściska się serce...

Ale najgorsze jest to, że często długo nie potrafię się zdobyć na żadną reakcję.

Patrzę na efekty mojego irracjonalnego zachowania i łzy napływają mi do oczu.

Mam ochotę zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu

i już nigdy więcej nie stać się przyczyną zmartwień ukochanego człowieka.

Nikt, kto nie znalazł się w podobnej sytuacji nie jest w stanie tego zrozumieć.

 

***

 

Szczęście na dobre rozgościło się w moim życiu z chwilą,

kiedy zrozumiałam, że to jest to, na co czekałam całe życie.

Kiedy porwało mnie to i niepodzielnie nade mną zapanowało...

I nie chcę, żeby kiedykolwiek uległo to zmianie.

Teraz długotrwały smutek omija mnie szerokim łukiem –

zdarzają się tylko krótkie chwile załamania i zniechęcenia,

a poczucie beznadziei pojawia się głównie za sprawą moich wybryków.

Po depresji nie pozostał nawet ślad...

Już nawet nie pamiętam, jak się wtedy czułam.

Teraz na mojej twarzy praktycznie cały czas widnieje szeroki uśmiech.

Ten uśmiech nie może już być szerszy w momencie

kiedy widzę swoje szczęśliwe i zadowolone Słoneczko.

Będę miała na starość twarz całkowicie pokrytą drobnymi zmarszczkami...

I jeżeli taki stan rzeczy, jak teraz, miałby nadal trwać, to będą to zmarszczki szczęścia.

Wydaje mi się, że nie będę miała niczego przeciwko nim...

Pewnie nawet je polubię.

Będą one świadectwem i potwierdzeniem wszystkich cudownych chwil...

Wszystko ma inny, słodki smak...

Na zawsze splecione ręce...?

Sprawozdanie z matury pisemnej :]
Autor: linka-1
13 maja 2004, 13:28

       Nadszedł czas na nową notkę :). Na razie pojawiła się chwila wytchnienia – maturę pisemną mam już za sobą, teraz jeszcze tylko pozostało przebrnąć przez ustną i będzie koniec :). No powiedzmy... ale póki co nie chcę się zamartwiać egzaminami na studia. Teraz z niecierpliwością oczekuję na wyniki, które mają być 20 maja.

Muszę Wam powiedzieć, że przez te dwa dni w ogóle się nie stresowałam, co jest bardzo do mnie niepodobne. Wszyscy wiedzą, jak bardzo jestem nerwowa i jak w chwili zdenerwowania potrafią mi drżeć ręce. Ale tym razem jakoś się obeszło bez tego :). To pewnie dlatego, że miałam wszystko wystarczająco opanowane. W końcu z pisania wypracowań zawsze byłam dobra i nie stanowiło to dla mnie problemu. Ale co się będzie działo na ustnych, aż strach pomyśleć. Jak nie dostanę palpitacji serca, nie zemdleję lub nie zabiję się wchodząc do sali, to będzie cud ;).

       Maturę pisemną z polskiego pisałam w naszej szkolnej sali gimnastycznej. Przypisano mi numer 39 i siedziałam w środkowym rzędzie w przedostatniej ławce. Miałam do wyboru dwa tematy:

 

„W czasach, kiedy wartość czytania i życia wewnętrznego jest tak silnie atakowana, literatura jest wolnością” (Susan Sontag) – rozwiń i skomentuj wypowiedź na przykładzie wybranych utworów.  „Obcy wśród swoich” – odwołując się do wybranych tekstów kultury rozważ problem alienacji bohaterów w świecie, w którym przyszło im żyć.

No i jak myślicie? Który temat wybrałam? Podpowiem Wam, że odwoływałam się do takich lektur jak „Quo vadis”, „Inny świat”, „Konrad Wallenrod”, „Chłopi”, „Ludzie bezdomni”, „Dżuma”, „Wieża”, „Proces” i „Ćpun”, do takich filmów jak „Pianista” i „Pasja” i do problemu narkomanii i chorych na AIDS w dzisiejszych czasach. W ogóle to dosyć obszerne zagadnienie rozpatrywałam z różnych stron i mam nadzieję, że udało mi się uchwycić jego istotę. Ogólnie jestem zadowolona, napisałam 9,5 stron. I najbardziej podobał mi się mój filozoficzny wstęp :) – ogromnie żałuję, że nigdy nie dowiem się już, jak on właściwie brzmiał.

Najbardziej śmieszy mnie to, że osobom w moim najbliższym otoczeniu służyłam za słownik ortograficzny :) – mam tylko nadzieję, że nie wprowadziłam ich w błąd :P. Poza tym uratowałam jednego chłopaka, bo zauważyłam, że wypadła mu ściąga i zwróciłam mu uwagę, zanim ktokolwiek inny to spostrzegł. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła się na tej maturze śmiać... Nie pytajcie, co mnie rozbawiło, bo nie potrafię odpowiedzieć :P. Może ci biedacy, którzy co jakiś czas chodzili do stolika komisji z nadzieją, że będą już mogli skorzystać z toalety (musieli czekać aż 2 godziny i niektórzy później dosłownie biegli do WC :>), może chłopak, który się potknął wracając do stolika, a może moje własne myśli... W każdym razie podobno mój śmiech było słychać na całej sali najgłośniej spośród wszystkich. Dobrze, że kazali nam odłożyć maskotki i wszelkie przedmioty na parapet, bo pewnie dosłownie ryknęłabym śmiechem, gdybym sobie wyobraziła, jak ktoś zaczyna rozpruwać swojego misia, żeby wyjąć ściągi. Sama maskotkę odłożyłam, ale maleńkiego słonika na szczęście ukryłam w chusteczkach higienicznych i nikt się nie zorientował :).

Powiem Wam, że w swoich nieszczęsnych szpilkach nie mogłam już wytrzymać. Bolały mnie całe stopy i każdy krok sprawiał mi ból. Kiedy wysiadłam już na przystanku koło mojego domu, myślałam, że zdejmę te cholerne buty i podreptam na boso. Jednak zrezygnowałam z tego pomysłu i żółwim tempem, noga za nogą dowlekłam się do domu i z ulgą je zrzuciłam.

       Jeśli chodzi o maturę z niemieckiego (bo właśnie niemiecki wybrałam jako przedmiot dodatkowy), to było jeszcze lepiej :). Pisało tylko 5 osób (w tym jeden chłopak z technikum, a nasza czwórka z liceum) i losowaliśmy numerki, żeby rozstrzygnąć, kto przy jakim stoliku usiądzie. Wylosowałam stolik numer 1 :P! Naprzeciwko bocznego stolika komisji :). Jednak nie stanowiło to dla mnie problemu, bo i tak nie zamierzałam ściągać. W ogóle panowała bardzo miła atmosfera i było niezwykle sympatycznie. Kiedy przyszedł nas odwiedzić dyrektor stwierdził, że mamy najlepszą komisję i zapytał, jak się układa współpraca :]. Profesorki co jakiś czas przechadzały się po sali i podpowiadały, jeżeli ktoś szukał czegoś w słowniku, bo wiadomo było, że i tak by znalazł, ale straciłby trochę więcej czasu. Trochę zmartwiło mnie to, że okazało się, że z niewiadomych przyczyn czas zaczyna się liczyć już od momentu rozpoczęcia czytania tekstu z rozumienia ze słuchu, bo jakby nie było zabrało to jakieś 20 min. Ale i tak ze wszystkim zdążyłam :). Zaplanowałam sobie, że najlepiej by było, gdybym już o 11 wzięła się za pisanie wypracowania. Ale kiedy zbliżała się 11, ja miałam jeszcze trochę do zrobienia. Przyspieszyłam jednak tempa i po 11 zabrałam się za wypracowanie. Muszę przyznać, że ta matura do najłatwiejszych nie należała. Narozwiązywałam się ich trochę w swoim życiu i zdarzały się bardziej przyjazne. No ale nie ma co narzekać... Ważne, że chyba wszystko poszło dobrze. Oczekiwałam jakiegoś bardziej filozoficznego tematu wypracowania, bo takie najbardziej lubię, ale niestety się rozczarowałam. Tematy były dziwne – trzeci dotyczył jakichś pamiątek, które można kupić w Polsce, drugi zupełnie wyleciał mi z głowy, a pierwszy, na który ja się zdecydowałam, mówiąc najogólniej dotyczył podróżowania. Nie będę Wam ich dosłownie przytaczała, bo pewnie i tak niewiele byście zrozumieli :). Zadziwia mnie tylko głupota kuratorium oświaty, które decyduje o limicie zasobu słów. Zawsze, kiedy były tematy, na które nie można się było specjalnie rozpisać, to dawali górną granicę - 250-350 słów i trzeba było coś na siłę dopisywać, a teraz, kiedy naprawdę można było trochę popisać, zażyczyli sobie 200-300 słów. Tym sposobem mogłam poruszyć wszystkie zagadnienia raczej ogólnikowo i skrótowo. I tak przekroczyłam ten limit o kilkadziesiąt słów :P. Najbardziej chce mi się śmiać z mojego zakończenia, które jest nieco przekorne. Widziałam, że profesorka, która stanęła nade mną i przeczytała owo zakończenie, uśmiechnęła się. To chyba dobry znak ;).

      

       Po zakończonej maturze spotkaliśmy się wszyscy na podwórku szkolnym. Tam od razu zmieniłam piekielne szpilki na glany (które taszczyłam tym razem ze sobą), bo za żadne skarby świata nie dałabym rady w nich dłużej wytrzymać. W pewnym momencie poczułam pilną potrzebę skorzystania z toalety, podobnie jak trzy inne dziewczyny. Ale okazało się, że nie jest już możliwe dostanie się do szkoły. Co za paranoja! No cóż - jakoś trzeba było wytrzymać... Później ja i moje dwie kumpele wybrałyśmy się z kolegami z innej klasy na piwko. Koleżanka w pewnym momencie przypomniała nam coś bardzo zabawnego związanego z dawną lekcją polskiego i zaczęłyśmy dosłownie wyć i zwijać się ze śmiechu. A nasi koledzy, którzy nie byli w temacie, patrzyli na nas jak na wariatki i nic z tego nie rozumieli. Nie wiem, co sobie o nas pomyśleli, ale mało mnie to obchodzi :]. Jesteśmy jakie jesteśmy i tyle. A że czasami coś nam odbija, to trudno :P. Później już tylko z moimi kumpelami wybrałam się do rynku. Postanowiłyśmy wypić z Anetą jeszcze jedno piwo i usiadłyśmy sobie na powietrzu pod parasolami w ogródku piwnym. W pewnym momencie zaczęłyśmy się zastanawiać, jak w ogóle nazywa się ta knajpka. I w tym momencie obie spojrzałyśmy na jakąś tabliczkę na ścianie i przeczytałyśmy nazwę, po czym... wybuchnęłyśmy śmiechem, bo okazało się, że to jakieś biuro tłumaczeń, które się reklamuje. W końcu poszłam do toalety, a kiedy wróciłam zdałam sobie sprawę, że zgubiłam swój pierścionek, który nosiłam na prawej ręce. Zawsze się bawię swoimi pierścionkami i już kilkakrotnie spadały mi z palca, ale zawsze natychmiast je podnosiłam. A tym razem w ogóle umknął mi moment, kiedy zsunął się on z mojego palca. Zaczęłyśmy go szukać... W końcu stwierdziłam, że na pewno zgubiłam go w ubikacji, więc Aneta poszła ze mną go tam poszukać. Wywaliłyśmy wszystkie papiery z kosza i zaczęłyśmy je rozwijać... W pewnym momencie Aneta rzuciła tekstem, że może powinnam sprawdzić w szczotce do czyszczenia kibla. Stwierdziłam, że gdyby rzeczywiście tam spadł, to byłby na niej. I w tym momencie moja kumpela zaczęła wyć ze śmiechu. Siedziałyśmy zamknięte w tej ubikacji i śmiałyśmy się jak wariatki. Nagle ktoś zaczął się dobijać do drzwi i usłyszałyśmy jakieś męskie głosy. Zaczęłyśmy się śmiać jeszcze bardziej i doszłyśmy do wniosku, że nas zaraz wywalą z tej knajpy. Kiedy wyszłyśmy, kilku chłopaków wyszczerzyło do nas zęby i zapytało, czy było fajnie, na co my oczywiście znowu ryknęłyśmy śmiechem. Barman też na nas spojrzał, ale w jego oczach nie było widać zaszokowania. Widocznie przyzwyczaił się już do podobnych zachowań :D. Ale pierścionka nie znalazłyśmy... Stwierdziłam, że mogę o nim zapomnieć i wtedy druga koleżanka zajrzała do mojej torby, w której miałam słownik i szpilki i... wyciągnęła z niej pierścionek. Jak on się tam znalazł, nie mam pojęcia :D, ale cieszę się, że się znalazł. Prosto z rynku udałam się z Anetą do klubu, w którym siedziałyśmy ponad godzinkę i prawie zasnęłyśmy. Jakiś ostry kawałek, który niespodziewanie i niesłychanie głośno puścili wyrwał nas z odrętwienia i zdecydowałyśmy się wracać do domu. Po drodze kupiłyśmy sobie jeszcze coś do picia, bo zaczęło nas suszyć i w końcu, dosłownie padając z nóg, dotarłam do domku. Trzeba jeszcze było obdzwonić rodzinkę, która podczas mojej nieobecności cały czas wydzwaniała, moją korepetytorkę od niemieckiego i powiadomić o wynikach moje Słoneczko i kilkoro znajomych przez GG. Kiedy zrobiłam, co do mnie należało, poszłam się umyć i powędrowałam do łóżeczka. Spałam jak kamień do 9:30 i wstałam w doskonałym humorku :). I właśnie dlatego postanowiłam uraczyć Was tą długaśną notką :D.