Najnowsze wpisy, strona 48


Zabawne zdarzenie :)
Autor: linka-1
14 lutego 2004, 22:47

Chcę Wam opowiedzieć pewną historię, która mi się dzisiaj przydarzyła J. Jechałam 122 na spotkanie z moim słonkiem... Na końcu (bo zazwyczaj wsiadam ostatnimi drzwiami) pod oknem siedział jakiś chłopak, a obok niego i naprzeciwko były trzy miejsca wolne. Zastanawiałam się czy usiąść czy nie i (jak to ja) nie mogłam się zdecydować :P. Ponieważ jednak nikt ich nie zajął, usadowiłam się w końcu obok tego chłopaka J. Na następnym przystanku wsiadła jakaś dziewczyna i usiadła naprzeciwko mnie. Kierowca jeszcze nie zdążył ruszyć, a ona zaczęła się śmiać... Zaciekawiło mnie to (widać są jeszcze ludzie, którzy mają podobne do moich napady śmiechu J) i spojrzałam na nią. Dziewczyna ta co spojrzała na chłopaka, wybuchała śmiechem i chowała twarz w szalik. Cała ta sytuacja zdążyła mnie już tak bardzo rozbawić, że sama musiałam się gryźć w język, żeby jej nie zawtórować :P. Tymczasem chłopak chyba się zaniepokoił... W pewnym momencie sam nie mógł się opanować i uśmiechnął się. Ja już zresztą nie potrafiłam ukryć swojego rozbawienia i po prostu starałam się myśleć o czymś przykrym... Co jednak średnio mi wychodziło. W końcu chłopak nie wytrzymał i zapytał jej, czy się może znają, na co ona odparła, że raczej nie... chyba że z poprzedniego wcielenia. Jechaliśmy dalej i tylko co pewien czas dziewczyna wybuchała śmiechem... Wywarła na mnie bardzo sympatyczne wrażenie, jak zresztą niemal wszyscy uśmiechnięci ludzie J. Nagle słyszę, że chłopak wymawia słowo Albert. Automatycznie skojarzyło mi się to z Zakonem Brata Alberta, na który nie tak dawno zbierane były pieniądze :P. Po chwili dziewczyna zdjęła rękawiczkę i wyciągnęła do niego rękę... Okazało się, że chłopak się przedstawił... A ona miała na imię Irmina. W tym momencie prawie ryknęłam śmiechem, tak mnie ta sytuacja rozbawiła. Co ciekawe - oboje mieli rzadko spotykane imiona J. Dziewczyna cały czas się śmiała, a w związku z tym także ja :>. Zaczęłam się już modlić, żeby autobus dojechał na Świdnicką, bo nie mogłam wytrzymać... Irmina zaczęła w pewnym momencie poszukiwać czegoś w plecaku... Na pożegnanie wręczyła Albertowi wizytówkę ze swoim numerem i powiedziała, że może jej kiedyś wysłać sms’a. Okazało się, że wysiadała na tym samym przystanku, co ja...  Poszłyśmy w przeciwnych kierunkach i jakież było moje zaskoczenie i rozbawienie, gdy ujrzałam ją w okolicach KFC, gdy przechodziłam obok niego :D. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie opowiedzieć tego Sebastianowi i snułam swoją opowieść w drodze do herbaciarni... Kiedy wchodziliśmy do środka, musiałam na chwilę przerwać i podjęłam opowieść na nowo, gdy usiedliśmy przy stoliku. Doszłam wówczas do momentu, kiedy się sobie przedstawili... Kiedy skończyłam, rozejrzałam się dookoła. Przy sąsiednim stoliku siedziała jakaś dziewczyna z chłopakiem, ogólnie było sporo młodych ludzi (przeważnie par). Nigdy jeszcze nie było w tej herbaciarni tak tłoczno J. I nagle zdałam sobie sprawę, że twarz dziewczyny przy sąsiednim stoliku wydaje mi się znajoma... Spojrzałam jeszcze raz i dostrzegłam jej kurtkę na oparciu krzesła... Białą, jakże znajomą kurtkę :D. Zaczęłam się śmiać jak szalona i nie mogłam się uspokoić i wyjaśnić Sebie, co mnie tak rozbawiło. Wyobraźcie sobie, że to była TA dziewczyna – Irmina z autobusu... Na szczęście była tak pochłonięta rozmową ze swoim towarzyszem, że chyba nie zwróciła uwagi ani na mnie, ani na moje słowa J. To trzeba mieć moje szczęście... Akurat w trakcie kontynuowania opowieści przy stoliku wymieniłam jej imię :P. Cała ta historia bardzo mnie rozśmieszyła... To wydaje się wręcz nieprawdopodobne, a jednak jest prawdziwe :D. Jakiż ten świat jest mały, a zbiegi okoliczności zabawne J.

Dzień ten będę bardzo miło wspominała... Jednak przede wszystkim ze względu na Sebastiana, a nie to zdarzenie J. Było naprawdę wspaniale... I pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że będzie tak zawsze J.W zasadzie to tak jest, kiedy się spotykam z moim słonkiem... pomimo nieporozumień, które się czasami zdarzają J.

 

PS. Nie dałam długo pożyć biednej róży :P. Właśnie zdałam sobie sprawę, że zasuszam je od razu po otrzymaniu... I biedaczki nie mają już okazji zanurzyć się w wodzie i zaspokoić pragnienia ;P. Zresztą... tej może wyszło to na zdrowie... I tak była po przejściach ;D.

Do Ciebie... Dziękuję :*
Autor: linka-1
14 lutego 2004, 01:28

I nadszedł w końcu 14 luty... Przez niektórych dzień tak niecierpliwie wyczekiwany, a przez innych znowuż znienawidzony... Jak wiele zależy od tego, czy mamy z kim go spędzić i jak ważną osobą ten ktoś jest w naszym życiu... Osobiście nigdy nie traktowałam Walentynek jak wielkiego wydarzenia. Ot, po prostu kolejne wymyślone święto, które bazuje na najpiękniejszym uczuciu, do którego zdolny jest człowiek... A jednak w obecnej sytuacji nie mogę pozostać wobec niego obojętna... I właśnie teraz, korzystając z okazji, chciałabym napisać kilka słów skierowanych do człowieka, który napełnił moje życie radością...

Sebastian... Nie wiem, czy uczucie, którym Cię darzę, to miłość... Jednak bez wątpienia jest to szacunek, przywiązanie, zaufanie, czułość, troska, przyjaźń, zrozumienie, cierpliwość, wyrozumiałość... Bywały chwile, kiedy to najpiękniejsze spośród wszystkich wyznań, cisnęło mi się na usta... Ale nie pozwalałam, żeby słowa te zabrzmiały w Twoich uszach. Boję się tego... Nie chciałabym się pomylić i popełnić błędu... Bo nie sztuką jest wypowiedzieć te magiczne słowa, ale wypowiedzieć je z głębi serca i wytrwać w miłości, potwierdzając ją swoimi czynami i słowami... Jednak jedno mogę stwierdzić z całym przekonaniem... Stałeś się częścią mojego życia, Sebastian. Być może najpiękniejszą jego częścią... Jestem wdzięczna za to, że jesteś przy mnie. Jesteś lekiem na całe zło tego świata...Wiem, że zawsze mogę na Ciebie liczyć, że mam w Tobie oparcie... Wszystko, co na mnie spada i napełnia moje życie cierpieniem i przykrym, bolesnym doświadczeniem, dzięki Tobie nie odbiera mi sił i ochoty do życia. Świadomość, że jesteś przy mnie, pozwala mi łatwiej sobie radzić z wszelkimi przeciwnościami losu i dostrzegać piękno otaczającego nas świata... I chcę powiedzieć jedno - dziękuję Ci, Słoneczko. Dziękuję za to, że jesteś... przy mnie i dla mnie. Chwile spędzone z Tobą są najszczęśliwszymi w moim życiu. Dzięki Tobie zaznałam i przeżyłam coś wspaniałego... Coś, czego nikt mi nie odbierze... Nie wiem, co przyniesie z sobą przyszłość... Ale cokolwiek się wydarzy wiem, że nie pożałuję tych słów... Bowiem oddają one to, co do Ciebie czuję... Cokolwiek to jest... I cieszę się, że mogę Ci o tym powiedzieć...Chciałabym, żebyś był szczęśliwy i mam nadzieję, że przy moim boku zaznajesz szczęścia. Wiem, że nie zawsze wszystko układało się tak, jak powinno... Że czasami stawałam się przyczyną Twojego smutku i przygnębienia... Ale nie chciałam tego... Niestety zdarza mi się popełniać błędy... Nie jestem ideałem i zdaję sobie sprawę, że mam wiele wad... I dziękuję Ci za to, że akceptujesz mnie taką, jaka jestem. Że starasz się mnie zrozumieć, chociaż nie jest to łatwe... Dziękuję za wszystko... Stałeś się jedną z najważniejszych osób w moim życiu... I czasami nikt nie wydaje mi się bliższy od Ciebie...

Nie wiem, dlaczego zdecydowałam się wyznać to wszystko tak publicznie. Może dlatego, że blog ten stał się częścią mnie samej, że przelewam na niego swoje przemyślenia, odczucia... Może dlatego, że to Twoja zasługa, że zdecydowałam się go prowadzić... A może po prostu chcę, żeby inni mieli okazję przekonać się, że jesteś wyjątkowym człowiekiem. Żeby poczuli do Ciebie chociaż namiastkę tego, co ja... Bo bez wątpienia zasługujesz na wiele...

~Eifersucht~
Autor: linka-1
13 lutego 2004, 22:24

To takie niskie, podłe i godne potępienia uczucie, a jednak nie potrafię się przed nim obronić... Co jakiś czas opanowuje mnie całkowicie i sprawia, że ogarniają mnie niewesołe myśli i wątpliwości... A także wyrzuty sumienia... Ale to dopiero później, kiedy już się uspokoję i zaczynam racjonalnie myśleć. Dlaczego potrafiłabym wszystko zakończyć i przekreślić w ciągu jednej chwili? Muszę naprawdę się pilnować, żeby nie zrobić czegoś głupiego, czego mogłabym później żałować... Czegoś, co mogłoby mnie unieszczęśliwić... A naprawdę byłabym do tego zdolna... Miałam niestety kilkakrotnie okazję się o tym przekonać. Jestem niepojęta i momentami naprawdę nieznośna... To właśnie pod wpływem impulsu zdarza mi się popełniać największe błędy... Do wszystkiego podchodzę zbyt emocjonalnie... Zwłaszcza do spraw, które mają dla mnie ogromne znaczenie. Jestem ogromnie egzaltowana i nie potrafię tego zwalczyć. A tylko mi to szkodzi... Kiedyś to wszystko mnie zniszczy... Za dużo emocji, nerwów, rozmyślań, przejmowania się każdą błahostką... Dlaczego nie potrafię nad tym wszystkim zapanować? Moje życie jest zdeterminowane przez uczucia... Uczucia w najprzeróżniejszej formie. To one wywierają największy wpływ na moje zachowanie... Czasami czuję się tym wszystkim zmęczona... A może nawet więcej – wycieńczona. Ciekawe, ile jeszcze wytrzymam...

 

PS. Przepraszam... To jakaś słabość do nadawania tytułów po niemiecku :>. Postaram się z niej szybko wyleczyć :P.

...Nietypowa prośba ...
Autor: linka-1
12 lutego 2004, 22:42

Dzisiaj poproszona zostałam o pewną przysługę...Ponieważ chodziło o bardzo ważną dla mnie osobę, nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby odmówić. Prośba była raczej niespotykana i w związku z tym pojawiły się drobne trudności. Postanowiłam, że zrobię, co w mojej mocy, żeby jak najlepiej podołać temu zadaniu, chociaż przyznam, że miałam obawy, czy temu sprostam. W końcu to była tak ważna i delikatna kwestia... Musiałam nie tylko wczuć się w sytuację, ale też w odczucia tej osoby... Było to tym trudniejsze, że tak bardzo mi zależało, żeby wszystko poszło jak najlepiej. Zastanawiałam się, jak sama zachowałabym się w takiej sytuacji, jakie miałabym myśli i odczucia i jak ubrałabym je w słowa... Czasami tak trudno jest zebrać myśli, a co dopiero przelać je na papier... Włożyłam w to całą duszę, ale jednocześnie musiałam pamiętać, że nie mogę wszystkiego odnosić do siebie... Musiałam pamiętać dlaczego i dla kogo to robię... Szczerze mówiąc, wzruszyłam się... A jeszcze silniejsze emocje opanowały mnie, kiedy wyczułam wzruszenie osoby, dla której się tego podjęłam. Cieszę się, że osobie tej spodobało się to, co zaproponowałam... I mam nadzieję, że doceni to ktoś, z myślą o kim wszystko zostało zaplanowane... Teraz myślę o tym wszystkim  i mam łzy w oczach... Miałam okazję przekonać się, czym jest prawdziwa miłość... Miłość, która nie przemija pomimo upływającego czasu, odległości i wszystkich przeszkód i trudności... Pomimo wielu nieporozumień i cierpienia... Ty wiesz, że życzę Ci szczęścia... Szczęścia u boku tej osoby... Wierzę w to, że ona w końcu zrozumie, że jesteście sobie przeznaczeni... Że razem możecie być szczęśliwi i pokonacie wszelkie przeciwności losu... Jeżeli w ogóle można mówić o miłości, to właśnie w Waszym przypadku... I dlatego to będzie niesprawiedliwe i zbyt okrutne, jeżeli w końcu los Was nie połączy... Czasami trzeba czekać długo... bardzo długo. Ale cierpliwość popłaca... I wierzę, że Twoja wiara, miłość, wyrozumiałość i zrozumienie zostaną w końcu nagrodzone. Czekam na to już od dawna. I cały czas jestem z Tobą... Razem dotrwamy do chwili, kiedy wszystko stanie się jasne...

Ein Unglck kommt selten allein...
Autor: linka-1
11 lutego 2004, 11:59

Czyli opowieść z cyklu „nieszczęścia chodzą parami”...

Odnoszę wrażenie, że ostatnio wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie...

Niespodziewanie przedwczoraj do mojego pokaszliwania doszedł okropny katar, który wczoraj już tak się rozwinął, że nie mogłam ani na chwilę rozstać się z chusteczką. Czułam się fatalnie, a wyglądałam pewnie jeszcze gorzej i zdecydowałam się odwołać moje spotkanie z Sebastianem. Moje słonko oznajmiło, że w takim razie odwiedzi mnie z Wiktorem (szczurkiem J) w domu... Niestety ze względu na moją siostrę nie było to możliwe... Z jednej strony żałowałam, że nie zobaczę się z moim skarbem, ale z drugiej strony odetchnęłam z ulgą, że nie będzie mnie widział w takim stanie. Seba chyba jakoś się z tym pogodził... Ale później doszło do kolejnego nieporozumienia... Opanowały go natrętne myśli i różne dziwne przemyślenia. To się widocznie udziela, bo sama też zaczęłam rozmyślać o wszystkim... I doszłam do różnych głupich wniosków... Wiem, że nie zawsze będzie kolorowo, a nieporozumień nie da się uniknąć... Ale w naszym przypadku w ruch idzie niezwykle żywa wyobraźnia i... w efekcie nigdy nie przynosi to nic dobrego. W pewnym momencie już nic nie widziałam przez łzy...

Po tej rozmowie poszłam się położyć i przespałam spokojnie 1,5 godziny. Nie wiedziałam wtedy, że noc nie okaże się dla mnie łaskawa... Pod wieczór zaczęłam się czuć coraz gorzej... Kaszlałam coraz częściej, katar nie dawał mi spokoju, a oczy mi łzawiły... Moi rodzice oświadczyli, że nigdzie nie ruszam się z domu do końca tygodnia. A przecież jutro planowałam wyjazd do Częstochowy, co im zresztą oświadczyłam i doprowadziłam do ostrej wymiany zdań. Nie mam ochoty nigdzie się ruszać w takim stanie, ale tego wyjazdu nie mogę sobie podarować... Planujemy go z kumpelami już od ok. pół roku i w końcu musi dojść do skutku... Jeżeli nie w ferie, to chyba już nigdy... Dlatego nic mnie nie zatrzyma w domu...

Jakiś czas potem zadzwoniła moja koleżanka i oświadczyła, że rodzice nie puszczą jej na dwa dni... W związku z tym stanęło na tym, że będzie to jednodniowa wyprawa... Przynajmniej odpadł nam problem noclegu... My, jak to my – szalone, z głową pełną zwariowanych pomysłów - zamierzałyśmy spędzić noc w jakimś klubie... Teoretycznie (do wiadomości naszych rodziców) miałyśmy nocować w Domu Pielgrzyma. Teraz dochodzę do wniosku, że może to i lepiej, że wrócimy jeszcze tego samego dnia. Nie ma co kombinować, bo jeszcze wyniknie z tego jakieś nieszczęście... Hmm... właśnie rozmawiałam przez telefon z kumpelą – dziewczyny dzisiaj do mnie przyjdą i wszystko ustalimy. Wiem, że Anecie zależy bardzo na tym, żebyśmy jechały na dwa dni... No ale zobaczymy jak to będzie J. Żebym tylko nie dostała gorączki, bo wtedy mogę zapomnieć o jakimkolwiek wyjeździe...

Czuję się nie do życia... Mam za sobą nieprzespaną noc (udało mi się zasnąć tylko na kilka godzin), bo cały czas męczył mnie kaszel... Myślałam, że wypluję sobie płuca... Boże, czym sobie na to zasłużyłam...? Nie chcę, żeby nadeszła noc, jeżeli znowu mam przeżywać takie męczarnie L. Właśnie skończyłam lekcję niemieckiego... Powinnam teraz pisać przez 5 godzin maturę, ale chwilowo nie jestem w stanie...

Nieporozumienie z moim kotkiem, niepotrzebne nerwy... Rozpacz, łzy, zwątpienie... Teraz moja choroba, tuż przed wyjazdem do Częstochowy... Kaszel, który prawie mnie wykończył... Zerwanie kontaktów z tyloma ważnymi dla mnie osobami... Teraz jeszcze tylko brakuje tego, żeby rodzice zabronili mi jechać... A nie przeżyję tego... I tak jak na razie przez to wszystko życie wydaje mi się pasmem niepowodzeń...