Najnowsze wpisy, strona 14


A co będzie, jeśli... ?
Autor: linka-1
04 lutego 2006, 12:27

 

„Nie jestem święta, nie - potrafię grzeszyć…

 Na próżno starasz się anioła znaleźć we mnie.

 A to, co o mnie wiesz, nic nie znaczy,

 bo jutro nawet ja nie poznam sama siebie.

 

 Więc pomyśl, proszę, nim na dobre do serca weźmiesz mnie,

 bo życie ze mną to randka w ciemno...

 

 Czy masz w sobie tyle sił, by moim mężczyzną być?

 Czy masz w sobie taką moc, by chronić mnie przede mną?

 Czy masz w sobie taką moc, by wciąż pod prąd w nieznane płynąć?”

 

Są chwile, kiedy wszystko wydaje się być takie proste… Kiedy nie mam wątpliwości, że dobrze postępuję, dając mu nadzieję na to, że wszystko się dobrze ułoży… Aż nagle, zupełnie niespodziewanie, pojawia się obawa, że mogę się pomylić… i kolejny raz go skrzywdzić… Że są to obietnice bez pokrycia… Nie mogę sobie pozwolić na popełnienie błędu. Myślę, że ani on, ani ja już byśmy tego nie wytrzymali. Staram się zachować pewien dystans, powtarzam, że nie mam żadnej pewności… Obywamy się bez wszelkich deklaracji i wielkich słów… Żyjemy z dnia na dzień, ciesząc się swoim towarzystwem i wszystkimi wspaniałymi, wspólnie spędzonymi chwilami… Jest naprawdę cudownie, ale to wszystko jest takie kruche… Zadaję sobie pytanie, czy on w ogóle bierze pod uwagę, jak nietrwałe mogą się okazać te nasze zamki, budowane na nadziei i wierze, że to uczucie rozbudzi się w nas na nowo? Boję się, bo nie chcę go skrzywdzić już nigdy więcej… Tymczasem odnoszę wrażenie, jakby część rzeczy wymknęła się spod kontroli. Ta cała delikatna machina została już wprawiona w ruch… Co będzie, jeśli nagle okaże się, że musi stanąć…?

 

„Serce me, czemu nie chcesz słuchać mnie,

 kiedy mówię pora spać?

 Czemu drżysz jak na wietrze wątły liść?”

 

„Zgubić serce pośród mórz,

 zgubić duszę pośród chmur

 i oderwać się od ziemi,

 i zapomnieć, co to ból.”

 

„Niepotrzebne myśli odrzucić chcę,

 by natchnienie przyszło znów, by do lotu zerwać się.

Opadnie nagle mgła i wyraźniej ujrzę świat…

Trochę jaśniej będzie tu i bez żadnych map,

drogowskazów, dobrych rad - dojdę wreszcie tam…”

 

Hmm... :)
Autor: linka-1
01 lutego 2006, 14:40

Pochłonięta nauką, nagle odrywam się od niej na chwilę, by sprawdzić coś na komputerze… Oczywiście jak zawsze automatycznie włączam muzykę, od której jestem uzależniona… Moje życie bez niej nie byłoby takie samo… Nie wydawałoby mi się tak piękne i tak magiczne… A właśnie za takie je uważam :). Rozmyślając nad tym wszystkim, zdałam sobie sprawę, jak bardzo kocham to moje życie… Może nie zawsze jest takie wspaniałe, może czasami wydaje mi się, że mam go dość, ale co z tego? To największy i najwspanialszy dar, którym nas obdarowano… Gdybyśmy go nie otrzymali, nic by dla nas nie istniało, nie miało znaczenia… My sami nigdy nie pojawilibyśmy się na ziemi i nie moglibyśmy docenić wszystkich uroków naszego istnienia… Wydaje mi się, że stopniowo odzyskuję ten niepoprawny optymizm, który zagubiłam gdzieś po drodze w obliczu ostatnich wydarzeń… Odnajduję w sobie ten dziecięcy zachwyt nad wszystkim i mam nadzieję, że nigdy więcej go nie utracę… Może jest to zasługą tego, że unoszona jestem na skrzydłach nadziei…? Nadziei i wiary w to, że odnajdę na nowo sens swojego życia… w miłości. Może jeszcze nie wszystko stracone :)? Z każdym nowym dniem próbuję obudzić w sobie uczucie i ani przez chwilę nie wątpię, że te starania przyniosą oczekiwany efekt :). Momentami wydaje mi się, jakbym cofnęła się do samych początków naszej znajomości… Spotkania, cudownie spędzone chwile, stała obecność w myślach i oczekiwanie na dzień, kiedy z naszych ust będzie mogło paść to najważniejsze wyznanie… Nie musimy się spieszyć… Wtedy minęły cztery miesiące, nim mogłam wyszeptać te dwa magiczne słowa… Ile czasu będzie trzeba teraz? Nie ma najmniejszych wątpliwości, że kocham… Pytanie, jaki to jest rodzaj miłości… Wiem tylko, że w moim sercu jest sporo miejsca… Czy może go być jednak tak wiele, by pomieścić w sobie cały świat :)? Życie jest piękne… A moja miłość nie chce się w tej chwili ograniczać… Czuję, że jestem przepełniona miłością do wszystkiego i jest mi z tym tak dobrze…

Szczęście, to jest chyba najodpowiedniejsze słowo… Bezgraniczne, niczym nie zmącone szczęście… I nawet perspektywa jutrzejszego egzaminu z historii filozofii tego nie zmieni :)!

To już ostatni egzamin, a po nim nadejdą dwa długie tygodnie słodkiego leniuchowania :). Wtedy będę mogła nadrobić wszystkie zaległości i poodwiedzać Wasze blogi. Naprawdę za tym tęsknię :). Już niedługo… :). A teraz pora wracać do nauki, niestety :P.

 

"Biografia" naszej miłości...
Autor: linka-1
08 stycznia 2006, 20:42

 

W zasadzie nie powinno mnie tu być... W tej chwili powinnam ślęczeć nad książkami i próbować wbić sobie cokolwiek do głowy... Przeczytałam jednak te wszystkie komentarze i zwyczajnie nie potrafię pominąć tego milczeniem i skupić się na czymkolwiek innym... Niestety nadszedł w moim życiu moment, kiedy ponownie zostałam ukarana za zbytnią pewność i ufność – w tym przypadku w to, że naszemu związkowi nic nie jest w stanie zagrozić... Że będzie on trwał wiecznie… Przekonałam się chyba najboleśniej w całym moim dotychczasowym życiu, że nie jest ono bajką... Nawet w najczarniejszych myślach i w chwili największego zwątpienia nie przypuszczałam, że zakończy się to w taki sposób... Nie pragnęłam tego, nie planowałam… Ciągle miałam nadzieję, że to wszystko okaże się tylko złudzeniem… Że obudzę się któregoś dnia i z ulgą odkryję, że byłam głupia, skoro chociaż przez chwilkę wierzyłam, że moja miłość mogła wygasnąć… Niestety stało się zupełnie inaczej. Nagle zdałam sobie sprawę, że to wszystko nie może trwać ani chwili dłużej… Tak po prostu nie da się dalej żyć. Nie mogłam tak krzywdzić Sebastiana i wymagać od niego, by żył w niepewności i zawieszeniu nie wiadomo ile… Postanowiłam więc dać mu szansę na normalne życie… Być może nawet na ułożenie go sobie z kimś innym – zwracając mu wolność. Nie mogłam dopuścić do tego, by ten koszmar trwał… Szczęście Sebastiana zawsze będzie dla mnie najważniejsze. Dlatego też nie mogę zwodzić go i łudzić nadzieją, że kiedyś... W tej chwili czuję w sercu pustkę i dlatego nie mogę z nim być... Przynajmniej chwilowo. Może za jakiś czas dojdę do wniosku, że popełniłam błąd... Naprawdę na to liczę. A jednocześnie raz po raz zadaję sobie pytanie skąd mamy mieć pewność, że to jest właśnie to, skoro w przypadku nas obojga jest to pierwszy tak poważny i długotrwały związek… Zastanawiam się także, jak miałoby to wszystko wyglądać, gdybyśmy mimo wszystko zdecydowali się nadal być razem… Czy te pytania i wątpliwości nie powróciłyby po kilku miesiącach czy nawet latach? Przecież po tym czasie moglibyśmy dojść do wniosku, że popełniliśmy błąd, uparcie trzymając się siebie i nie dając sobie szansy na przekonanie się, czy z kimś innym nie ułożyłoby się nam lepiej… Może powinniśmy się o tym przekonać, nim dojdziemy do wniosku, że jesteśmy dla siebie stworzeni? Wiem, jaka jestem nieznośna i okropna… Jak bardzo potrafię czasami ranić. Chciałabym oszczędzić Sebie konieczności znoszenia tego dłużej… Chciałabym, by przekonał się, czy z jakąś inną, doskonalszą ode mnie kobietą nie czułby się bardziej szczęśliwy. Czy ona nie zagwarantowałaby mu szczęścia, którego ja go pozbawiłam lub którego nigdy nie potrafiłam mu dać… Myślę, że dopiero gdyby odpowiedź na to pytanie zarówno w jego, jak i w moim przypadku okazała się przecząca, moglibyśmy poważnie myśleć o wspólnej przyszłości… O życiu razem i pogodzeniu się z myślą, że z czasem ta namiętność i żar uczuć przygasną, a w ich miejsce pojawi się przyzwyczajenie, przywiązanie i sympatia… Może ja po prostu nie czuję się jeszcze gotowa na to, by zadowolić się taką pewnością i poczuciem bezpieczeństwa, wspaniałymi wspomnieniami i perspektywą spokojnego, statecznego życia we dwoje zamiast porywami uczuć i serca?

 

Nikt z Was nie potrafi uwierzyć, że nasz związek się rozpadł… I chociaż ciężko czytać mi te słowa w niemal każdym jednym pojawiającym się komentarzu (ponieważ rozdrapują one z trudem zatamowane rany), potrafię to zrozumieć… W zasadzie mi samej jest w to trudno uwierzyć biorąc pod uwagę, że jeszcze kilka dni temu nie miałam najmniejszych wątpliwości, co czuję. I nagle, zupełnie niespodziewanie, wszystko w moim życiu się poplątało… Nasz związek nigdy nie był idealny. Często dochodziło do różnych spięć, nieporozumień… Padało wiele przykrych, czasem nieprzemyślanych lub niesprawiedliwych słów… Ale do tej pory szczera rozmowa wystarczała, żeby rozwiązać problem i ponownie uczynić z nas zgodną parę. Teraz niestety sytuacja za bardzo się skomplikowała... Próbujemy tłumaczyć sobie swoje racje i punkt widzenia, ale nie rozumiemy się… Dla mnie to rozstanie nie jest olaniem sprawy, poddaniem się i przekreśleniem tych dwóch pięknych, wspólnie spędzonych lat… Nie jest także rezygnacją ze wspólnego życia, które mogłoby jeszcze nadal być możliwe… Po prostu moim zdaniem jest to niechciane i bolesne, ale niestety jedyne rozwiązanie. Za jakiś czas wszystko może się stać możliwe… Ale nie uda się nam rozpocząć czegokolwiek od nowa, budując tego na gruzach obecnego uczucia i na tej niepewności, która towarzyszy mi każdego dnia. Najpierw muszę zrozumieć, co takiego we mnie zaszło, co się we mnie i w postrzeganiu przeze mnie pewnych spraw zmieniło… A na to potrzebuję czasu… Nie od dzisiaj wiem, jak olbrzymie trudności sprawia mi zrozumienie własnej osoby i mojego postępowania :(. Tylko czas może tutaj cokolwiek zmienić.

Podobne do tego kryzysy zdarzały się nam kilkakrotnie. Ale nigdy nie były one tak poważne… Pamiętam, że kiedyś doszłam już do wniosku, że to wszystko stało się za bardzo zwyczajne, monotonne… Pragnęłam jakiejś nowości. Trzy razy nosiłam się także z zamiarem zakończenia naszego związku. Tyle tylko, że wówczas w głębi duszy czułam, że wcale tego nie chcę… Tym razem nie chciałam tego związku zakańczać, ale wiedziałam, że nie mam wyboru… Bez względu na to, jak bolesną okazała się być ta decyzja, nie mogła być ona inna…

 

Przyznaję, że w chwili, kiedy pisałam poprzednią notkę, znajdowałam się na krawędzi załamania… To wszystko zaczęło mnie po prostu przerastać. Zbyt wiele wydarzyło się w moim życiu. Przestałam nad czymkolwiek panować, wszystko wymykało mi się z rąk… Ja nie czułam miłości do kogoś, kto stał mi się najbliższą istotą na całym globie… Ktoś, kto nigdy nie powinien poczuć do mnie czegoś więcej, wyznał mi swoją miłość… Sama pogubiłam się w tym, co i do kogo właściwie czuję. A do tego wszystkiego doszły jeszcze problemy ze zdrowiem i kolejne obawy z nim związane… Czułam się jak najpodlejsza istota na ziemi… Jak kreatura, która nigdy nie powinna się na świecie pojawić. Miałam ochotę umrzeć, by już nigdy więcej nie skrzywdzić kogokolwiek… Przygnębiła mnie także rozmowa z Sebastianem przez GG, w trakcie której padło wiele niepotrzebnych słów… W tym samym czasie moja mama nalegała, bym zapytała się go o jakąś głupotę… W takiej chwili… A później telefon od siostry Sebastiana – kiedy usłyszałam, że zarówno on jak i ich mama chodzą jak struci i nie potrafią znaleźć sobie miejsca… A później to wyznanie, które zaparło mi dech… Że ich mama kocha mnie bardziej, niż Karolinę… To była chyba najtrudniejsza chwila ze wszystkich… Czułam się tak, jakbym dostała obuchem po głowie… Zupełnie jakby cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie. Zgarnęło mi się także od kolegi, który kazał mi się wziąć w garść i przestać mazać… A ja nie potrafiłam tego zrobić. Mogłam jedynie rozpaczać i płakać krokodylimi łzami… W jednej chwili cały mój świat się zawalił… Nawet po największym ciosie potrafię się podnieść i pozbierać, ale potrzebuję na to czasu. Nikt nie może ode mnie wymagać i oczekiwać, bym wzruszyła ramionami i nie przejmowała się czymś takim w chwili, kiedy właśnie się to dzieje. Jestem jedynie człowiekiem, a nie robotem, bezduszną maszyną… Teraz jest już o wiele lepiej, chociaż przygnębienie, smutek i wyrzuty sumienia mnie nie opuszczają. Obawiam się, że nigdy nie wybaczę sobie tego, co musiałam zrobić… Dlatego błagam Cię Sebastian, nie proś mnie o to… To jest po prostu ponad moje siły… Do tej pory gryzie mnie wspomnienie o popełnionych w przeszłości błędach i wyrządzonych krzywdach… Nie potrafię wymazać tego ze swojej pamięci, a tym samym nie potrafię sobie wybaczyć…

 

Dziękuję Wam wszystkim za komentarze… Za okazaną troskę, zainteresowanie losami naszego związku, przejęcie się tym, co się stało… A przede wszystkim dziękuję za zrozumienie i wyrozumiałość…

Shelby, jeszcze raz pragnę Ci podziękować za wszystko, co napisałaś… Za to, że byłaś szczera i podzieliłaś się ze mną swoimi przemyśleniami i spostrzeżeniami. Wzburzył mnie ten komentarz, w którym Sebastian na Ciebie napadł. Nie potrafiłam zrozumieć, jak mógł coś takiego napisać… Wiem, że dał się ponieść emocjom, ale jednocześnie nie było to dla mnie wystarczającym wytłumaczeniem. Nie powinien szukać winnych tam, gdzie ich nie ma i wyładowywać swojej złości na Bogu ducha winnych osobach. Od razu napisałam mu, że jedyną osobą, do której ma prawo mieć żal, pretensje i czuć urazę, jestem wyłącznie ja. Bo decyzję tę podjęłam zgodnie z samą sobą i z tym, co podpowiadał mi rozum i serce… Nikt nie mógł na mnie wpłynąć w tej kwestii. Tak poważnych decyzji nigdy nie podejmuję za czyimś podszeptem lub pod wpływem impulsu… Zawsze muszę wszystko przemyśleć i rozpatrzyć z każdej z możliwych stron… A już poza wszystkim żadne z Was nie namawiało mnie do zakończenia tego związku… Zarówno Ty, jak i Marek, zdołaliście podnieść mnie na duchu i jestem Wam za to bardzo wdzięczna, mimo że Sebastian ma żal. Miałam nadzieję, że nie znajdziesz tego komentarza, bo w końcu kto zagląda do tak starych notek. Stało się jednak inaczej i było mi z tego powodu strasznie przykro. Cieszę się, że zdołaliście to sobie wyjaśnić i mam nadzieję, że nie będziecie mieć z tego powodu wrogiego stosunku do siebie…

 

 

Rozstanie
Autor: linka-1
05 stycznia 2006, 17:48

Rozstaliśmy się… Wszystko, w co wierzyłam, przestało istnieć…

Nienawidzę swojego życia przypominającego telenowelę i samej siebie za to, co zrobiłam…

 

Mam nadzieję, że mi to wybaczysz… I że znajdziesz swoje szczęście w życiu…

Przepraszam, że okazałam się niegodna Ciebie… Nigdy na Ciebie nie zasługiwałam… Szkoda, że tak późno zdałam sobie z tego sprawę :(…

 

Bez względu na wszystko, co się stanie, w moim sercu zawsze będzie miejsce dla Ciebie… Byłeś najbliższą mi osobą na całym świecie… Myślę, że nią pozostaniesz…

Nigdy Cię nie zapomnę…

 

Chcę Ci podziękować ze te wszystkie piękne, wspólnie spędzone chwile... Byłeś najpiękniejszym prezentem, jaki mogłam otrzymać... Nie żałuję, że pojawiłeś się w moim życiu... Żałuję jedynie, że Ty na tej życiowej ścieżce napotkałeś tak niegodziwe stworzenie, jakim jestem... Zrobiłeś dla mnie więcej, niż ktokolwiek byłby w stanie zrobić... Tyle wytrzymałeś i zniosłeś... Jesteś wspaniałym człowiekiem, Sebastian... Przykro mi, że za Twoją dobroć, cierpliwość i miłość odpłaciłam Ci w taki sposób...

 

Nie zasługuję na to, aby żyć… Jestem przyczyną wszelkich nieszczęść, smutku i cierpienia… Zawsze wszystko rujnuję i krzywdzę najbliższe mi osoby… Dlaczego…?

 

Boże, czym ja Ci zawiniłam? Dlaczego mnie to spotyka :(??

Nie ma już tego, co nadawało sens mojemu życiu… Czy uda mi się to kiedyś odnaleźć?

 

Kiedy wali się cały wewnętrzny, spokojny...
Autor: linka-1
22 grudnia 2005, 11:06

 

Cały mój uczuciowy świat się zawalił… Czemu w ogóle do tego doszło :(? Dlaczego akurat teraz, przed tymi najcudowniejszymi świętami :(? Nie mogłam dzisiaj zasnąć… Przepłakałam pół nocy, zadając sobie pytanie - dlaczego? Dlaczego pojawiły się te wątpliwości…? Dlaczego muszę go tak ranić…?! Czemu nie mogę czuć tego samego, co jeszcze do niedawna…?!

Coś się zmieniło… Coś we mnie umarło i nie wiem, czy odżyje w naszym związku na nowo… Czuję się pusta i wypalona wewnętrznie. Mam nadzieję, że jest to tylko stan przejściowy… Że to wkrótce minie i wszystko wróci do równowagi… Że będzie tak, jak dawniej… Ale czy to w ogóle jest jeszcze możliwe :(? Chcę w to wierzyć… Kurczowo czepiam się tej nadziei, ale zabija mnie myśl, że nie mam żadnej pewności… Więc to miałby być koniec tego najwspanialszego uczucia pod słońcem? Mojej pierwszej prawdziwej, cudownej miłości, która miała trwać wiecznie?! Zastanawiam się, czy jeżeli coś się kończy, można to w ogóle nazwać miłością… Ale jak mogłoby być inaczej…?

Nie rozumiem tego, co się we mnie dzieje… Nie wiem, co czuję do Sebastiana :(. Czy jest to uczucie, o jakie mu chodzi, jakiego ode mnie oczekuje…

Wczoraj on usłyszał o tych wszystkich wątpliwościach. Może powinnam milczeć, przynajmniej do świąt? Ale ja tak nie potrafię… Zawsze muszę być szczera, nie mogę niczego ukrywać, a zwłaszcza czegoś takiego… Nie udałoby mi się dusić tego w sobie ani chwili dłużej… On miał prawo wiedzieć i byłam mu to winna… Ale w takim razie dlaczego czuję się z tym tak podle?? Nigdy nie powinien usłyszeć czegoś tak okrutnego z moich ust… To nie powinno się było wydarzyć :(.

Boże, powiedz mi, dlaczego?! Byłam przekonana, że jest to miłość na całe życie… Prosiłam Cię tyle razy, żeby wzrastała ona z każdym nowym dniem… Żebym kochała go coraz bardziej, aż po kres moich dni…!! Dlaczego mnie nie wysłuchałeś :(?!

Czuję się taka zagubiona, rozbita, załamana… Nie wiem, co mam teraz zrobić…

Potrzebuję czasu, żeby sobie to wszystko przemyśleć… Żeby dojść do ładu z tym, co się we mnie dzieje… Może w końcu uda mi się zrozumieć, co ja właściwie czuję do Sebastiana?

Tak bardzo chciałabym być tak zakochana i pewna swoich uczuć, jak do niedawna… Kiedy nie było miejsca na wątpliwości…

Dlaczego przestałam odczuwać potrzebę jakiejkolwiek bliskości? Dlaczego brakuje mi tego dreszczyka emocji, który towarzyszył naszym pierwszym spotkaniom, wyznaniom, pocałunkom? Wtedy to wszystko było takie niezwykłe, magiczne… A teraz…?

Ostatnio szarość i powszedniość tego wszystkiego mnie przytłacza… Wszystko jest takie normalne, odruchowe, niemal mechaniczne… Wynikające z przyzwyczajenia… Nie ma już takiego starania i zabiegania o swoje względy jak na początku… Przyzwyczailiśmy się do myśli, że jesteśmy dla siebie nawzajem… Wydaje się nam to takie oczywiste, że nawet się nie zastanawiamy nad tym, czy tak powinno być… Każdy jeden dzień jest podobny do następnego… Nie ma miejsca na spontaniczność, zadziwienie, zaskoczenie… Czy powinno mi tego brakować? Może ja po prostu nie dojrzałam do prawdziwie trwałej miłości…?

 

Nie znam odpowiedzi na żadne z powyższych pytań… Nie wiem, na czym stoję… Wiem tylko, że bardzo zraniłam Sebastiana. Czuję się podle i chciałabym, żeby to wszystko okazało się jedynie koszmarnym snem… Ale aż do bólu wiem o tym, że jest inaczej… Że to się naprawdę dzieje… We mnie i ze mną… Czy ktoś potrafi mi wyjaśnić – dlaczego?